czwartek, 31 grudnia 2009

To, co mnie wkurzyło w mijającym roku

Obok wielu rzeczy, które mógłbym wymienić, ta szczególnie leży mi na wątrobie, bo dotyczy mojego rodzinnego miasta. Jest to tzw. „strefa egzaminacyjna” dla starających się o prawo jazdy. Pomysłodawca tej strefy widać zupełnie nie brał pod uwagę mieszkających i pracujących w jej obrębie ludzi. Ruch pojazdów oznaczonych literą „L” (samochodów osobowych, ciężarówek, motocykli, autobusów, samochodów z przyczepą) wyraźnie w ciągu ostatniego roku wzrósł. I to wzrósł do tego stopnia, że „eLki” utrudniają poruszanie się i parkowanie nie „tylko” innym użytkownikom drogi, ale również sobie nawzajem.


Nie wiem, dlaczego nikt w tej sprawie nie reaguje, choć ponoć mieszkańcy piszą skargi. Gdybym był dziennikarzem, miał na to czas i stosowne środki, to byłaby to sprawa numer jeden na mojej liście. Ci, którzy jeżdżą w obrębie ulic Kamiennej, Bardzkiej, Borowskiej, Ziębickiej, Armii Krajowej, po ulicach Brochowa oraz paru innych, wiedzą, jakim koszmarem jest przemieszczanie się po tym obszarze. Sam miałem okazję już kilka razy wdać się w kłótnie z instruktorami nauki jazdy, którzy mieli do mnie (sic!) pretensje, że ośmieliłem się zająć miejsce, na którym ich uczeń usiłował zaparkować. Gdy zauważyłem w rozmowie z jednym z nich, że ilość samochodów nauki jazdy na metr kwadratowy przekracza wszelkie wyobrażenia, zasłaniał się strefą egzaminacyjną. Jednak jego samochód nie był oznaczony jako egzaminacyjny. Dodam, że ruch „eLek” zaczyna się we wczesnych godzinach porannych, a kończy o późnych godzinach nocnych. Nie ustaje również w dni wolne. Już po drugim dniu świąt, w niedzielę można było samochody nauki jazdy zobaczyć ponownie na okolicznych ulicach.



Nie jest moją intencją walka ze szkołami nauki jazdy, bo chyba nikt normalny nie zaneguje potrzeby ich istnienia. Jednak sytuacja, w której utrudniają one życie mieszkańcom Wrocławia, a nawet stwarzają zagrożenie, nie powinna być tolerowana. Zagraniczny klient mojej znajomej, gdy zobaczył, co się tutaj dzieje, skomentował to w ten sposób: „U nas byłoby to niemożliwe. Wystarczyłaby interwencja dziennikarza i byłoby po sprawie”.


Być może pomysłodawca „strefy egzaminacyjnej” chciał stworzyć warunki, w których wszyscy kandydaci mieliby mniej więcej równe szanse. Tymczasem jest tak, jakby dał owym kandydatom ściągę z zadaniami i odpowiedziami, które mają pojawić się na egzaminie. Gra byłaby fair, gdyby do strefy egzaminacyjnej mogły wjeżdżać tylko pojazdy oznaczone naklejką „Egzamin” i których kierowcy faktycznie ten egzamin zdają. A najlepiej by było dla mieszkańców, aby takiej strefy w ogóle nie było albo by było ich przynajmniej trzy i zmieniały się co jakiś czas bez wiedzy instruktorów. W ten sposób nie mieliby pretekstu, by najeżdżać jeden obszar, zakładać tutaj swoje szkoły i wywoływać wściekłość mieszkających i pracujących tu ludzi.

Zapewniam, że to, co pokazano na zdjęciach, to pikuś. Sześć aut nauki jazdy (w tym ciężarówka, widziana na jednym ze zdjęć w tle) to nic, bywa znacznie, znacznie gorzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz