sobota, 23 maja 2015

Śmieci „wSieci” czyli czy polski konserwatysta jest kulturalnym debilem?


„Z reguły lekturę tygodników i dzienników rozpoczynam od stron kulturalnych i zazwyczaj przeżywam to samo rozczarowanie: zamiast pasjonujących dyskusji, ideowych sporów, twórczego fermentu, odnajduję krótkie notki, w większości poświęcone popkulturze i nieco dłuższe artykuły o tym, co w danym momencie jest modne, »na topie«”.

Tak jakiś czas temu pisałem w swojej recenzji z książki Andrzeja Horubały. Kiedy jakieś półtora roku temu dowiedziałem się, że w tygodniku „wSieci” ma być osobny dział kulturalny, w pierwszym momencie ucieszyłem się. Zapowiedź ta zdawała się sugerować nową jakość, coś, czego do tej pory w tym piśmie nie było. Przez mgnienie oka wyobraziłem sobie coś na kształt „Tygodnika Literackiego” tyle tylko, że stanowiącego część większego „projektu” (jak to się teraz modnie mówi). Szykowałem się więc na bezlitosne recenzje tomików poetyckich, na podważanie uznanych autorytetów, na niebanalne spojrzenie na klasykę polskiej literatury, na wywracanie do góry nogami zastanych hierarchii i przywracanie pamięci o pisarzach oraz artystach usuniętych w cień przez lata PRL-owskiej cenzury i „polityki kulturalnej”.

Trwało to „mgnienie oka”, bo bardzo szybko sobie uświadomiłem, że przecież „wSieci” to portal „wPolityce”, a portal „wPolityce” to jednocześnie strona internetowa „wNas” (przynajmniej powiązanie to było widoczne wówczas). Portal „wNas”, opatrzony nie wiedzieć dlaczego mottem z Prousta (choć bardziej pasowałoby tutaj „It’s only rock’n’roll, but I like it” Rolling Stonesów), to serwis, który niby zajmuje się kulturą, a tak naprawdę większość miejsca poświęca popkulturze i entuzjastycznym informacjom, że jakaś gwiazdka pop nawróciła się na chrześcijaństwo (a potem załamywaniem rąk, że jednak chyba nie). W sumie niewiele różni się od działów plotkarskich serwowanych nam na znanych portalach internetowych. Jedyną różnicę stanowi może tylko to katolickie „skrzywienie”. Można by wręcz powiedzieć, że to taki konserwatywny Pudelek. I niestety tzw. „dział kulturalny” tygodnika „wSieci” niewiele od tego pierwowzoru odbiega.

Trzeba się sprzedać

Z jednej strony rozumiem – tygodnik musi się sprzedać, trzeba więc schlebiać też niskim gustom, zamieścić krzyżówkę lub przepis na kotleciki, dać fragment książki jakiejś celebrytki. Z drugiej strony jednak zadziwia fakt, że tygodnik, na którego łamach pisuje czterech wybitnych poetów różnych pokoleń (Jan Polkowski, Krzysztof Koehler, Wojciech Wencel, Leszek Długosz) ma tak kiepski dział kulturalny. W zasadzie, by przeczytać jakiś intrygujący tekst o kulturze, literaturze czy sztuce, należy w kolejnym numerze poszukać artykułu, felietonu lub eseju jednego z wymienionych autorów. I nic dziwnego, że znajdują się one poza tzw. „działem kulturalnym”, zazwyczaj w dziale „Opinie” – w końcu znacząco odbiegają od serwowanej tam lekkostrawnej i mdłej papki zarówno poziomem, jak i stylem. Jeden tekst Polkowskiego czy Koehlera jest więcej wart niż setki stron „wSieci kultury”.
To, co dominuje w „dziale kulturalnym” tygodnika „wSieci”, to sztuki wizualne. Głównie film, chociaż jest co nieco o teatrze (w mało interesującej lub żenująco pretensjonalnej formie – do tej pory krzywię się na wspomnienie wywiadu z Bogusławem Lindą). Są oczywiście wywiady z gwiazdkami ekranu i sceny pop, zarówno w stałej i głupawej rubryce, jak i w postaci dłuższych wywiadów. Nie brak też recenzji z płyt z muzyką popularną i sążnistych artykułów o jakichś kultowych serialach telewizyjnych (po których przeczytaniu utwierdzam się tylko w przekonaniu, że słusznie zrobiłem porzucając przed laty oglądanie telewizji). 

Z początku jeszcze łudziłem się, że coś się zmieni, że ktoś rozpędzi w redakcji to całe towarzystwo na zbity pysk i powierzy redakcję działu kulturalnego osobie z wizją i pomysłem. Jednak szybko straciłem nadzieję, a jednym z takich sygnałów było dla mnie swego czasu kompletne zignorowanie setnej rocznicy urodzin Andrzeja Bobkowskiego – pisarza, bez którego trudno mówić o polskiej literaturze (i w ogóle kulturze) XX wieku. Ten brak choćby krótkiej wzmianki, choćby jakiegoś krótkiego przeglądu wydanych wówczas książek zarówno pisarza, jak i o samym pisarzu, był dla mnie symboliczny – co mam bowiem sądzić o „dziale kulturalnym”, który ignoruje istotne zjawiska w polskiej kulturze?

Reakcja, nie kreacja

Jeden z polskich pisarzy (któremu w ostatnich latach chyba znudziła się rola prawicowego oszołoma) gdzieś napisał, że działalność polskiej inteligencji prawicowej sprowadza się zazwyczaj – by wyrazić to swoimi słowami – do reakcji, a nie do kreacji. Najlepszym przykładem tej konstatacji było wyrażane na łamach „wSieci” oburzenie na próby rugowania Mickiewicza ze szkoły. Oburzenie słuszne i święte, ale co z tego? Cóż bowiem sama redakcja tego „konserwatywnego” pisma robi – poza oburzaniem się – by pokazać, że słowa wieszczów wciąż są dla nas ważne, wciąż mają sens? Jakie próby odczytania na nowo „Dziadów”, „Kordiana”, „Nieboskiej komedii” panowie redaktorzy nam zaproponowali lub proponują? Czy zaprosili na łamy swojego czasopisma krytyków, pisarzy, poetów, by np. wypowiedzieli się w ankiecie „Cóż nam po Mickiewiczu?” albo „Cóż nam po wieszczach w czasach popkultury?” Albo czy redakcja wpadła w ogóle na pomysł, że zamiast wywiadów z jakimiś Norbim czy innym celebrytą, warto być może włożyć kij w mrowisko i trochę pojątrzyć, próbując zaproponować nowy spis lektur szkolnych, spis – który uwzględniałby zjawiska wybitne, ale zapomniane?
  
Tych obszarów istotnych dla polskiej kultury, pomijanych przez tygodnik na rzecz zjawisk marginalnych, nieistotnych (choć paradoksalnie płynących głównym nurtem) jest sporo. Gdybym miał się kierować tym, co znajdę wśród recenzji, nie wiedziałbym, że (poza Polkowskim i Długoszem, którego wiersze regularnie się tam pojawiają) powstaje w Polsce w ogóle jakakolwiek poezja, że odbywają się festiwale poetyckie, że ukazują się nowe tłumaczenie klasyki literatury (Cervantesa, Gogola, Celana, Kawafisa, Bunina), że ktoś podejmuje poważne próby prozatorskie. A co ze współczesną sztuką, malarstwem? Co z muzyką poważną? Co z udostępnianiem w formie elektronicznej arcydzieł polskiej literatury? Czy w redakcji poważnego tygodnika naprawdę nie ma nikogo, kto w przystępnej i ciekawej formie mógłby napisać serię artykułów przybliżających laikowi (do których się zaliczam) współczesną muzykę polską (nie tę pop – tę sieczkę mam na co dzień, gdy tylko włączę radio, ale tzw. „muzykę poważną”)? A może warto byłoby na łamach pisma powalczyć o przywrócenie nauczania języków klasycznych – łaciny i greki do szkół średnich? Jak bowiem czytać klasykę polskiej literatury bez choćby pobieżnej znajomości języka łacińskiego? Spraw, którymi mógłby się zająć robiony na poważnie dział kulturalny jest sporo, pewnie dużo więcej niż przychodzi mi w tej chwili do głowy (jak choćby to, że świętuje się kolejne rocznice niepodległości, a jakoś do tej pory nie wydano choćby opracowanych naukowo „pism wybranych” – nie wspominając już o „zebranych” – Piłsudskiego i Dmowskiego).

Konserwatywny debil

Ogólnie wydaje się, że dla twórców tzw. „działu kulturalnego” tygodnika „wSieci” ich czytelnik to debil, który nie jest w stanie swoim umysłem ogarnąć czegoś więcej niż wywiady z gwiazdkami i gwiazdami kina lub muzyki pop oraz durnowate ankiety z pytaniami typu: „Gdybym nie był tym, kim jestem, chciałbym być…” lub „Gdybym przez jeden dzień mógł być zwierzęciem, chciałbym zostać…”

Jeśli tak, to po co temu czytelnikowi zaprzątać głowę sprawami poważnymi? W numerze bożonarodzeniowym redakcja działu kulturalnego zamieści zatem tekst o Moulin Rouge i o kochankach Bonda, Jamesa Bonda. Ot, znakomite wyczucie, co jest stosowne w danej chwili! Nie choćby np. przegląd najciekawszych książek o tajemnicy Bożego Narodzenia, nie recenzje najlepszych płyt z polskimi kolędami, nie wizje Bożego Narodzenia w malarstwie europejskim, tylko Moulin Rouge i kochanki Bonda! Dobrze, że w wielkanocnym nie znalazł się reportaż z burdeli Amsterdamu.
Przykre to i smutne, kiedy konserwatywne czasopismo oddaje pole kultury walkowerem, kiedy zamiast ją kształtować, próbować wyznaczać jej nowe kierunki, sugerować intrygujące zagadnienia, przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza to, co oferują współczesne media, wyławiając z tego ścieku co najwyżej kawałki jako tako zgodne z ogólnie rozumianym duchem chrześcijaństwa.

Wydaje się, że czasopismo przegapia nawet możliwości, jakie stwarza regularnie tam publikujący Jan Polkowski. Jego tekst o jednej z moich ulubionych lektur – o „Lalce” Prusa – wywołał kontrowersje nie tylko na łamach „wSieci” (dwa teksty polemiczne). Wystarczy zajrzeć do Internetu (jego polemiści wręcz posunęli się do zarzucania autorowi głupoty!). Czy nie jest to znakomity pretekst do rozpętania dyskusji nie tylko o Prusie, ale w ogóle o polskiej literaturze np. ostatnich dwóch wieków? Dlaczego redakcja działu kulturalnego nie wykorzystała okazji i nie zaprosiła do debaty pisarzy i badaczy literatury, także takich, dla których profil ideowy „wSieci” jest obcy? Zapewne nie wszyscy przyjęliby to zaproszenie, ale może nie byłoby tak źle? Może mielibyśmy serię głosów z lewa i prawa, głosów mądrych i durnych, stanowiących intelektualne wyzwanie i porażających miałkością myśli, może nawet wszyscy byliby przeciwko Polkowskiemu. A może byłaby to regularna jatka, twórczy ferment, polaryzacja poglądów? Któż to wie?

A przecież Polkowski nie tylko tym tekstem mąci i jątrzy, wbija szpile i przekłuwa nadęte do niespotykanych rozmiarów balony (albo przynajmniej usiłuje je przekłuć)… I co? I nic? Zupełnie nic???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz