środa, 25 kwietnia 2012

Dwie Polski – dwa światy

W ciągu kilku ostatnich dni miałem okazję znaleźć się na wrocławskim Dworcu Głównym i lotnisku czy też w Porcie Lotniczym, jak to się teraz ładnie nazywa. W obu tych miejscach bywam w ostatnich latach rzadko, prawie wcale. Zobaczenie obu tych miejsc w tak krótkim czasie było więc dla mnie pouczającą lekcją. Myślę, że oba mogą stanowić metaforę, symbol współczesnej Polski. W zasadzie dwóch Polsk. Obu diametralnie różnych od siebie.

Zacznę od końca, czyli od portu lotniczego, który miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy wczoraj. Po raz pierwszy, bo jest to zupełnie nowe lotnisko i zupełnie odmienne od starego. Jechałem tam odebrać kogoś i byłem ciekaw, jak to może wyglądać, gdyż coś tam już wcześniej słyszałem, że już jest i że zupełnie nowe, i odmienne. Jednak najlepiej zawsze przekonać się samemu. No, cóż... Nie będę ukrywał. Nowe lotnisko we Wrocławiu wzbudziło mój zachwyt. Nie jest ono może ogromne, choć większe od poprzedniego, ale za to nowoczesne, wręcz lśniące nowością. Wszystko tu budziło mój entuzjazm, jak nowy samochód, na który odkładaliśmy przez lata pieniądze i teraz go mamy i zachwycamy się błyszczącą, nie zarysowaną karoserią, pachnącym jeszcze fabryką wnętrzem. Oto w naszym nowym porcie lotniczym lśniące podłogi, duże przestrzenie, dużo światła, nowe restauracje i kafejki (a w nich wysokie ceny), dobre oznakowanie i elektroniczne tablice informacyjne prezentujące odloty i przyloty w kilku miejscach, aby nawet pijąc spokojnie, bez pośpiechu kawę za 12 złotych można było obserwować godzinę przylotu lub odlotu. Przy okazji dwa tarasy widokowe – jeden na górze i drugi na dole, gdzie z restauracji można obserwować lądujące samoloty. Wprawdzie na zewnątrz lotniska trwają jeszcze jakieś prace, ale nie rzucają się za bardzo w oczy, a oczy raduje nawet linia lasu na horyzoncie. Również gatunek ludzi wydaje się tutaj być jakiś lepszy: zadbany, czysty, elegancki.

A teraz przeskok. Wrocławski Dworzec Główny, na którym znalazłem się na chwilę – na szczęście dość krótką – w niedzielę. Wrocławski Dworzec Główny jest ciągle w remoncie i wygląda jak wielki plac budowy. Aż dziw, że w ogóle cokolwiek z niego odjeżdża, bo wchodząc tam człowiek mimo woli ogląda się wokół siebie, czy za chwilę jakaś belka lub cegła nie spadnie mu na głowę. Brud, kurz i... smród. Smród generalnie jest nieodłączną cechą wrocławskiego dworca i zastanawiam się, czy po remoncie faktycznie zniknie i czy będzie naprawdę tak ślicznie, lśniąco, nowocześnie i pachnąco. Ale zacznijmy od głównego wejścia, które obecnie znajduje się od ulicy Suchej, bo z drugiej strony, od Piłsudskiego, się wejść jeszcze nie da. Zbliżając się do wejścia, które jest już na poły nowe, już po drodze widzę podejrzane, najpewniej zapijaczone, typki kręcące się w tym miejscu zapewne przez cały dzień, a może i noc. Także ludzie – których rzecz jasna jest tutaj więcej niż na lotnisku – wchodzący i wychodzący z dworca przedstawiają sobą jakby zupełnie inny, gorszy gatunek: zaniedbany, gorzej ubrany, jakby wymiętoszony odbytą podróżą lub przygotowaniem do podróży. Przy samym wejściu po prawej stronie widzę jakiegoś człowieka leżącego na ziemi w kałuży czegoś (własnego moczu? alkoholu? wody?), o czym wolę nawet nie myśleć. Stojącym tu ludziom jakoś to nie przeszkadza, choć fetor bijący z tamtej strony jest niemiłosierny. Wszyscy stoją półkolem wpatrując się w elektroniczną tablicę informacyjną, by dowiedzieć się, z którego peronu będzie odjeżdżał ich pociąg. Widać to zajęcie pochłania ich do tego stopnia, że zapominają o całym świecie i nawet mniej przyjemne jego aspekty, do nich nie docierają. A niektórzy stoją dużo bliżej leżącego ode mnie. Zastanawiam się, czy nie należałoby zawiadomić policji lub pogotowia, ale leżący wykonuje jakiś ruch ręką, więc daję sobie spokój. Choć z drugiej strony intryguje mnie, że taka sytuacja w ogóle jest możliwa. Co robią służby porządkowe? Ale to nie koniec. Pod tablicą informacyjną siedzi na półeczce drugi delikwent. Wygląda na znużonego całonocnym pijaństwem. Wydaje się w najlepsze drzemać odsypiając balangę. Gdy idę na peron, by pomóc z bagażem przy wsiadaniu do pociągu, widzę jeszcze jakieś porozrzucane po podłodze owoce i warzywa. Chyba czerwona papryka i banany. Gdy wracam, znowu mijam jakiś mikroelement i odruchowo sprawdzam, czy mam jeszcze portfel i komórkę.

Puenty nie będzie. Dopowiedzcie sobie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz