piątek, 2 września 2016

Corner Shop: Smutek tajnego agenta albo Graham Greene jako prekursor Johna Le Carré


„The Confidential Agent” Grahama Greene’a to książka z rodzaju tych, które autor określał jako „rozrywkowe”, czyli lżejszego kalibru. W gruncie rzeczy wydaje się dość „uboga”, jeśli chodzi o typowo sensacyjny sztafaż. Wprawdzie autor przedmowy, Ian Rankin, pisze o „plethora of shootings, scrapes, chases and confrontations”, to jednak w porównaniu do współczesnych filmów sensacyjnych, gdzie już na początku, w pierwszych sekundach trup ściele się gęsto, książka robi wrażenie raczej „kameralnej” opowieści, a słowa Rankina czytelnik potraktuje jako przesadne. Współczesnemu czytelnikowi zresztą powieść autora „The Power and Glory” (którą pisał równolegle do „The Confidential Agent”, choć dłużej) będzie się bardziej kojarzyć ze smutnymi opowieściami Johna Le Carré, którym Greene wytyczył ścieżkę (albo był jednym z tych, którzy ją wytyczyli). O tym również pisze autor przedmowy do powieści. Faktem jest natomiast, że główny bohater nie może przez cały czas zaznać spokoju, nawet wówczas, kiedy jest sam. Śmierć jest dla niego czymś równie realnym w Wielkiej Brytanii, jak i w ogarniętym wojną domową kraju, z którego pochodzi.

Bohater Greene’a budzi u mnie mieszane uczucia. Wprawdzie autor nie podaje kraju, z którego agent przyjeżdża, ale różne elementy zdają się wskazywać na inspirację wojną domową w Hiszpanii. Sam bohater reprezentuje stronę postępowców lub liberałów, jest zresztą ateistą. Jego przeciwnik to wysłannik arystokracji. D (bo tylko inicjałem jest określany bohater i nie dowiadujemy się jego imienia) nie jest jednak zwykłym partyjnym aparatczykiem, tylko profesorem literatury, a szczególne jego zasługi dotyczą „Pieśni o Rolandzie”. Nie jest więc również typowym agentem. Greene tak konstruuje postać swojego bohatera, że mimo wszystko czytelnik kibicuje mu aż do końca, nawet jeśli nie podziela jego przekonań czy związków politycznych.

Można powiedzieć, że jak na powieść sensacyjną, główny bohater jest antybohaterem i antyagentem, a nawet postacią tragikomiczną i w tym jest jakaś zaleta utworu Greene’a. Nie jest to bowiem zdecydowanie James Bourne, który ze sprawnością cyborga rozprawia się ze swoimi przeciwnikami (Notabene, pamiętam, jak w trakcie lektury bodajże „The Borune Identity” miałem głównego bohatera i jego dylematów po dziurki w nosie już po setnej, a może dwieście pięćdziesiątej stronie tego opasłego tomiska). Powieść ma posmak czasów, w których powstawała, czyli lat trzydziestych XX wieku. Odnajdujemy tutaj coś pokrewnego w atmosferze i przedstawieniu postaci do słynnej „Casablanki”. Nawet podobny rodzaj humoru i specyficzne akcenty melodramatyczne. A także coś z tego „smutku i nostalgii”, jakie znamy ze słynnego filmu  Michaela Curtiza. Rzecz jasna wątek romansowy jest jedną z sił napędowych w „The Confidential Agent”, choć z drugiej strony, przynajmniej w moim mnieamniu, jego rozwinięcie wydaje się mało przekonujące.

Jeśli chodzi o mnie, to odkrywam w tym utworze również starą Wielką Brytanię, której fragmenty i resztki mogłem odnajdywać jeszcze podczas swojego pobytu w Londynie, a także w... Irlandii w latach dziewięćdziesiątych. Nawet sam początek przypomina mi nieco moje własne doświadczenia z podróży do Wielkiej Brytanii i Irlandii promem, kiedy jeszcze podróże lotnicze były zdecydowanie za drogie na polską kieszeń i jechało się długie godziny autobusem, by potem w Cale wsiąść (czy też wjechać) na prom, a potem zetknąć się z łaską lub niełaską brytyjskiego urzędnika imigracyjnego (w gruncie rzeczy niejednokrotnie tak odmiennego od tego, jakiego opisał Greene). Było, minęło...

Czytelnika z pewnością zaintryguje też fakt, że autor, potrzebując szybkiego zarobku, pisał tę powieść w roku 1938 pod wpływem amfetaminy, którą się wspomagał przez sześć tygodni powstawania „The Confidential Agent”. Stąd pewnie pewne słabsze strony i nierówności tej prozy, ale w końcu od utworu „rozrywkowego” nie oczekujemy za wiele. Tylko dobrej zabawy. Czyż nie?

Graham Greene, The Confidential Agent, Vintage Books, London 2006.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz