sobota, 12 grudnia 2009

Quetzal – ptak, który ginie w klatce

Jan Zieliński we wstępie do najnowszego tomu listów Andrzeja Bobkowskiego pisze, że w ciągu ostatnich lat „ukazało się wiele wydań prozy Bobkowskiego w różnych konfiguracjach”. To prawda. Zapewne z pożytkiem dla zdobywania nowych czytelników jego twórczości, ale ku konfuzji jej miłośników. Biorąc do ręki kolejny wybór czy też zbiór eseistyki lub opowiadań autora „Szkiców piórkiem” zastanawiam się nad tym, czy już tego wszystkiego nie mam, ale w innym wydaniu, a być może w dwóch czy trzech różnych książkach. Aż prosi się o jakieś uporządkowanie tej spuścizny, jakieś dzieła zebrane. W końcu to pisarz dla polskiej literatury ważny, choć ciągle mało znany przez szersze grono czytelników. Tylko błagam: żadnych wydań w grubych okładkach! Bobkowski to nie pisarz, którego książki powinien pokrywać kurz dostojnych muzealnych instytucji. „Szkice piórkiem” najlepiej byłoby wydrukować jako tzw. „pocketbook”, w dwóch lub trzech tomach, w miękkiej ładnej oprawie – na przykład takiej, w jakiej wyszło wznowienie „Dziennika z podróży” – aby tę książkę można było wygodnie wrzucić do kieszeni płaszcza lub do plecaka wybierając się np. na rajd rowerowy (Notabene miałem coś takiego – dwutomową, kieszonkową edycję opublikowaną nakładem oficyny „Pomost” pod koniec lat osiemdziesiątych. Niestety! Pierwszy tom nieopatrznie pożyczyłem i nigdy go już nie odzyskałem).

Tobie zapisuję Europę. Listy do Jarosława Iwaszkiewicza” to na szczęście najnowsza publikacja dorobku autora „Coco de Oro”, co do której nie ma obawy pomyłki – te listy po raz pierwszy ukazują się w formie książkowej; to również następna publikacja, po jaką sięgną z zaciekawieniem znający „Szkice piórkiem”, ale już może niekoniecznie ci, którym to pisarstwo jest obce. Przy okazji warto nadmienić, że jest to już kolejna książka Bobkowskiego wydana przez „Więź”, wydawnictwo dość zasłużone dla popularyzowania jego spuścizny.

Gdybym nie wiedział nic o kontaktach Bobkowskiego z Iwaszkiewiczem, z pewnością książka „Tobie zapisuję Europę” byłaby dla mnie zaskoczeniem. Trudno bowiem sobie wyobrazić dwa charaktery tak odmienne: z jednej strony Bobkowski, który wybierając Gwatemalę, opuścił Europę, by cieszyć się prawdziwą wolnością i własnymi rękami wykuwać swój los, poczuć życie pełną piersią; który zniesmaczony tym, co działo się na starym kontynencie pisał o nim jako „Europalager”; z drugiej dostojny poeta i prozaik, który uwił sobie wygodne gniazdko w komunistycznym „raju”, nie próbując nawet skorzystać z nadarzających się okazji (mógł przecież podróżować), by wybrać życie w wolnym kraju. To o nim w końcu Bobkowski napisał do Jerzego Giedroycia– „Iwaszkiewicz zupełna kurwa” – co też Zieliński przytacza w swoim wstępie „Pożegnanie Europy. Tryptyk”. A jednak 20 zebranych listów i kart pocztowych oraz jeden telegram świadczą o wzajemnej sympatii! Jak to tłumaczyć? Po pierwsze chyba fascynacją prozą zwłaszcza, a także poezją autora „Oktostychów”. To przecież m.in. jego utwory Bobkowski zabrał ze sobą do Ameryki Środkowej. Trzeba też uwzględnić relacje osobiste, o których naturze trudno do końca wnioskować znając tylko listy jednej strony, choć Zieliński sugeruje na podstawie dostępnych fragmentów, że świadczą one „o wielkiej zażyłości, o bliskości, jaka połączyła w Paryżu obu pisarzy”. Być może. Mam tylko nadzieję, że wydawcy zaoszczędzą mi kolejnych rewelacji typu „mogłem chędożyć Czesia Miłosza”. Nie zmieniłoby to wprawdzie mojej oceny twórczości Bobkowskiego, co najwyżej potwierdziło moją opinię o upadłości natury ludzkiej. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że to m.in. na łamach Iwaszkiewiczowskich „Nowin Literackich” publikować mógł autor „Szkiców piórkiem” swoje utwory, wspomagając tym samym finansowo pozostającą w Krakowie matkę. Nie bez znaczenia jest to, że Iwaszkiewicz wysoko ocenił prozę Bobkowskiego, czego ślad możemy odnaleźć w wydanych właśnie listach.

Sama korespondencja obejmuje zresztą krótki okres, bo zaledwie półtora roku (jeśli nie liczyć telegramu z 1958 r.). Zieliński w swoim szkicu pisze o trzech, a w zasadzie czterech okresach w tej wzajemnej relacji: oczarowaniu, rozczarowaniu oraz „porzuceniu i... pojednaniu” (to ostatnie trochę chyba jednak na wyrost). Nie mogło być inaczej i to z powodów, które wspomniałem wyżej.

Zawsze, gdy słyszę pojękiwania jakichś literatów, że musieli iść na kompromisy, by pisać te swoje „cudowne” książki (kto je będzie jeszcze pamiętał za dekadę lub dwie?) lub gdy czytam takież ich usprawiedliwienia ze strony krytyków, przypomina mi się przypadek Bobkowskiego. On nie jęczał, nie żalił się. Wybrał wolność. W jakich trudnych mu przyszło żyć warunkach, świadczą choćby tomy opublikowanej już poprzednio korespondencji. Z trudem wiążąc koniec z końcem, budując swój własny biznes modeli samolotów, nie zapominał przy tym o pozostającej w rządzonej przez komunistów Polsce matce. Starał się ją zawsze wspierać materialnie, choć nie było to dla niego łatwe. W ostatnim liście do Iwaszkiewicza z 26 grudnia 1948 roku, wysłanym z Gwatemali, pisał tak:

„Mój drogi - czemu mi piszesz, że «taki człowiek jak ty musi robić wiatraczki». Co rozumiesz przez «taki»? Ja nie jestem żaden «taki» - jestem sobie «ja» i już. A wiatraczki? Chyba znasz tę przypowieść o Św. Janie Ewangeliście. Przychodzi do niego jakiś mędrzec i widzi - o zgrozo - że Św. Jan struga klatki dla ptaszków. Zgorszony, że nie zastaje go nad księgami, mówi mu o tym. A na to Św. Jan: «Spróbuj bez przerwy łuk napięty trzymać, a Pęknie ci w rękach». Ja, w sobie, trzymałem niejeden napięty i już od dłuższego czasu. Bałem się, że zaczną trzaskać. Nie żałuj mnie. Co mam robić? Pisać? Ja wiem, że nic wielkiego nigdy nie napiszę. Czy sądzisz, że siedzenie w jakimś biurze byłoby lepsze. Brrr - nie znoszę biur. Ja jestem, godło Guatemali - ich ptak, quetzal. Istnieją tylko wypchane okazy, bo żywe, w klatce, zdychają po kilku dniach. A ja nie mam ochoty zdechnąć i żeby mnie oglądali wypchanego”.

Zestawcie sobie teraz to wszystko z jakimś literatem, który w PRL-u donosił nie tylko na swoich kolegów, ale również na własnego ojca, biorąc jeszcze za to pieniądze, a potem stał się tzw. „autorytetem moralnym”!

Notabene na zbliżony do Bobkowskiego radykalizm, choć w nieco innej formie, zdobył się w czasach komunizmu Jan Polkowski, gdy zdecydował się swoją poezję publikować od samego początku w tzw. „drugim obiegu”, poza zasięgiem cenzury, pozostając jednak w Polsce. Skazywał się w ten sposób praktycznie na poetycki niebyt wśród szerokich rzesz czytelników, ale zachowywał swoją wolność.

Zawsze czytam publikowaną korespondencję pisarzy z pewnym zakłopotaniem. To zakłopotanie nie mija mi także przy lekturze listów autora „Szkiców piórkiem”. Sporo w nich rzeczy, które nie do końca są jasne, zwłaszcza jeśli brakuje kontekstu, jaki tworzą listy adresata (a tak jest w tym przypadku); dużo spraw błahych, tworzących co najwyżej pewne tło, ale nie wnoszących nic istotnego myślowo, ważnych może w czasach, w których o nich pisano. Obraz jest fragmentaryczny, poszatkowany. Z drugiej strony pozwalają one uchwycić właśnie fragmenty tamtej rzeczywistości, jakby patrzyło się przez gęste listowie: coś tam niby widać, ale zaraz wieje wiatr i zasłania widok, odsłaniając co najwyżej kolejny wycinek. A są tutaj urywki rzeczywistości powojennej, oglądanej przez pryzmat relacji osobistych, kontaktów z przyjeżdżającymi z komunistycznej Polski intelektualistami. Można też odnaleźć pewne wątki, szczegóły, które znalazły rozwinięcie lub pełniejszy czasem wyraz gdzie indziej. Bywa, że jest to spojrzenie na te same wydarzenia, jakby z innej perspektywy, pod innym kątem; uzupełnienie znanych nam kawałków układanki. W tym przypadku będzie to dojrzewanie do decyzji wyjazdu z Europy, sam wyjazd oraz pierwsze wrażenia z dalekiej Gwatemali. Niewiele tego wprawdzie, ale jakby kolejny odłamek mozaiki.

Bobkowskiego warto czytać choćby dlatego, że nawet po upływie ponad pół wieku, w zmienionym kontekście, ma ciągle coś ważnego nam do powiedzenia o Europie. W tym spojrzeniu na stary kontynent jest dużo bliższy takiemu Wojciechowi Cejrowskiemu niż niejednemu popularnemu intelektualiście. Chyba w wielu kwestiach byliby ze sobą zgodni, może nawet poglądy Bobkowskiego byłby pod pewnymi względami ostrzejsze, może w innych kwestiach ostro by się posprzeczali. Wybrali jednak Amerykę Łacińską z nieco podobnych pobudek. Zresztą wystarczy przeczytać, co Bobkowski napisał o nowym życiu w Gwatemali w cytowanym już wyżej liście:

„Okropnie mi się tu podoba. Człowiek czuje, że żyje. Nareszcie w postawie «spocznij», a nie ciągle na «baczność» jak obecnie w tym Europalager. Ci ludzie mają fantazję, mają wszystkie cechy, z których słynęli Europejczycy, potem Anglosasi, aż do chwili, w której ich wykastrowano, mówiąc za St. Exupéry. To trzeci świat in spe, nie mówi się o nim wiele, ale on tworzy się”.

Ciekawe, czy powtórzyłby te słowa dzisiaj? Domyślam się, że tak.

A. Bobkowski, Tobie zapisuję Europę. Listy do Jarosława Iwaszkiewicza, Warszawa 2009.

1 komentarz:

  1. Nareszcie, mam coś do poczytania na koniec.
    (juz się bałam, że to Twoje "umartwianie" zajmie cały okres Adwentu)

    OdpowiedzUsuń