piątek, 23 listopada 2018

Kijem w księdza profesora, zamiast argumentem i faktami

Jestem chyba ostatnią osobą, którą można by posądzić o antysemityzm. O antysemityzmie zresztą pisałem też na swoim blogu. Oczywiście, jak każdy typowy inteligent, wychowany jeszcze w czasach schyłkowego PRL-u, reaguję alergicznie na wszelkiego typu wypowiedzi, które wydają mi się pachnieć antysemityzmem.

Zdaję sobie jednak sprawę z niezdrowej atmosfery panującej w Polsce. Zwrócenie uwagi na fakt, że na przykład jakiś polityk czy dziennikarz jest Żydem od razu wiąże się z możliwym posądzeniem o antysemityzm. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiając ze swoją znajomą, która jest Żydówką, powiedziałem, poruszając jakiś temat, że jest ona „pochodzenia żydowskiego”. Reakcja mojej znajomej była natychmiastowa: „Słuchaj, ja nie jestem pochodzenia żydowskiego, ja jestem po prostu Żydówką! Stuprocentową Żydówką! Oboje moi rodzice byli Żydami”. Oczywiście użyłem nie bez przyczyny zwrotu „pochodzenia żydowskiego” – przecież jako Polak mam zakodowane, że stwierdzenie: „Pani taka a taka to Żydówka” to niemal jak nawoływanie do pogromów.

Próba poruszenia jakichś niezbyt przyjemnych faktów związanych z postępowaniem przedstawicieli społeczności żydowskiej w Polsce w czasach przedwojennych, w trakcie wojny lub po wojnie to jak napraszanie się o śmierć cywilną, zwłaszcza jeśli jest się naukowcem. Można pisać o kolaboracji Polaków z okupantem, można posądzać ich o większy antysemityzm od hitlerowców, można najgorsze kalumnie wypisywać o Narodowych Siłach Zbrojnych, ale napisać o kolaboracji obywateli żydowskich czy o ich udziale w systemie represji wymierzonym w Polaków po II wojnie światowej to już stawianie się poza marginesem oficjalnego świata akademickiego czy dziennikarskiego. Nie mówię już o takich faktach, jak próby weryfikacji liczby Żydów pomordowanych w obozach koncentracyjnych czy choćby w Jedwabnem. To jak podważanie niepodważalnej prawdy objawionej.

Ba! Jak pokazywałem na przykładzie „Kupca weneckiego”, nawet literatura piękna jest interpretowana na nowo tak, by dostosować się do tego terroru poprawności politycznej w kwestii żydowskiej.

Jednak rzecz nie dotyczy jedynie minionych dziejów czy polityki. Całkiem niedawno dowiedziałem się od pewnego profesora rzeczy zdumiewającej, otóż powiedział mi, że w Polsce, w kraju, w którym mówi się o długiej historii stosunków polsko-żydowskich, w którym podkreśla się wzajemne relacje polsko-żydowskie, w którym zwraca się uwagę na koegzystencję tych dwóch kultur i narodów obok siebie przez wieki, w którym istnieją muzea żydowskie, w tymże kraju nie można prowadzić na przykład badań nad... Talmudem! Wszelkie próby naukowych dociekań na temat tej ważnej przecież księgi mogą się zakończyć złamaniem kariery naukowej! Nie mogłem w to uwierzyć. Pan profesor podał mi pewne przykłady, ale uświadomił mi jeszcze jedną rzecz: nie istnieje polski przekład Talmudu! Tak po prostu! Wieki wspólnej egzystencji, przenikania się kultury żydowskiej i polskiej, piękne przemówienia i uroczystości, jarmułki na głowach dostojników państwowych..., a tymczasem okazuje się, że nie ma ani badań nad Talmudem, ani polskiego tłumaczenia tej księgi! I jak tu nie wierzyć w spiski?

Oczywiście, jednym z winowajców wyżej opisanego stanu rzeczy (ale rzecz jasna nie tego, że brakuje polskiego przekładu Talmudu, nie mówiąc już o naukowych badaniach!) jest sam Adolf Hitler i okrucieństwa, jakie popełniono w czasie II wojny światowej. Żyjemy w sytuacji szantażowania Holokaustem. Jakakolwiek krytyka Żydów, kultury żydowskiej, mentalności żydowskiej, żydowskiej etyki to po prostu mowa nienawiści i niemal nawoływanie do budowania nowych obozów koncentracyjnych. Do licha! Tak dłużej być nie może! Należy odróżnić zwykłą nienawiść do jakiegoś narodu, rasy czy konkretnego człowieka od dociekań naukowych opartych na faktach. To pierwsze należy potępiać. W tym drugim przypadku należy się ścierać na gruncie faktów, na gruncie dociekań naukowych, na gruncie logiki.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? A to dlatego, że żyjemy w czasach pogłębiającego się zamordyzmu. I to zamordyzmu, który wprowadzają nie brutalni żołdacy, ale panowie w eleganckich garniturach czy nawet noszący na szyi koloratki. Kiedy przyjeżdża jakiś kontrowersyjny naukowiec, kontrowersyjny dlatego, że głosi prawdy niepopularne w mediach głównego ścieku czy poglądy nieprzystające do powszechnie uznawanej wizji świata, to okazuje się, że spotkania z jego udziałem na terenie uniwersytetu nagle są odwoływane! Uniwersytet, który powinien być miejscem wolności badań naukowych i wymiany myśli, okazuje się miejscem dla wybranych i głoszących jedynie słuszne poglądy. Prof. Zygmunt Bauman – tak. Prof. Paul Cameron – nie. Prof. Magdalena Środa – tak. Ks. prof. Tadeusz Guz – nie. Reżyser Wojciech Smarzowski – tak. Reżyser Grzegorz Braun – nie. Jeśli któryś z prelegentów głosi bzdury, to przecież cóż łatwiejszego? Należy wysłać kilku łebskich gości, którzy rozbiją jego argumentację w drobny mak. Oczywiście nie kijem baseballowym, ale siłą logicznego rozumowania i udokumentowanymi faktami. Tymczasem coraz powszechniejszą praktyką – zresztą nie tylko w Polsce – jest zastosowanie tego pierwszego – nawet jeśli nie jest to dosłownie kij baseballowy (a i użycie przemocy się zdarza), a na przykład odmowa wynajęcia sali czy nagonka medialna i utrącenie kariery naukowej.

Coś podobnego ostatnio zdaje się spotykać ks. prof. Tadeusza Guza. Sam ksiądz profesor zareagował tak, jak zareagować powinien każdy naukowiec, którego poglądy się kwestionuje – zaproponował debatę naukową iwspólne poszukiwanie prawdy. Jeśli poglądy głoszone przez ks. prof. Guza to niczym nie poparte bzdury, to cóż prostszego, niż udowodnić to publicznie, nawet w transmitowanej przez media dyskusji naukowej? Internet umożliwia w dzisiejszych czasach udostępnienie takiej debaty na cały świat w czasie rzeczywistym. Jeśli argumenty ks. prof. Guza zostałyby podważone logiczną argumentacją, popartą naukowymi dowodami i niezbitymi faktami, to jemu samemu pozostałoby już tylko wycofać się w niesławie z życia naukowego. Jeśli natomiast okazałoby się, że jego poglądy mają solidne podstawy, to wówczas nasuwałoby się pytanie: Dlaczego Polska Rada Chrześcijan i Żydów domaga się od jego zwierzchników działań dyscyplinarnych i dąży do tłumienia wolności badań naukowych?

Ci, którzy nie znają szczegółów sprawy, znajdą zarówno list ks. prof. Tadeusza Guza, jak i Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów w linkach zamieszczonych w powyższym akapicie. Natomiast ci, którzy uważają, że w tej sprawie nie można milczeć i popierają propozycję ks. prof. Tadeusza Guza, nawet jeśli sami nie zgadzają się z jego poglądami, ale cenią wolność dociekań naukowych, mogą podpisać petycję w obronie duchownego tutaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz