poniedziałek, 12 lipca 2010

Sztuka (umywania rąk)



KRZYŻ NIEZGODY
czyli
NAMIESTNIK
Fantazja romantyczna w jednym akcie

Osoby:

Żołnierz I
Żołnierz II
Prezydent Zgodawcześniej zwany Wielkim Marszałkiem Wybitnym, postawny mężczyzna z siwiejącym wąsem, uroda typu starzejących się amantów z brazylijskich seriali.
Żona prezydenta Zgody – cóż, żona jak żona, Polak jest dżentelmenem, więcej nic nie powiemy.
Chór kaszalotów – piątka sympatycznych wielkich grubasów z głębin morskich w pobliżu wybrzeży Danii.

Scena I

Wczesna jesień. Noc. Pałac. Przed głównym wejściem stoją dwaj żołnierze na warcie. Na placu przed pałacem żywej duszy. Zegar wybija północ. Gaśnie światło latarń z powodu jakiejś awarii. Ciemno. Tylko za bramą majaczy krzyż rozświetlony kilkoma płonącymi pod nim zniczami. Ledwo w mroku można dojrzeć zarys pomnika jeźdźca na koniu. Gdzieś z dali dobiega odgłos zamierającego ruchu ulicznego.

Żołnierz I Zimno się robi.
Żołnierz II Ano, tak. I północ już. Niedługo powinni nas zmienić.
Żołnierz I Czemu to światło zgasło?
Żołnierz II Ponoć zawsze tak ostatnio gaśnie koło północy.
Żołnierz I A jak on?
Żołnierz II On? No cóż...
Żołnierz I Zdaje się, że lampa się zapaliła u nich w pokoju. Widzę odblask na bruku.
Żołnierz II Sumienie go dręczy.
Żołnierz I On? On ma sumienie?
Żołnierz II Cóż... Każdy ma...
Żołnierz I Ale on? On ma sumienie?
Żołnierz II Matka stara moja mówiła, że każdy ma. Tylko u niektórych...
Żołnierz I Tak?
Żołnierz II Ono jak staw zarośnięty. Czasem blask księżyca padnie i wtedy na chwilę w oczkach wody błyśnie światło...
Żołnierz I Światło... A tu ciemno i nieswojo jakoś. I tylko ten blask z okna niespokojny.
Żołnierz II To on niespokojny. A więc jednak dręczy...
Żołnierz I Sumienie?
Żołnierz II Tak.
(Rozlega się pohukiwanie puchacza)
Żołnierz II (schrypniętym szetpem) Straszno jakoś...
(Obaj milkną. Słychać tylko szum wiatru. Szelest liści. Gdzieś w dali wycie karetki.)

Scena II

Sypialnia w pałacu. Złocone meble, obrazy w złoconych ramach, wielkie małżeńskie łoże z baldachimem. Rzeczy tych na początku rzecz jasna dobrze nie widać, całość albowiem niewyraźnie oświetla poświata z okna. Coś się w łożu niespokojnie wierci, kotłuje. Zegar bije północ. Słychać stłumiony krzyk. Zapala się lampka nocna.

Prezydent Zgoda (podrywając się z łóżka, na sobie ma długą nocną koszulę, szlafmycę) Och, znów ten cień! Czego ode mnie chcesz, o cieniu?
Żona prezydenta Zgody (zaspanym głosem) Znów kaszaloty?
Prezydent Zgoda (nie słuchając, jakby nieobecny, patrzący gdzieś w dal, drżącym głosem) Jak ten jego cień rośnie, jak ogromnieje! Przytłacza! Ja? Ja karzeł? Przecież wąs mam i herb po przodkach! Jam hrabia! Ja na urząd de-mo-kra-ty-cznie wyniesiony! A karzeł? Kto karzeł! Ja karzeł? Ja? Jam ogromny jak tytan nad tytany! Bom tytaniczną pracę wykonał!
(Podchodząc do okna)
Och! I ten blask! (przesłania oczy teatralnym gestem) Jak on oczy rani! Jak przenika promykami poprzez palce! Jak strużki rtęci. Czy długo to trwać będzie?
Och! Ja nieszczęsny! (pada na kolana w rozpaczy) Kiedyż go usuną wreszcie?! (Łka) Gdzie odpowiedzi szukać? Wikipedia milczy! Milczy jak zaklęta!
Żona prezydenta Zgody (słodkim głosem) Chodź, połóż się. Otulę cię, ukoję...
Prezydent Zgoda Nie ma już dla mnie ukojenia! Nie ma! O! Ja zgubiony!
Żona prezydenta Zgody Daj spokój, przecie...
(Słychać pohukiwanie puchacza)
Prezydent Zgoda (podrywając się na nogi) O! Jak straszno!
Żona prezydenta Zgody Znowuż ten puchacz! I światło też jak wtedy zgasło! Masz ty przecież dubeltówkę, mężu drogi!
Prezydent Zgoda Och, dubeltówka tu nie pomoże! O jak z cieniem walczyć? Nie stargam go przecie! A on? A on! A on rośnie! Olbrzymieje! (pokazując palcem przed siebie) A cóż to?! Czy jego to blade widzę lico? Czyjeż to, o czyje odbicie?! (cofa się w stronę łóżka)
Żona prezydenta Zgody Och, dość już! Starczy! Zażyj pigułkę, połóż się. Przytul. Cię ukołyszę, ukoję na mem łonie!
Prezydent Zgoda (ciągle cofając się) Nie! Nie! Ty już odszedłeś! Nie ma cię! Jam olbrzymem, nie karłem! (pada do łóżka omal przygniatając żonę, która w porę się usuwa na bok, łóżko z jękiem sprężyn przyjmuje jego ciężar).
Żona prezydenta Zgody Stracił przytomność... (po chwili milczenia) Chwila ciszy, spokoju. Jak to zwykle bywa po ciężkim boju. (Gasi światło)
W dali słychać wycie hieny z Lublina. Odzywa się ponownie puchacz. Przez okno sączy się ledwo widoczny migotliwy blask płonących zniczy przy krzyżu.


Scena III

Majak senny


Chór kaszalotów (śpiewa)

Kpiłeś, szydziłeś, nie przeprosiłeś
Cierp teraz, cierp o! męki, katusze
Lub zmów modlitwę za zmarłą duszę
A worek pokutny na ciało włóż

Kpiłeś, szydziłeś, nie przeprosiłeś
Pycha na urząd cię twa wyniosła
Na złoty tron to lud wybrał osła?
Ach, worek pokutny na ciało włóż

Kpiłeś, szydziłeś, nie przeprosiłeś
A niczym szyderczy, złośliwy gnom
Zająłeś nie swój, nie swój zdobny tron!
Och! Worek pokutny na ciało włóż!

KURTYNA

W kolejnym wybryku mojej zdegenerowanej wyobraźni po raz kolejny wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych oczywiście jest czysto przypadkowe. Proszę się nie doszukiwać, nie domyślać.
Zresztą i tak całość jest pozbawiona sensu i smaku. Nie mówiąc już o oczywistej grafomanii, zwłaszcza w chórze kaszalotów (co to za bezsens w ogóle??).
Z wyrazami szacunku i poważania,
Terezjusz

1 komentarz: