środa, 30 grudnia 2009

Podsumowanie na koniec roku

Wszyscy robią wokół podsumowania roku, więc będę mało oryginalny i też zrobię takie prywatne, pobieżne i niezbyt dokładne (co dla mnie typowe, niestety), a oparte w większości na moich własnych wpisach w blogu.

Literatura polska

Do głowy przychodzą mi przede wszystkim dwie rzeczy wybijające się wysoko ponad przeciętność: znakomite „Po śniadaniu” Eustachego Rylskiego oraz „Cantus” Polkowskiego. Nowe wiersze, nie tylko nowy tom, tego ostatniego to prawdopodobnie najważniejsze wydarzenie literackie tego roku. Jeśli starczy mi czasu i energii, to może za jakiś czas napiszę o tym nieco więcej. Bardzo ciekawy wydaje mi się też zbiór opowiadań „Brzytwa” Wojciecha Chmielewskiego, ale to tytuł z roku 2008. Można by pewnie dorzucić parę innych rzeczy, ale nic innego teraz nie przychodzi mi do głowy, a paru książek nie udało mi się przeczytać, kilka z nich czeka jeszcze w kolejce do lektury. Dużym rozczarowaniem było dla mnie „Chamowo” Białoszewskiego, dopiero teraz wydane w całości. Jednak z obowiązku odnotuję, że są tacy, którzy się nim zachwycają. Na przykład Zbigniew Bidakowski. Tylko częściowo się z nim zgodzę. Moim zdaniem to książka nieudana i ogromnie nudna.

Teatr

Bardzo ciekawe przedstawienie Krzysztofa Garbaczewskiego „Nirvana”. Aczkolwiek spektaklem, który zrobił na mnie największe wrażenie, jest przede wszystkim „Król Lear” w reżyserii Cezarijusa Graužinisa w Teatrze Współczesnym: pięknie zagrany, z pomysłową inscenizacją, bardzo poetycki, przejmująca opowieść o tragizmie i sensie lub bezsensie ludzkiego losu, gdzie nie „ślepych wodzą wariaci”, ale to błazen wiedzie szaleńców. Akurat przed pójściem na przedstawienie obejrzałem dzień wcześniej ponownie film Kurosawy nakręcony na podstawie sztuki Szekspira. Jeśli inscenizację porówna się do „Rana”, to porzeczka jest wysoko ustawiona. Litewski reżyser i kierowani przez niego aktorzy dali sobie z nią radę nadspodziewanie dobrze.

Dorzuciłbym do tego jeszcze „Wilgoć” Leszka Mądzika oraz piękną „Ostatnią ucieczkę”, ale to nie najnowsze spektakle, choć z różnych powodów dla mnie w tym roku ważne.

Być może byłoby coś więcej. Niestety (to ostatnio moje ulubione słowo) tzw. „kryzys” ( bo prawdziwy i na dodatek permanentny kryzys to był w czasach PRL-u) mnie dopadł i musiałem zrezygnować z częstego chodzenia do teatru.

Film

Mógłbym powtórzyć ostatnie zdanie z poprzedniego akapitu, zmieniając tylko słowo „teatr” na „kino”.

Wydarzeniem był moim zdaniem dokumentalny „Marsz wyzwolicieli” Grzegorza Brauna.

„Rewers”, mimo powszechnych zachwytów, nie wzbudził mojego entuzjazmu i ciągle zastanawiam się dlaczego. Tak, znakomicie zrobiony. Tak, bardzo dobra gra aktorów. Tak, świetne czarno-białe zdjęcia (choć wystarczyłoby chyba jedno ujęcie z lustrem, by docenić oryginalność tego chwytu). Tak, wysmakowana muzyka Włodka Pawlika (ale czy faktycznie pasująca do klimatu tamtych czasów?). Może się czepiam... A może zniechęciła mnie usłyszana uwaga reżysera rzucona gdzieś w radiu – coś o tym, że dosyć już z bohaterami ze spiżu i marmuru czy jakoś tak. A mi się wydaje, że mimo 20 lat wolności brakuje niezakłamanych filmów o prawdziwych polskich bohaterach. Zwłaszcza o tych, którzy po 1945 nie złożyli broni lub którzy zginęli z rąk komunistów. „Generała Nila” trzeba zobaczyć, ale nie jest to film wybitny, na miarę „Przesłuchania”.

Polityka

Przede wszystkim afera hazardowa i rozcieńczanie tego wybuchowego koktajlu tak, by stał się niegroźnym kompocikiem.

Muzyka

Parę ciekawych rzeczy by się znalazło. Ale kto to ogarnie? Jedynie drobną cząstkę udało mi się usłyszeć. Nowa płyta Voo Voo nie powaliła mnie na kolana.

Technologia

Elektroniczne czytniki książek. Choć lubię tradycyjną książkę i nie wyobrażam sobie mieszkania bez solidnej biblioteczki, to od dłuższego już czasu obserwuję z fascynacją rozwój wcale nie takiej nowej koncepcji i technologii, jaką są tzw. „ebooki”. Będziemy o tym słyszeć coraz więcej. Też lubię zapach papieru i dotyk zadrukowanych kartek, ale myśl, że mogę mieć np. w torbie podróżnej urządzenie, na którym mam zapisaną sporą bibliotekę i nie muszą się zastanawiać, z czego zrezygnować, by nie przeciążać bagażu, jest ekscytująca. Jeszcze bardziej pociąga taka perspektywa jeśli jest się nauczycielem, który musi codziennie dźwigać parę kilogramów książek. To właśnie do nich i do studentów oraz uczniów powinni swoją ofertę skierować producenci i dystrybutorzy elektronicznych czytników. Pomyślcie tylko, że wasze dziecko nie będzie musiało pożyczać lektur z biblioteki, bo będzie miało cały kanon w małym, podręcznym i lekkim tornistrze, a jeszcze do tego wszystkie potrzebne podręczniki. Albo wyobraźcie sobie, że jako studenci filologii będziecie mieli dostęp do całej klasyki, bez potrzeby ruszania się z domu; że skompletowanie wszystkich utworów Fredry, Norwida czy Kochanowskiego nie będzie stanowić najmniejszego problemu, bo arcydzieła literatury światowej i polskiej będą osiągalne za darmo i tylko ekskluzywne i ilustrowane wydania będą dostępne za opłatą. A tak swoją drogą, czy ktoś w ogóle myśli u nas o tym i pracuje nad tym, by polski dorobek literacki zacząć systematycznie udostępniać właśnie w tej formie? Coś robią w tej dziedzinie instytucje opłacane z kieszeni podatnika? A może jakieś prywatne instytuty?

Wydarzenia dziwne i niezwykłe

Sarna na Świdnickiej.

Moje ulubione zdjęcie

Drzewo. Parę innych też, ale gdybym miał wybrać tylko jedno, to byłaby to właśnie ta fotografia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz