Turyn i wystawienie Całunu Turyńskiego to było zwieńczenie
naszej pielgrzymki po włoskich sanktuariach rok temu. Całun Turyński mieliśmy
okazję zobaczyć w dzień przed przyjazdem papieża Franciszka. Sam Turyn jako
miasto sprawił na mnie raczej nieco przygnębiające wrażenie. Po urokliwych
średniowiecznych miastach i miasteczkach południa Włoch było to typowe
industrialne miasto Północy. Chociaż i tutaj można było zobaczyć fragmenty
budzące zachwyt, kojarzące się z tym, co można spotkać w naszym Krakowie czy
Lwowie, to jednak nie równało się to z zapierającym dech w piersiach pięknem
Sjeny czy Asyżu.
Całun Turyński, co do którego autentyczności jako płótna pogrzebowego
Chrystusa raczej żadnych wątpliwości nie mam, to coś zupełnie innego. To było z
wielu względów dla mnie i dla mojej żony niesamowite wrażenie – być może jedyne
takie w życiu. Oto staliśmy niejako twarzą w twarz z obrazem Męki naszego Pana,
z jedną z największych relikwii chrześcijaństwa. Wyjątkowo trafiliśmy na
moment, kiedy w kolejce do Całunu nie musieliśmy czekać nazbyt długo, a
dodatkowo nasza grupa mogła spędzić nieco więcej czasu przed relikwią niż
zazwyczaj, bo modlitwa była odmawiana i po włosku i po polsku. Mieliśmy więc
przed sobą jeszcze jeden dowód autentyczności relacji ewangelicznej,
potwierdzenie prawdziwości wydarzenia, bez którego nasza wiara nie miałaby
sensu i byłaby głupstwem nie tylko w oczach pogan – Zmartwychwstania Pana
Jezusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz