sobota, 31 sierpnia 2019

Moja zachcianka nie jest twoją zachcianką. A powinna?

W jednym ze swoich wpisów napisałem, że w przypadku różnych lewicowych i liberalnych establishmentów trudno mówić o hipokryzji, kiedy ich postępowanie nie jest konsekwentne. Trudno bowiem mówić – jak mi się wydaje – o hipokryzji tam, gdzie nie ma stałych punktów orientacyjnych, a tak jest w tym przypadku. Stąd trafniejsze jest określenie zaczerpnięte z „W pustyni i puszczy” Sienkiewicza – „moralność Kalego”.

Najnowszym przykładem takiego postępowania jest warszawska afera z szambem (by nie użyć grubszego słowa). Konia z rzędem temu, kto przedstawi choć jednego „zielonego”, który zaprotestował przeciwko decyzji wypuszczenia tych ścieków do Wisły. A przecież ci sami ludzie użalają się na kornikiem drukarzem i każdym drzewkiem, które ktoś zetnie na swojej działce. Czegoś nie zauważyli? Byli w tym czasie na wakacjach?

Ponieważ lewacy wydają się nie mieć stałych punktów orientacyjnych, jakichś stałych punktów odniesienia w swojej „płynnej postnowoczesności”, być może w dyskusji z nimi trzeba zastosować trochę inny język, by zapędzić ich w kozi róg i następnie wyjaśnić im to, co dla nich nie jest takie oczywiste.

Weźmy taki przykład. Kiedyś – spory czas temu – naszło mnie, by przejrzeć „fejsbukowe” profile dawnych moich znajomych ze szkoły średniej. Po poczytaniu sobie i oglądnięciu tego, co na nich zamieszczają, doszedłem do wniosku, że chyba niespecjalnie mam ochotę do nawiązania kontaktu z większością z nich. Mniejsza jednak o to. Na jednej ze stron natknąłem się na wyrazy oburzenia z powodu klauzuli sumienia (był to wtedy głośny temat) i faktu, że ktoś autorce tego wpisu mógłby nie sprzedać środków antykoncepcyjnych, które ona ma ochotę nabyć.

I słusznie! Słusznie pod warunkiem, że przyjmie się założenie, iż mam niezbywalne prawo do realizacji moich zachcianek i jeśli chcę sobie kupić np. środek dzieciobójczy, to mam do tego prawo i już! Ok. A teraz spójrzmy na to z drugiej strony. Jestem aptekarzem i mam taki kaprys, taką zachciankę, żeby nie sprzedawać środków antykoncepcyjnych, nawet jeśli ktoś bardzo je chce kupić i wręcz twierdzi, że jest to dla niego sprawa życia i śmierci. Otóż dla mnie jest to również sprawa życia i śmierci (nienarodzonego dziecka) i w związku z tym oburza mnie, że ktoś próbuje mnie przymusić do sprzedaży tychże środków. Prowadzę sobie aptekę i oto ktoś przychodzi do mnie i mówi mi, że mam sprzedawać to, co tej osobie akurat zachciało się kupić! A ja nie mam na to najmniejszej ochoty!

Jasne? Obawiam się, że chyba nie. W końcu mamy do czynienia z moralnością Kalego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz