
Napisane z pokaźną dozą humoru i talentu opowiastki Janowskiego dotyczą albowiem głównie zwierząt. Poczesne miejsce zajmują wśród nich konie będące pasją autora „Karmazynów i żulików”. Osobną opowieść pisarz poświęca nawet Kasztance marszałka Piłsudskiego. Pomieszczone tu humoreski mogą kojarzyć się z najlepszymi fragmentami „Trzech panów w łódce, nie wspominając psa” lub też przywodzić na myśl szlacheckie gawędy. Jakże by inaczej! Toż to świat szlachecki, świat dawnych polskich i nie tylko polskich ziemian przebłyskuje pośród zabawnych obrazków i szkiców. Jest to świat przełomu epok, świat dawnego zaboru austriackiego, dawnych polskich kresów, świat współczesnym czytelnikom praktycznie nieznany, a nawet do pewnego stopnia obcy.
Czytając tę książkę nie mogłem uciec myślami od postawionej przez Ryszarda Legutkę w „Eseju o duszy polskiej” tezy o zerwanej ciągłości. O tej zerwanej ciągłości przypomina mi niemal codziennie Breslau, gdy patrzę na stare, odrapane poniemieckie kamienice przetykane brzydkimi PRL-owskimi blokami. O tej zerwanej ciągłości myślę, ilekroć zdarzy mi się pojechać na przykład do Krakowa i pośród jego dostojnych murów poczuć atmosferę nawarstwiających się wieków dawnej Rzeczpospolitej, której już nie ma. Bo nie ma też świata opisanego w „Karmazynach i żulikach”. To świat jak z baśni, świat jak z pradawnych wieków, po którym ocalały jedynie legendy.
Jerzy Strzemię Janowski, Karmazyny i żuliki czyli o zwierzętach dobrze i źle urodzonych, Warszawa 1995.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz