piątek, 9 września 2016

Kreon nie chce wolnej niedzieli

W szkolnej interpretacji „Antygony” Sofoklesa (która mam nadzieję wciąż pozostaje lekturą szkolną) mówi się, że przedstawiony w niej konflikt jest konfliktem przeciwstawnych, równorzędnych racji. Od dawna wydaje mi się, że jest to interpretacja mylna. Jeśli bowiem racje obu stron można faktycznie uznać za przeciwstawne, to już z pewnością nie za równorzędne. Antygona broni przecież praw boskich, a konkretnie prawa nakazującego pogrzebanie zmarłych. Kreon jest natomiast tyranem, który nie potrafi przyznać się do błędu – ma wszakże przeciwko sobie tylko „słabą” kobietę – i forsuje swoje prawo – prawo stworzone przez człowieka. Katastrofa, jaka potem następuje, nie jest winą zbuntowanej Antygony, ale Kreona przekraczającego czy też łamiącego prawa boskie dla swoich własnych, partykularnych celów. A przecież prawa boskie mają pierwszeństwo i tłumaczyć tego chyba nie trzeba nawet dziecku. 

Coś podobnego odnajdujemy na stronach Pisma Świętego, chociaż w religii starożytnego Izraela nie ma koncepcji fatum. Chodzi mi jednak tutaj o posłuszeństwo nakazom i prawom Boga. W przypadku Izraelitów dochodził jeszcze czynnik dodatkowy: Bóg niejako wzywał ich do nonkonformizmu, do nie ulegania modom i praktykom ludów ich otaczających oraz do wierności jedynemu, prawdziwemu Bogu. Cała historia Narodu Wybranego to historia ciągłych zdrad tego ludu i powrotów do Boga. Praktycznie już po wyjściu z Egiptu, mimo tak wielkich rzeczy, jakie uczynił dla nich Bóg, Izraelici buntują się przeciwko Bogu i przemawiającym w Jego imieniu Mojżeszowi i Aaranowi. Czym taki bunt się kończył, wiemy bardzo dobrze. Notabene, chyba jednym z najbardziej drastycznych symboli tych zdrad jest małżeństwo proroka Ozeasza z... prostytutką. 

Przypomniało mi się to wszystko, gdy słucham argumentów i przyglądam się sporowi wokół projektu zakazu handlu w niedzielę. Mamy tutaj bez wątpienia do czynienia z konfliktem przeciwstawnych racji, ale nie są to racje równorzędne. Stąd w moich oczach nasi rodzimi liberałowie z prawa i lewa są na straconych pozycjach, nawet jeśli druga strona odwołuje się głównie do argumentów społecznych (możliwość spędzenia niedzieli w gronie rodziny) i tylko gdzie niegdzie odzywają się nieśmiało głosy powołujące się na racje religijne (nie mówię tu rzecz jasna o biskupach). Swoją drogą dziwię się temu, że nawet katolicy tak chętnie przejmują narrację wyśmiewającą zakaz handlu w niedzielę, kiedy powinni mu po prostu przyklasnąć. Rzecz jasna najważniejszy jest własny przykład i smutne, że w kraju ponoć katolickim w niedziele supermarkety i centra handlowe po prostu nie świecą pustkami. 

Kiedy piszę, że nasi rodzimi liberałowie są na straconych pozycjach, nie mam na myśli tego, że przegrają oni tę „bitwę o handel”. Może się okazać, że koniec końców ją wygrają, a Polacy będą tłumnie walić do supermarketów w niedzielę. W końcu mądrość Boża jest głupstwem w oczach tego świata. Ale pamiętajmy, że Kreon też zdawał się być zwycięzcą, a przed Goliatem wszyscy drżeli...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz