piątek, 11 listopada 2016

„Famous Blue Raincoat” w Święto Niepodległości


Dzisiaj kolejne Święto Niepodległości i... kolejne bez zadym, bez pałowania i bez awantur. Pewnie kaczystowski reżym tak trzyma ludzi za mordę, że boją się podskoczyć, a może narodowcy się przestraszyli PiS-u i spotulnieli? 

Bardziej serio – zmarł Leonard Cohen. Smutne, że nie będzie już więcej jego piosenek. Nie byłem jakimś ogromnym fanem, który by śledził każdą nową płytę czy czekał niecierpliwie na każdą nową piosenkę. Pamiętam jednak pierwsze zetknięcie z tą twórczością, kiedy nauczyciel angielskiego puścił nam płytę z nagraniami autora „Famous Blue Raincoat”. Może znałem już wtedy nowsze utwory tego poety i pieśniarza, ale to były stare nagrania. I było to dla mnie coś nowego, choć jako smarkacz niewiele też pewnie z tego rozumiałem. W pamięci pozostała mi charakterystyczna maniera śpiewania, charakterystyczny głos. Kiedy jakiś czas później kupiłem płytę z nagraniami Cohena, nieco się rozczarowałem, gdyż było tam całe instrumentarium muzyki elektronicznej i nowoczesnej, a ja spodziewałem się przede wszystkim gitary i tego... jak to nazwać?... nonszalanckiego (?) śpiewu, jakby ktoś może trochę za dużo wypił, ale dawał radę... Chyba wysłuchałem jej kilka razy, ale rozczarowanie pozostało. 

Tak, jest więc parę utworów Cohena, które lubię i których mogę słuchać wciąż na nowo. Nawet trochę się przekonałem do tych bardziej „nowoczesnych” piosenek. Zawsze wzrusza mnie jednak niezmiennie „Famous Blue Raincoat” i parę innych kompozycji mniej więcej z tamtego okresu. 

Nie wiedziałem wcześniej, że ojciec Cohena był polskim Żydem, a jego matka pochodziła z Litwy. I jakoś tak symbolicznie wieść o jego śmierci przyszła w Święto Niepodległości. Wówczas, kiedy Rzeczpospolita odzyskiwała niepodległość, jeszcze było to państwo wielonarodowe, jeszcze udało się odzyskać sporą część tamtej I Rzeczpospolitej, w której byli Żydzi, Ukraińcy, Litwini, Polacy... 

Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz