niedziela, 15 kwietnia 2012

„Kolejne zaćmienie”, czyli chuligan potrzebny od zaraz

Nie przeczytałem do tej pory żadnej powieści Andrzeja Horubały, ale gdy dowiedziałem się, że Fronda wydała zbiór jego tekstów krytycznych, z których większość znałem z „Uważam Rze” i z „Rzeczpospolitej”, bez wahania pospieszyłem do księgarni. Dlaczego każdą prozatorską książkę Horubały odkładałem na półkę po przejrzeniu lub przeczytaniu paru stron, a szkice polemiczne byłem gotów kupić bez pytania o cenę?

Cóż, bo Horubała to autor znakomitego „Marzenia o chuliganie” gromadzącego jego publicystykę i eseistykę właśnie. Oto krytyk, który nie pisał o Gombrowiczu na klęczkach i określał go prowokacyjnie „największym pisarzem PRL-u”, który miał odwagę spojrzeć na literaturę polską z innego punktu widzenia niż ten, do którego byłem przyzwyczajony. Czytane przed laty „Marzenie o chuliganie” było dla mnie odkryciem, było jednocześnie częścią tego fermentu w literaturze polskiej, w polskiej krytyce literackiej, który zdawał się zapowiadać nową jakość, nowe przemiany na literackiej scenie. Co z tamtego fermentu pozostało, czy powstały dzieła wybitne i czy doszło do jakiegoś przewartościowania, to już inna historia. Z pewnością pozostał Horubała. Choć jego szkice nie ukazują się w prasie zbyt często, to niemal każdy artykuł autora „Marzenia o chuliganie” zdaje się być kijem wsadzonym w mrowisko. W każdym razie nie sposób przejść obok niego obojętnie. Stąd „Żeby Polska była sexy i inne szkice polemiczne” ucieszyła mnie jak rzadko która z ostatnich publikacji.

A że nie przeczytałem żadnej z powieści Horubały? Hmm… Jakoś nie mam zaufania, że niezły krytyk jest w stanie napisać dobrą powieść. Ale może się mylę… Są przecież wyjątki. A „Pałuba” Irzykowskiego przychodzi na myśl chyba jako pierwsza z rzędu.

Myślę, że najlepszą charakterystykę swojego pisarstwa krytycznego, jego założeń i tego, czego autor stara się wystrzegać, podaje sam Horubała na początku szkicu poświęconego Janowi Walcowi. Określając go „pieniaczem bezpartyjnym” autor „Marzenia o chuliganie” w pewnym sensie daje trafną i skondensowaną charakterystykę swojej własnej działalności publicystycznej. Gdyż z pewnością nie jest tym, który za wszelką cenę wolałby trzymać z jedną stroną sporu, który dla komfortu wolałby przystać do jednej z koterii zdając sobie sprawę z tego, że „Pieniactwo nie jest zgodne z zasadami BHP. Bo bezpieczeństwo i higiena pracy wymagają, by atakować grupą, by afiliować się przy jakimś środowisku. By teksty, będące wyrazem grupowych interesów i kompromisów, tylko przybierać w dowcipne formy prowokacji”. Z tego negatywnego wizerunku typowego krytyka, wybierającego „ciepełko redakcji i środowiska” można odtworzyć ideał krytyka niepokornego, który chce „otwierać oczy czytelnikom, wskazywać obszary wyklęte, obszary niepewności”, mylącego się może, ale będącego przy tym „pieniaczem bezpartyjnym” właśnie, nie uzależnionym od środowiskowych sympatii i nie podporządkowującym się środowiskowym naciskom i modom.

A że jest to jakby ideał publicystyki, do jakiego dąży sam autor (po oddzieleniu tego, co w postawie Walca było negatywne, rzecz jasna), znajduję w trakcie lektury poszczególnych tekstów pomieszczonych w zbiorze.

Odnajduję w Horubale przede wszystkim krytyka rzetelnego w tym sensie, że stara się dobrze poznać opisywane zjawisko – czy będzie to powieść, czy widowisko teatralne, czy życie opisywanej postaci. Jednocześnie autor dąży do tego, by potraktować omawianego twórcę uczciwie, tzn. wychodząc poza swoje możliwe uprzedzenia, dostrzec to, co będzie świadczyć na korzyść poddanego krytycznemu osądowi. Stąd Horubała jest jednocześnie niczym obrońca i oskarżyciel w jednej osobie. I tak na przykład chlastając piórem utwór budzący zachwyty innych, próbuje znaleźć coś na usprawiedliwienie twórcy. Bywa, że to tym gorzej dla twórcy. A Horubała nie ma litości. Inna sprawa, czy zawsze jego werdykty są słuszne. Pamiętam, że jego krytyka twórczości Wojciecha Wencla wywoływała mój sprzeciw, kiedy tekst Horubały ukazał się na łamach „Rzeczpospolitej”. Wydawało mi się wówczas, że autor „Marzenia o chuliganie” ocenia tę poezję niesprawiedliwie, że pisząc o „patriotyzmie w trupim pyle” przesadza, nie dostrzega, że za tymi „trupimi” obrazami, za wizerunkami rozkładu czy rozczłonkowanych ciał kryje się nadzieja na nowe życie, że cierpienie to brama do nieba. Teraz, czytając jego szkic po raz kolejny, na spokojnie, jestem bardziej skłonny przyznać rację Horubale. Choć wciąż mam sporo wątpliwości, muszę uznać, że jego argumenty zdają się bezlitośnie obnażać to, co w nowej poezji Wencla słabe, miałkie. „Argumenty” – właśnie! Nie zawsze autor „Marzenia o chuliganie” potrafi zachować stoicki spokój, znaleźć złoty środek i ponosi go polemiczna werwa, a wówczas pieniąc się, z pianą na ustach woła wściekły: „brednie”, „bzdury”! – odwołując się już nie tyle do argumentów, co do epitetów człowieka wytrąconego z równowagi. Tak więc w tym samym tekście potrafi pochwalić to, co jego zdaniem zasługuje na uznanie, jak i niemiłosiernie zrugać autora za to, co jego zdaniem jest nonsensem.

Wkładając kij w mrowisko, jest zatem Horubała tym, który jątrzy, który woła: „Król jest nagi!”. Jest chuliganem psującym dobry nastrój salonu, obojętnie, czy jest to salon prawicowy, liberalny czy jaki tam jeszcze. Nie oszczędza więc ani pupilków „Gazety Wyborczej”, ani „Gazety Polskiej”. Sprawdza po latach swoje wrażenia z lektury Mrożka i poddaje bezlitosnej wiwisekcji Herberta. Chlasta swoim krytycznym skalpelem nagrodzoną sztukę Słobodzianka i obnaża miałkość intelektualną i niedojrzałość w najnowszej powieści Manueli Gretkowskiej. Pokazuje ignorancję Krzysztofa Vargi ironizującego na temat „Dzienniczka” siostry Faustyny Kowalskiej i obnaża „nonszalancję teologiczną” Jerzego Nowosielskiego. Wykazuje pozorność „rzetelnej analizy politycznej” we wrocławskim spektaklu głośnego duetu Demirski-Strzępka i z niesmakiem przygląda się, jak Piotr Jędrzejas masakruje tekst „Wyzwolenia” Wyspiańskiego, by przyciąć go do swoich poglądów i zaatakować obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Horubała nie kłania się uznanym autorytetom, tylko drapie pozłotkę, by sprawdzić, czy faktycznie to prawdziwe złoto. Bywa, że czyni to ze zjadliwą ironią, jak w słynnym tekście – od którego obecny zbiór wziął swój tytuł – będącym odpowiedzią na durnowatą ankietę „Dziennika”. Jednocześnie jest w tym dążenie do jakiejś dozy obiektywizmu, również nie stosowania taryfy ulgowej, bo to „nasi”. A jeśli to „nasi”, to może kryteria powinny być szczególnie ostre? Stąd zapewne tak bardzo obrywa się Wenclowi. Stąd tropienie słabości prozy Bronisława Wildsteina. Stąd „Zachód rozumu w Milanówku”. Stąd nieodświętne czytanie Herberta. Jak pisze sam Horubała:

„Narzekam, narzekam, a tak naprawdę chciałbym, by pewnego dnia, gdy tak popiskuję, że król jest nagi, czyjeś silne ramię odciągnęło mnie w głąb wiwatującego tłumu. By jakiś dorosły zawlókł mnie gdzieś w boczną uliczkę i spokojnym głosem wyklarował, że te nieprawdy na temat najwyższej jakości naszych twórców trzeba głosić, bo trwa wojna, trwa wielki cywilizacyjny spór i trzeba zewrzeć szeregi, i trzeba chwalić, co nasze, bo inaczej przepadnie z kretesem (…). (…) zgoda, może nasi twórcy nie bez wad, może i czasem dość pokraczna ta nasza sztuka, ale dla dobra sprawy, trzeba…

Tylko że jakoś nikt się nie kwapi, by mnie wtajemniczyć w te kulisy krytycznych gier, a pomruki, jakie dochodzą do mnie, pokazują, że jest chyba gorzej niż myślałem. Że oni naprawdę wierzą w nieskazitelnie piękne szaty króla. Że nadeszło kolejne zaćmienie”.

Artykuły Horubały zamieszczane na łamach „Uważam Rze” były dla mnie w pewnym sensie namiastką tygodnika literackiego, namiastką jakiegoś realnego życia kulturalnego i przeżywania kultury, gdzie sprawę traktuje się serio i gdzie chodzi o rzeczy naprawdę ważne, gdzie literatura, teatr, sztuka to nie jest tylko pusta zabawa. To od tekstów Horubały zaczynałem lekturę pisma i na nie czekałem z niecierpliwością każdego tygodnia.

Z reguły lekturę tygodników i dzienników rozpoczynam od stron kulturalnych i zazwyczaj przeżywam to samo rozczarowanie: zamiast pasjonujących dyskusji, ideowych sporów, twórczego fermentu, odnajduję krótkie notki, w większości poświęcone popkulturze i nieco dłuższe artykuły o tym, co w danym momencie jest modne, „na topie”. Kiedy teraz otwierając strony kulturalne „Uważam Rze” widzę, że np. sporą ich część zajmuje się nowymi, kinowymi przygodami sowieckiego szpiega w hitlerowskim mundurze, z rozrzewnieniem myślę o nie tak odległych czasach, gdy w tym miejscu można było przeczytać kolejny tekst autora „Marzenia o chuliganie”. No cóż…

„Żeby Polska była sexy i inne szkice polemiczne” cieszy nie tylko jako lektura, ale także pod względem edytorskim: ładna okładka, staranne opracowanie. Jest jednak jeden mankament. Otóż, część tekstów pomieszczonych w tym zbiorze spotkała się z żywą reakcją, z polemiką, na którą z kolei odpowiadał sam Horubała. Najidealniejszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie w tej samej publikacji również i tych głosów polemicznych. Domyślam się jednak, że prawa autorskie i inne względy (chyba nie wszyscy polemiści wyraziliby równie ochoczo zgodę, a może nawet żaden, na druk w tej samej książce) nastręczałyby sporych kłopotów. Można było jednak ten problem rozwiązać dodając na końcu bibliografię ważniejszych artykułów przedstawiających przeciwny do autora punkt widzenia. Coś takiego znalazło się w „Marzeniu o chuliganie”. Oszczędziłoby to bez wątpienia dociekliwym czytelnikom, pragnącym sprawdzić siłę argumentów przeciwnych, czasu poświęconego na szukanie po Internecie.

Andrzej Horubała, Żeby Polska była sexy i inne szkice polemiczne, Warszawa, 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz