"Jedynie prawda jest ciekawa"
Józef Mackiewicz
Skojarzenie z utworem Konwickiego w tytule nie jest przypadkowe. Sądzę, że można w „Ukraińskim kochanku” odnaleźć paralele, a może nawet świadome zapożyczenia: podglądanie z drzewa wybranki serca, ojciec strzelający z dubeltówki, szaleńcza romantyczna miłość... Podobnie jak i u Konwickiego finał jest tragiczny. Ale u autora „Kalendarza i klepsydry” tragizm jest łagodzony specyficznym humorem obecnym zresztą w innych jego książkach, a historia kończy się praktycznie tam, gdzie wali się świat „kraju lat dziecinnych”. U Srokowskiego rzeczywistość jest dużo bardziej brutalna, choć powieść zaczyna się niemal jak baśń o nieistniejącej już krainie pogrążonej pod falami czasu. Baśń sielankowa, baśń o małej dziewczynce, której cyganka wróży wielką miłość, „dużo radości, ale i dużo łez”. Baśń o krainie u podnóża gór, której strzegą dwa szczyty. Stopniowo w tę krainę zaczynają się wkradać złowieszcze znaki i cienie przyszłych zdarzeń, a finał opowieści... Cóż, nie będę psuł czytelnikom lektury. Konwicki zatrzymuje się na progu wojny. Srokowski prowadzi nas dalej, nie szczędzi nam okrucieństw. Obie powieści dzieją się na polskich Kresach.
Gdybym miał polecić jakąś płytę na wielkopostne medytacje, to wskazałbym tę. „Treny” Michała Jacaszka to przejmująco piękna i pięknie przejmująca muzyczna medytacja nad śmiercią, przemijaniem postaci tego świata, tymczasowością naszego ziemskiego bytowania oraz wiecznością. To żal po śmierci kogoś bliskiego oraz poszukiwanie nadziei, to rozpamiętywanie minionych chwil i ciężar smutku związanego z odejściem kogoś, kogo się kocha.
Niby dzieje się tutaj jakiś dramat, ale się nie dzieje. Niby jest dwoistość i owszem, jest, ale czy ta dwoistość prowadzi do jakiegoś głębokiego rozdarcia? Czy poeta mógłby zawołać za Sępem-Szarzyńskim, że jest „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”?
„Dawno, dawno temu...” – tak zazwyczaj zaczynają się baśnie. Tak też powinna chyba zaczynać się książka, której autorem jest Jerzy Strzemię Janowski, a która przez przypadek wpadła mi w ręce. Jednak, kiedy powstawała, pisarz pewnie nie zdawał sobie do końca sprawy, że opisuje świat, jaki już wkrótce zostanie zalany przez wody brunatnego i czerwonego potopu albo pogrąży się niczym mityczna Atlantyda pod falami oceanu. Gdyby tego się spodziewał, chyba poświęciłby więcej miejsca także swoim dwunożnym braciom i siostrom, a nie tylko czworonogom dużym i małym, nie wspominając już tych pierzastych na dwóch nogach też przecież chodzących, gdy nie posługują się skrzydłami, oraz pewnego małpiszona, jakże przypominającego niektóre okazy ludzkie.
Nie, nie „kurna chata”. Ludziska cieszą się, że wiosna idzie, a mi się marzy wyjazd na narty. Niestety tzw. „okoliczności” (i to niezupełnie „okoliczności przyrody”) uniemożliwiają załapanie się na końcówkę zimowych sportów.