sobota, 24 września 2016

Bruzda Longchampsa i pancerna brzoza Macierewicza


Od czasu do czasu zdarza mi się natknąć w Internecie lub w czasopismach na taki żart rysunkowy, w którym występuje Macierewicz i brzoza. Różne są to konfiguracje. A to Macierewicz tę brzozę przesłuchuje, a to znowuż pokazuje ją na jakimś slajdzie, a to wyjaśnia, że jakiś statek zatonął po zderzeniu z tą brzozą itp. Zdarza się też, że ktoś coś wspomni o pieleniu ogródka i zaraz ktoś inny dorzuci: „Tylko przez przypadek nie wytnij brzozy” i od razu ubaw po pachy.

Powiem szczerze, że chyba jestem głupi, bo zawsze mnie te żarty niepomiernie dziwią, nie wspominając już o fakcie, że zastanawiam się, czy katastrofa smoleńska to faktycznie temat do żartów. A zdziwienie moje wywołują one dlatego, że przecież to nie Macierewicz wymyślił tę pancerną brzozę i nie on sugerował, że samolot po zderzeniu z takim drzewkiem może stracić skrzyło i roztrzaskać się w drobny mak na podmokłym terenie. Tak naprawdę to przecież temat do kpin z tych, którzy wierzą, że taka wersja pamiętnej katastrofy to prawda. To nie „sekta smoleńska” jest śmieszna, ale „sekta pancernej brzozy”.

Dlaczego więc przypięto tę nieszczęsną brzozę do ministra Macierewicza? Ano chyba właśnie po to, by odwrócić uwagę od faktu, że sama teoria z brzozą to bzdura i bujda na resorach i że teoria o zamachu może mieć sens. Podejrzewam zresztą, że wielu z tych, którzy te żarty i rysuneczki czy tzw. „memy” upowszechniają, nie wie lub nie pamięta, o co tak naprawdę z tą brzozą chodzi. Ale jest śmiesznie, ha, ha, ha...

Notabene określenie „sekta pancernej brzozy” wymyślił nieżyjący już bloger Seawolf, czyli Tomasz Mierzwiński.

Nieco podobny przypadek jest z tzw. „bruzdą dotykową”, którą teraz często określa się jako „bruzdę Longchampsa. I znowu: żarty, kpiny, a nawet inwektywy. Ksiądz profesor wypowiedział się o możliwych wadach genetycznych u dzieci poczętych metodą in vitro, miał wprawdzie nieszczęście wspomnieć coś o tej bruździe i już mu ją przypięto na wieki wieków, choć nie stanowiła ona meritum sprawy. Oczywiście rysunki z ową bruzdą i memy znowu można znaleźć w Internecie. Każdy głupiec, który nie wie nic o zastrzeżeniach i badaniach genetyków, może je powielać i jest zabawnie, ha, ha, ha...

Tymczasem prawda jest taka, że te wady genetyczne i ta bruzda (o której nie zamierzam się wypowiadać, bo się na tym po prostu nie znam) to rzecz drugorzędna, a nawet może i czwartorzędna. I odwraca ona uwagę od tego, co istotne. Być może za kilka dziesiątków lat nauka upora się i z tym problemem i owe dzieci będą rodzić się tak zdrowe i doskonałe jak aryjska rasa panów. Ale to nie zmienia faktu, że metoda in vitro jest najzwyczajniej w świecie niegodziwa. I przytoczę raz jeszcze na tym blogu stwierdzenie Anny Golędzinowskiej: to handel żywym towarem. Po prostu. Z samego faktu, że ktoś chce mieć dziecko, nie oznacza, że ono mu się należy i że ktoś może je dla niego „wyprodukować”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz