piątek, 13 marca 2009

Z cyklu: Myszkując po Internecie

„Free Tibet” czyli czasem warto posłuchać, o czym się pisze

Słyszałem o różnych przypadkach fikcyjnych recenzji, kiedy to dajmy na to spektakl czy zapowiedziany koncert się nie odbył, a następnego dnia w lokalnej gazecie ukazała się obszerna relacja z wydarzenia, nierzadko z przytoczeniem charakterystycznych słów, motywów czy pochwałami lub krytyką pod adresem tego lub innego wykonawcy. Swego czasu bodaj Rafał A. Ziemkiewicz pisał o krytykach W. Łysiaka, którzy nie przeczytali książek przez siebie recenzowanych. Przykładów pewnie można by podać więcej.

W tym przypadku nie mamy aż tak rażącego naruszanie norm dobrego dziennikarstwa, ale jednak nie odmówię sobie tej przyjemności, by wytknąć tę, nazwijmy to, „nieścisłość, bo recenzja jest bardzo krótka, a autor chyba powinien choć raz posłuchać płyty, którą omawia. Otóż, Rafał Zieliński z „Gazety Wyborczej” w notce „
Tymański o Tybecie” pisze o krążku „Free Tibet” (o którym mam nadzieję w końcu sam coś tutaj skrobnę):

„Nawiązanie do polityki pojawia się jedynie w rozbudowanym «Chinese-Time-To-Go-Home», gdzie muzycy skandują hasło: «Free Tibet»”.

Owszem, skandują, ale nie „Free Tibet”, a tytułowe „Chinese time to go home”. By to usłyszeć, naprawdę nie trzeba znajomości angielskiego. Wystarczy tylko jeden jedyny raz... posłuchać utworu.

2 komentarze:

  1. To o czym piszesz - to nic nowego, czasem to nie ma o czym gadać oprócz tego, że jest to na przykład wynik lenistwa albo innego leserstwa dziennikarza:-)
    Ale, ale - przy okazji nazwiska Łysiaka ha ha. On sam bez winy nie jest :-)))) Wiele lat temu Łysiak podróżował po Egipcie, odwiedzał polskie misje archeologiczne, nocował tam, popijał, plotkował. Trafił również do najbardziej spektakularnego miejsca - świątyni Hathepsut. Sytuacja tam wyglądała wówczas tak: na przeciw budowli po drugiej stronie stoją zabudowania gospodarcze misji. Siedząc na tarasie przed baraczkami widzi się całą panoramę. Najlepsze jest w nocy: bo... do świątyni od baraków idzie kabel z prądem i jednym pstryk można zrobić iluminację. Łysiak przyjechał, zjadł, napił się i impreza na tarasie była taka fajna, że chłopaki nawet tyłka nie ruszyli, ale za to w przypływie polskiej fantazji włączyli sobie światło, żeby lepiej podziwiać.... Potem Łysiak napisał jak to podróżował po Egipcie i nocą błąkając się w ruinach starożytnej świątyni obcował z duchem starożytności:-)
    Cudna ta anegdota, i z dobrego źródła:-) Jak widać każdemu się zdarza ha. A Wańkowicz co robił w swoich reportażach? :-) Cóż znaczą przy tym te "głupie recenzje" ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie, anegdota o Łysiaku niezła :-)
    O lenistwie dziennikarzy, pamiętam, pisał na przykład w jednej ze swoich książek Mariusz Wilk. A co do pisarzy, to kiedyś znalazłem chyba nawet anglojęzyczną stronę internetową (a może artykuł), na której autor pisał o przekłamaniach w książkach Kapuścińskiego. Pamiętam, że wcześniej o sprawie słyszałem już od kogoś innego. Jedna z tych osób spędziła nieco czasu w Afryce, więc znała rzecz z autopsji.

    OdpowiedzUsuń