poniedziałek, 19 września 2016

„Strzępy słów na papierze” – listy Andrzeja Bobkowskiego do stryja


Czytanie kolejnych zbiorów listów Andrzeja Bobkowskiego jest trochę jak praca rekonstrukcyjna archeologa. Te listy to jakby dodatkowe elementy mozaiki, które umożliwiają odtworzenie całości, domyślenie się także brakujących fragmentów, które być może nigdy się nie pojawią. Zapewne również z tego powodu – nie tylko dzięki zaletom epistolografii samego pisarza – ta lektura jest tak fascynująca.

Korzystając z promocji w księgarni Więzi, jaka pojawiła się akurat w kolejną rocznicę śmierci autora „Szkiców piórkiem”, nabyłem jeszcze na początku lata wreszcie parę książek zarówno Bobkowskiego, jak i o Bobkowskim (mam nadzieję, że uda mi się jeszcze o nich napisać na tym blogu). Oczywiście nie mogłem się powstrzymać, by od razu nie zabrać się do czytania, choć miałem parę lektur już rozpoczętych.

Zacznę od tego, że pokusa cytowania obfitych fragmentów jest olbrzymia. I to nie tylko samych listów pisarza, ale również ze wstępu Joanny Podolskiej. Ten wstęp to jakby dzieje Polski przełomu XIX i XX wieku oraz pierwszej połowy XX wieku na przykładzie jednej rodziny, a może dokładniej – na przykładzie co najmniej dwóch rodzin. Przede wszystkim rzecz jasna rodziny Bobkowskich. Czego tu nie ma! I praca w carskiej kolei, i głupi kawał, który doprowadził do nieobliczalnych konsekwencji, i ucieczka, która również wywarła tragiczny wpływ na losy całej niemal rodziny, i Syberia, i walka o niepodległość Polski, i Meksyk, i interesy kończące się plajtą, i ciężka praca, i narciarstwo, i rozwój kolei (a w tym Luxtorpeda), i kolejka na Kasprowy Wierch, i ucieczka z Mościckim.... uffff!!! Doprawdy, na podstawie historii rodziny Bobkowskich można by stworzyć wieloodcinkowy serial telewizyjny, który co wieczór przyciągałby tłumy widzów, a przy tym wiele powiedział o polskich dziejach.

Te pasjonujące historie rodzinne pozwalają też lepiej zrozumieć mentalność samego autora, dają tło, które uświadamia nam źródło jego poglądów, sympatii, zachowań, preferencji... O czym zresztą jeszcze parę słów nieco dalej.

Z tych rodzinnych historii dla zrozumienia tła tych listów oczywiście najważniejsze jest to, co autorka pisze o stryju Andrzeja Bobkowskiego – Aleksandrze. I tutaj pozwolę sobie na przytoczenie przynajmniej dwóch-trzech obszerniejszych fragmentów ze wstępu J. Podolskiej, bo naprawdę osiągnięcia stryja pisarza są przeogromne, ale odnajdujemy tutaj też coś z charakteru samego autora „Szkiców piórkiem”:

Na stopień pułkownika awansowany został 1 stycznia 1930 roku, potem odszedł do służby cywilnej. W tym samym roku objął funkcję dyrektora kolei w Krakowie. Tu zaczął się najaktywniejszy okres zawodowy Aleksandra Bobkowskiego. Zaczął reformę kolei. „Przerabiam ją z »urzędu« na »przedsiębiorstwo« w całym tego słowa znaczeniu. Wszystkich pracowników zamienić się staram na kupców sprzedających transport kolejowy, dbałych przy tym o piękność i czystość obiektów powierzonych ich opiece” – pisał w swoim życiorysie. To wtedy pojawiają się ukwiecone dworce kolejowe, a pasażerowie stają się ważnymi klientami, którym trzeba dogodzić jak tylko można. Bardzo współczesne myślenie jak na tamte czasy. Hasło, jakie mu przyświecało, to: „Dobra obsługa klienta i zadowolony pracownik kolejowy”. Wraz ze związkiem zawodowym kolejarzy Aleksander Bobkowski stworzył obejmującą wszystkich pracowników „Samopomoc Kolejarzy”, organizował kolonie dla dzieci, budował dla nich obiekty w Rabce, w tym sanatorium dziecięce, zainicjował kolejowy hufiec harcerski.
(...)
Dzięki Bobkowskiemu powstały nowe linie kolejowe, przede wszystkim na trasie Kraków-Zakopane. Góry zapełniały się turystami, a pociągi – pasażerami. Działania Bobkowskiego były imponujące: zbudował linię kolejową Kraków-Miechów, rozbudował przestarzałe dworce w Krakowie, Krynicy i w Zakopanem, zaprojektował budowę linii kolejowej Kraków-Myślenice-Mszana Dolna, wprowadził wagony motorowe, popularne luxtorpedy. To była prawdziwa rewolucja, pojawiła się nowe, szybsze połączenia, miejsca sypialne w trzeciej klasie, kolejki górskie: linowo-szynowa na Gubałówkę i linowa na Kasprowy Wierch.
(...)
Mówiono o Bobkowskim, że chce przybliżyć miasto do gór, morza i jezior przez szybkość, taniość i wygodę podróży koleją. Na zarzut, że to wszystko dla bogatych rodzin, odpowiadał bezpłatnymi przejazdami dla dzieci, pociągami z wagonami, w których można przenocować. (...) Dzięki jego wpływom Zakopane dwukrotnie otrzymało organizację mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym: w 1929 i w 1939 roku.

Już tych kilka obszerniejszych passusów pozwala wyobrazić sobie, w jakiej atmosferze wychowywał się młody Bobkowski, jakie wzorce kształtowały jego charakter. Trzeba też tutaj zaznaczyć, że rodzina Bobkowskiego ze strony ojca była protestancka, choć sam został wychowany jako katolik.
Z tym katolicyzmem jest zresztą pewien kłopot. Bliżej mu chyba do wzorców tzw. „katolików otwartych” z „Gazety Wyborczej” czy „Tygodnika Powszechnego” niż do katolickiej ortodoksji. Ale o tym za chwilkę.

Czytając pozostawione przez pisarzy zapiski, czytając to, co inni zebrali o nich, ryzykuje się, że dowie się trochę niemiłych rzeczy, które będą burzyć nam ustalony już w naszej wyobraźni wizerunek. Pamiętam jak wiele lat temu przerwałem lekturę książki o Milesie Davisie. I to nawet nie dlatego, że było tam trochę niemiłych faktów o samych twórcy „Sketches of Spain”, ale dlatego, że dotyczyły one mojego ulubionego Johna Coltrane’a. No cóż, ułomny Mel Gibson stworzył niesamowitą „Pasję”, grzeszny Adam Mickiewicz napisał „Pana Tadeusza” i „Dziady”...

Do tej pory, po lekturze korespondencji Bobkowskiego zebranej w tomie wydanym przez krakowskie Arcana zastanawiam się, czy „Basia” – żona Bobkowskiego – zdawała sobie w Paryżu sprawę z tego, co oznaczał jego obcięty krawat, a jeśli tak, to jak się wówczas czuła. Cóż, cynizm pewnego typu mężczyzn, zwłaszcza (choć nie tylko) żyjących na przełomie XIX i XX wieku oraz w pierwszej połowie tego ostatniego jest zdumiewający i... odrażający. I można go odnaleźć u sporej grupy wybitnych twórców XX-wiecznej literatury polskiej: Cz. Miłosza, M.K. Pawlikowskiego, G. Herlinga-Grudzińskiego...

Ale takie żenujące fragmenty zapisków Bobkowskiego, jego dzienników czy listów, nie dotyczą jedynie spraw obyczajowych czy osobistych. Zdarza się, że Bobkowski wypisuje nonsensy o sprawach światopoglądowych, których bym się u tego pisarza „osobnego” raczej nie spodziewał. Być może już tak jednak jest, że pisarze, którzy zdobywają się na niezależność myślenia, na płynięcie własnym kursem, nie potrafią się ustrzec mielizn.

Z lektur dzienników, listów i opowiadań Bobkowskiego odniosłem wrażenie, że zwłaszcza pod koniec swojego życia autor „Szkiców piórkiem” traktował wiarę katolicką niezwykle poważnie, że stanowiła ona dla niego istotną treść życia, że wchodził w nią coraz głębiej. Niestety można odnaleźć w jego korespondencji fragmenty świadczące o tym, że jednak pewnych rzeczy w ogóle nie rozumiał. Dotyczy to zarówno nauczania Kościoła, ale także interpretacji pewnych zjawisk ideologicznych.
Czytamy na przykład:

Weź pod uwagę, że bat, nahajka, knut, ideologie pałki nie zrodziły się w żadnym protestanckim kraju i żaden protestant nie był ich ideologiem. Marks był Żydem. Hitleryzm nie był niczym innym, jak modyfikacją marksizmu. Komunizm przyjmuje się najłatwiej w krajach katolickich. Jestem katolikiem, ale mam sporo porachunków z katolicyzmem.

No i cóż z tym passusem zrobić? Najlepiej byłoby chyba zapomnieć. Czy Bobkowski na przykład nie wiedział, kiedy to pisał, że naziści najmniejsze poparcie mieli w wyborach w landach katolickich w Niemczech, a największe w protestanckich właśnie? A cóż takiego wyprawiali protestanccy panowie w katolickiej Irlandii, jak nie stosowali wobec swoich katolickich poddanych knut i pałkę? A czy Bobkowski nie słyszał nic o brytyjskich obozach koncentracyjnych w Afryce? Z pewnością też autor „Coco de Oro” zweryfikowałby swój pogląd na rolę Kościoła katolickiego, gdyby dożył czasów „Solidarności” i zauważył z perspektywy czasu, że to Kościół stanowił oazę wolności, a budynki kościelne służyły za schronienie dla niezależnych twórców. I czy faktycznie komunizm przyjął się tak łatwo w katolickiej Polsce? A co mówić np. o wschodnich Niemczech? O Czechosłowacji? Chyba wystarczy.

Dalej w tym samym liście autor wypisuje głupoty o antykoncepcji, ale w sumie jestem gotów mu to wybaczyć, bo większość katolików ma z tym kłopot i nie potrafi zrozumieć nauczania Kościoła katolickiego, pomijając już fakt, że wielu katolików – w tym zamęcie kreowanym przez media masowego rażenia – popiera takie horrenda jak aborcja czy in-vitro. Stwierdzenie przez Bobkowskiego – „A tu Kościół jest tępy, nieustępliwy. Ale ustąpi – jestem pewny” – świadczy niestety o tępocie samego autora. Kościół nie ustąpił i nie ustąpi, nawet jeśli pisarz tej rangi, co nasz szukający wolności uciekinier do Gwatemali, uważa to za głupotę.

Ale takie fragmenty, jak ten cytowany wyżej, nie psują przyjemności czytania tej korespondencji. Zawsze zresztą kolejne epistolograficzne zbiory Bobkowskiego czytam z tym samym narastającym ściskiem w gardle, bo przecież wiem już, jak się to skończy, choć autor będzie „do ostatka »trzymać fason« (...) i nie poddawać się do ostatniego wyciętego kawałka siebie samego, czyli do ostatniego naboju”. Zawsze też mój podziw będzie budzić to pragnienie zachowania własnej niezależności, nie ulegania pokusie, by dać się chwycić na wędkę grantów, zapomóg, stypendiów dla tzw. „twórców”, pragnienie własnoręcznego wykuwania swojego losu, choćby oznaczało to wyprawę na koniec świata i zaczynania wszystkiego od nowa, bo przecież „Europa Zachodnia zamienia się powoli w Pacanów”.
Jakże przejmujące są słowa tego dzielnego w końcu pisarza dotyczące emigracji, rozłąki i samotności:

Dla mnie w tych śmierciach z daleka jest cały tragizm dzisiejszych czasów. Z tą śmiercią Ojca, który nie miał prawa uścisnąć ręki jedynego syna, do dziś nie mogę się pogodzić. (...)
Ale masz. Rozłąka, podła rozłąka, strzępy słów na papierze, kontrolowane najpierw przez siebie samego, a potem przez obcych. I potem śmierć. I co na to poradzisz? Jakiś kamień w tym naszym przechodzeniu przez potok życia znowu się nam usunął spod nóg. Tak to czuję.

Andrzej Bobkowski, Listy do Aleksandra Bobkowskiego 1940-1961, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2013.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz