wtorek, 24 lipca 2018

Z życia mikrobów XXVII: Trzyzębny Kasprzak albo gorączka lipcowej nocy


Walka rewolucyjna się wzmaga. W ruch idą laleczki Voodoo, bagażniki, nazwiska policjantów i treść żołądkowa. Widać, że wybory coraz bliżej, a więc jeśli poleje się w końcu krew (najlepiej ze skutkiem śmiertelnym) to wszelkiej maści obrońcy demokracji będą przeszczęśliwi – może lud wreszcie „zmądrzeje”, będzie miał dość awantur i burd i znów zapanuje spokój nad Wisłą, a „demokratyczny” premier nowego „demokratycznego” rządu poprosi także o sto dni spokoju, warchołom zaś zagrozi, że ręce im poobcina. Opozycja w końcu może być jedynie „konstruktywna”.


Kiedy oglądam tę parodię... przepraszam – paradę osobliwości, zastanawiam się, kto za tym wszystkim stoi. Ot, komu na przykład przyszło na myśl wydobyć z niebytu takiego Pawła Kasprzaka?


Kto mieszka we Wrocławiu od dawna i jest już nie pierwszej wiosny, a zwłaszcza ten, kto studiował na Uniwersytecie im. Bolesława Bieruta, ten pamięta z drugiej połowy lat osiemdziesiątych dwóch słynnych zadymiarzy: Kubusia i Pawła Kasprzaka właśnie. „Kubuś” to ksywa Pawła Kocięby. Kasprzak chyba nie miał żadnej. Wyglądało to tak, że gdy mówiło się o jednym, to zazwyczaj na myśl przychodził i drugi. Razem się też trzymali, przychodzili na demonstracje, happeningi Pomarańczowej Alternatywy czy strajki i z grupką paru innych osób tworzyli coś, co bardzo kojarzyło się z jakąś lewacką komórką rewolucyjną. Pewnie w dzisiejszych czasach tworzyliby wśród studentów jakąś skrajnie rewolucyjną frakcję.


Nie wiem, co działo się z Kasprzakiem później. Nie kojarzę go z niczym. W każdym razie wielu chyba zdążyło o nim zapomnieć, a jeśli przychodził im na myśl, to jedynie, gdy ktoś wspominał dawne czasy, a i to niekoniecznie. I oto po latach nagle trójzębny Kasprzak wychynął z niebytu. Tak po prostu. Ci, którzy pamiętali go z lat osiemdziesiątych, pewnie z początku go nie rozpoznali nawet. Wszak na pierwszy rzut oka dużo się zmienił i jedynie nazwisko mogło zapalić jakąś ostrzegawczą lampkę w głowie: „Czyżby? Ależ tak! No przecież!”


A więc cuda się zdarzają. Wiódł sobie taki Kasprzak żywot człowieka poczciwego, lata biegły, nikt nic o nim nie wiedział, nikt nic o nim nie słyszał... Aż któregoś dnia nie zdzierżył, zacisnął pięść i... poszedł z tej wściekłości przeszkadzać ludziom w upamiętnianiu ofiar katastrofy smoleńskiej. Jakoś tak się złożyło, że pewnego gadżeciarza chyba nikt już wówczas nie traktował poważnie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz