Wiele można by napisać o 10 kwietnia 2010 roku. I z pewnością nie napiszę tu nic oryginalnego. Tylko parę chaotycznych myśli.
10 kwietnia pozostaje otwartą raną, która szybko się nie zabliźni. Dziennikarze mogą pisać, że Polacy są zmęczeni Smoleńskiem, dzienniki i portale internetowe mogą sobie urządzać sondaże pokazujące narastającą obojętność, ale niewiele to zmieni. Tej sprawy nie da się zamilczeć, nie da się zapomnieć, nie da się zakopać i przytupać butem. Dwa lata po Smoleńsku widać jedynie tyle, że pytań jest coraz więcej.
Wiem jednak jedno z pewnością – gdybym wierzył, że katastrofa prezydenckiego samolotu to był „tylko” wypadek, w którym niebagatelną rolę odegrała pewna „pancerna” brzoza, to po tych dwóch latach przestałbym w to wierzyć. Wystarczy ta ilość kłamstw, które otaczają katastrofę już od samego początku.
Jestem ciekaw, czy jakiś dziennikarz próbował dowiedzieć się, zbadać, jaka jest geneza tych wszystkich (albo przynajmniej części) kłamstw i dezinformacji podawanych praktycznie od pierwszych minut po rozbiciu się prezydenckiego samolotu? Kto był źródłem (dez)informacji o czterech podejściach do lądowania, o trzech osobach odwiezionych do szpitala, o godzinie rozbicia się samolotu, o pilotach nieznających j. rosyjskiego? Skąd rzekome słowa kpt. Protasiuka „Jeśli nie wyląduję, to mnie zabije”, a także inne słowa załogi, które nigdy nie zostały wypowiedziane? Skąd łże-wieści o rzekomym nagraniu wideo przedstawiającym kłótnię gen. Błasika i wspomnianego już kapitana? Dlaczego już tuż po katastrofie zaczęto wciskać ludziom sugestie o naciskach na pilotów bądź ze strony śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, bądź ze strony śp. gen. Błasika, a jednocześnie wyśmiewano wszelkie przypuszczenia o możliwym zamachu? Skąd brały się podejrzane publikacje, również książkowe, wprowadzające naiwnych czytelników w błąd? Dlaczego kłamano o szczegółowym zbadaniu miejsca katastrofy i rzetelnej sekcji zwłok? Tych pytań jest cała masa.
Nie sposób także przestać myśleć o tym, czy innym katastrofom tego typu towarzyszyła równa dawka dezinformacji i zwykłych łgarstw? Nawet później - na temat liczby uczestników uroczystości upamiętniających tamte wydarzenia. Kto boi się prawdy? Kto chce coś tu ukryć?
Nie wierzę w głoszone przez niektórych publicystów „przebudzenie” Polaków po 10 kwietnia 2010 roku. Gdyby tak było, kto inny rządziłby dzisiaj Polską, kto inny reprezentowałby naród jako prezydent RP. Gdyby Polacy się „przebudzili” tłuszcza „wesołków” nie śmiałaby nawet pomyśleć na Krakowskim Przedmieściu, by szydzić z modlących się pod krzyżem i drwić z samego krzyża. Po prostu spotkaliby się z powszechnym potępieniem. Gdyby naród oprzytomniał, nie dawałby sobie wciskać bzdur, że można rzetelnie badać katastrofę lotniczą i „definitywnie wyjaśnić” sprawę bez dostępu to wraku, bez oryginałów czarnych skrzynek, bez szczegółowej sekcji zwłok wszystkich ofiar.
„Nasz naród jak lawa...”? Hmm...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz