czwartek, 23 lipca 2015

Monte Sant’ Angelo – sanktuarium niepoświęcone ludzką ręką

Zaginiony byk


Ta historia ma w gruncie rzeczy akcenty humorystyczne. Był rok 490. Pewien człowiek imieniem Gargano udał się ze służącymi na poszukiwanie byka, który mu uciekł. Znużony pościgiem po górach wreszcie dostrzegł bydlę u wejścia do groty. Wściekły i strudzony – a że był gwałtownego charakteru, więc niewiele mu trzeba było – sięgnął po strzałę, nałożył na cięciwę łuku, wycelował i strzelił. Puszczona wprawną ręką strzała chwilę potem ugodziła… Gargano w nogę. Rozległ się przy tym – choć niebo było czyste – potężny grzmot, aż ziemia się zatrzęsła. Wyjąc z bólu właściciel byka padł na ziemię. Zdezorientowani słudzy nie mogli najpierw zrozumieć, co się dzieje, a ujrzawszy charakterystyczną strzałę swojego pana w jego własnej nodze, rzucili mu się na pomoc. Niewiele się namyślając chwycili swojego dobroczyńcę i wzięli nogi za pas.


Ad calendas Graecas…



Rana okazała się niegroźna i niezbyt głęboka, jednak Gargano był tak przerażony całym wypadkiem, że postanowił interweniować u władz kościelnych i to od razu u najwyższych w rejonie czyli u biskupa Sipontu – św. Wawrzyńca. Biskup wysłuchał jego relacji, przepytał służących, którzy mu towarzyszyli i zarządził 3 dni postu i publicznych modłów. Po trzech dniach ukazał mu się w wizji Michał Archanioł, który poinstruował go, że pragnie, aby grota, u wejścia której Gargano znalazł swojego byka, została poświęcona jako sanktuarium. Przyznał się też, że cała afera ze strzałą była jego dziełem. 

Biskup ogłosił strwożonym mieszkańcom wolę księcia aniołów, po czym… odłożył sprawę ad calendas Graecas. Z biegiem dni zaczął bowiem nabierać wątpliwości, czy aby nie łudziły go zmysły. Wzgórze, na którym Gargano został ugodzony strzałą było poza tym miejscem pogańskich kultów, więc mógł to być jakiś demoniczny podstęp.


Niespodziewane zwycięstwo



Upłynęły dwa lata. Sprawa nieco ucichła. Gargano na wszelki wypadek unikał wypraw w feralny dla niego rejon, a okoliczni mieszkańcy tylko z rzadka wspominali dziwne wydarzenie. Mieli na głowie zresztą poważniejszy problem niż noga bogacza. Oto Goci oblegali Sipont. Obrońcy z trwogą patrzyli ponad murami na oblegające wojska barbarzyńców. Św. Wawrzyniec ponownie zarządził 3 dni modłów i postu. Trzeciego dnia, w nocy ukazał mu się Michał Archanioł i powiedział, że jeśli mieszkańcy wyruszą następnego dnia o godzinie czwartej do boju, to odniosą zwycięstwo. Zdesperowani obrońcy wysłuchawszy biskupa postanowili zaryzykować i stanąć do boju w otwartym polu, choć ich siły były mniejsze. Kiedy ruszyli do walki rozległy się potężne gromy, niebo rozdzierały błyskawice, a ziemia trzęsła się w posadach. Strwożeni w pierwszym odruchu chcieli sami rzucić się do ucieczki, ale widząc rejteradę Gotów, natarli na nieprzyjaciela z tym większą odwagą i impetem. Bitwa zakończyła się zwycięstwem obrońców Sipontu. Miasto było wolne. Był 8 maja 492 roku. 

Mieszkańcy Sipontu, mimo tak spektakularnego zwycięstwa, w dalszym ciągu mieli wątpliwości. Św. Wawrzyniec postanowił zatem zasięgnąć rady u samego papieża. Papież Gelazjusz I przyjrzawszy się sprawie, uznał, że zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku św. Wawrzyniec faktycznie ujrzał księcia aniołów, a zwycięska bitwa z Gotami była cudem. Ostrożny biskup zdecydował się tym razem bez niepotrzebnej dalszej zwłoki poświęcić grotę.


Anioł czynu



Była noc roku 493. Wawrzyniec klęczał pogrążony w modlitwie. Podnosił się z klęczek, by udać się na spoczynek, gdy usłyszał chrząknięcie. Pomyślał sobie, że pewnie służący wszedł po cichu z jakąś niecierpiącą zwłoki sprawą. Odwrócił się i momentalnie padł ponownie na kolana. Przed nim stał młodzieniec w lśniącej zbroi. W dłoni trzymał włócznię, na której się wspierał. Bił od niego nieziemski blask. 

Biskup znał już tę postać – widział ją bowiem poprzednio już dwa razy. Skłonił głowę ku ziemi.

– Niech się Wasza Ekscelencja nie lęka. I proszę wstać z klęczek.

– Bądź pozdrowiony – kapłan nawet nie myślał się podnosić. – Wybacz swemu słudze ten nieład i niestosowny strój. Właśnie kładłem się na spoczynek.

– Przybywam, by oznajmić Waszej Ekscelencji, że nie ma potrzeby konsekrowania nowej bazyliki.

– Taaak? – biskup Wawrzyniec się wyraźnie stropił. Nazajutrz miała się odbyć uroczysta procesja, mieszkańcy Sipontu szykowali się już od paru dni na święto. Siedmiu biskupów z Apulii było na miejscu. Mimo późnej godziny na ulicach wciąż było słychać radosną wrzawę, a nawet śpiewy… Poczuł, jak coś boleśnie uwiera go w kolano…

– Niech się Wasza Ekscelencja nie martwi. Nie ma potrzeby odwoływania procesji. Ale konsekracji nie będzie. Sam o to zadbałem. Wystarczy, jeśli Wasza Ekscelencja odprawi uroczystą Mszę św.

– Jak to? – biskup dalej wyglądał na zatroskanego.


– Jakby to powiedzieć… – archanioł odchrząknął ponownie. – Jestem wojskowym. U nas wszystko jest proste: rozkaz – wykonanie rozkazu. Nie ma miejsca na zwlekanie, na namysł. Bitwa jest okrutna. Nawet teraz wre zaciekła walka. Reakcja musi być szybka. A biskup odrobinę zwlekał z przystąpieniem do działania. Nie żebym miał pretensję. Co nagle to po diable – jak mówi wasze przysłowie. Ale ja jestem aniołem czynu, żeby się tak wyrazić. Wprawdzie młyny Boże mielą powoli i to się chwali, jednak gdybym czekał na ostateczną decyzję Waszej Ekscelencji… – archanioł urwał widząc zakłopotaną minę biskupa. – Mniejsza o to! W każdym razie w grocie Wasze Ekscelencja znajdzie wszystko, co potrzeba do oprawienia Mszy św. Ołtarz już stoi, nowa bazylika jest poświęcona.

– Ale…

– Wasza Ekscelencja wybaczy, jednak obowiązki wzywają. Niech pokój będzie z tobą!

Nim biskup zdołał cokolwiek powiedzieć, Michał Archanioł znikł. 
 

Następnego dnia odbyła się uroczysta procesja. Mozolnie, w coraz bardziej palącym słońcu podążała w górę w stronę groty. W pewnym momencie nad głowami biskupów pojawiły się cztery potężne orły. Dwa z nich osłaniały swoimi skrzydłami starszych biskupów przed skwarem. Dwa pozostałe trzepotem piór zapewniały ożywczy powiew. Ludzie pokazywali je sobie z trwożnym podziwem. Takich ptaków jeszcze nie widzieli. Wydawało się, że gdyby tylko zechciały, mogłyby porwać całą siódemkę hierarchów w górę i cisnąć o skały. Nic takiego się jednak nie stało. A gdy uroczysty pochód doszedł do groty, wszyscy usłyszeli nieziemskie śpiewy aniołów dochodzące z wnętrza. Biskupi wkroczyli pierwsi. Ujrzeli ołtarz przykryty szkarłatnym obrusem, kryształowy krzyż…


Kamyk z imieniem archanioła




Może niedokładnie tak to wszystko wyglądało…, ale tak to sobie wyobraziłem. Tę historię można znaleźć w kilku miejscach w Internecie, m.in. tutaj i tutaj. Notabene Michał Archanioł ukazał się po raz czwarty wiele wieków później – 25 września 1656 roku (ciekawym szczegółem są w tej historii dokładne daty). Był to czas zarazy i ponownie ludzi ogarnęła trwoga. Książę aniołów ukazując się arcybiskupowi Pucciarellemu obiecał, że kto weźmie z jego groty kamyk z wyrytym krzyżem i inicjałami M.A., ten wyzdrowieje. Tak się też stało, a w samym sanktuarium można do dziś oglądać tablicę upamiętniającą tamto wydarzenie.


Warstwy historii



Do Monte Sant Angelo warto przyjechać zarówno dla doznań duchowych, jak i estetycznych. Do miasteczka wiodą dwie drogi, myśmy przyjechali tą z San Giovanni Rotondo. Ponoć druga jest bardziej widowiskowa, ale i na tej nie brakowało zachwycających krajobrazów. 

Sanktuarium św. Michała Archanioła jest przepięknie położone na górze Gargano, a otaczające je miasteczko urzekło mnie swym specyficznym pięknem, jak wiele innych miast i miasteczek widzianych we Włoszech. Nie ukrywam, że takie starożytne miejscowości wywierają na mnie zawsze ogromne wrażenie, gdyż mam poczucie stąpania po wiekach historii i jakiejś więzi z tymi pokoleniami, które tu żyły przez nieprzerwane wieki. Nie lubię Wrocławia, bo czuję tutaj wyrwę w tej nawarstwiającej się historii – jakby ktoś wyciął z drzewa kilka słoi i zostawił pomiędzy starymi a nowymi warstwami ziejącą nicością pustkę. Równie przykre wrażenie sprawiały na mnie odwiedziny Wilna i Lwowa, choć tam czułem z jednej strony radość znalezienia się w miejscu, gdzie stąpałem po wiekach historii Rzeczypospolitej. Z drugiej strony jednak miałem poczucie, że jestem w miastach–wydmuszkach, z których brutalnie usunięto ich treść.


86 stopni w dół i porta coeli




Wracając jednak do Monte Sant’ Angelo – samo sanktuarium jest nietypowe już choćby przez to, że schodzi się do niego schodami w dół, by dojść w końcu do wspomnianej wyżej groty. Przyglądając się ocalałym fragmentom fresków i rzeźbom ma się wrażenie i niesamowitości samego miejsca (w końcu łaciński napis informuje, że to brama niebios), i jego starożytności. Sanktuarium opiekują się polscy michaelici. Mieliśmy okazję wysłuchać historii tego nie ludzką ręką poświęconego miejsca właśnie z ust jednego z nich. Dowiedzieliśmy się też, że w kaplicy – ozdobionej freskiem z chrztem Chrystusa – w której nam ją opowiadał, znajduje się posążek Michała Archanioła autorstwa współczesnego polskiego artysty. Podarował go uzdrowiony z postępującej choroby. Któregoś dnia obudził się z silnym przekonaniem, że choroba zatrzymała się dzięki interwencji księcia aniołów…


 

Suszące się pranie i wielka bitwa



Niestety samej groty nie mogliśmy obejrzeć zbyt dokładnie, gdyż odprawiano właśnie Mszę św, a zdjęć nie wolno było robić, jak w większości takich miejsc – co zresztą zrozumiałe. Mimo to wrażenie było niesamowite. A modlitwa w tym miejscu to doświadczenie szczególne. 


W sklepiku z dewocjonaliami także i dzisiaj można kupić kamyki z groty. Czy w dalszym ciągu chronią nabywców przed chorobą – tego nie wiem, ale z pewnością mały datek może wspomóc kościół.
  

Warto też przejść się wąskimi uliczkami skupionego przy sanktuarium miasteczka. Położone wysoko na górze z widokiem na morze jest kwintesencją włoskości: wieki starożytnej historii, urok południowej architektury, piękno otaczającej przyrody i… suszące się na sznurach pranie.

I w takich to „okolicznościach przyrody” myśl mimo woli biegła do toczącej się wokół nas bitwy, której nie widzimy swymi ziemskimi oczami, a której widok mógłby niejednemu zjeżyć włos na głowie. 

Gdy rozgorzała zażarta walka, przeciwnikom ukazało się z nieba pięciu wspaniałych mężów, na koniach ze złotymi uzdami, którzy stanęli na czele Żydów. Oni to wzięli Machabeusza pomiędzy siebie, osłonili własną bronią i tak strzegli go od ran, na przeciwników zaś rzucali pociski i pioruny, a ci porażeni ślepotą rozbiegli się w największym zamieszaniu” (2 Mch 10,29-30).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz