czwartek, 9 lipca 2015

Wojciech Albiński

Dwa dni temu – 6 lipca – zmarł Wojciech Albiński. To kolejna bardzo smutna wiadomość w tym roku (i w ciągu minionego roku), jeśli chodzi o polski parnas literacki. 

Na jego opowiadania trafiłem parę lat temu i czytałem pierwszy zbiorek z poczuciem, że trafiłem na coś, co do mnie przemawia zarówno zwięzłością stylu, południowoafrykańską egzotyką, jak i zawartą w tych tekstach wizją świata. Nie pamiętam tylko, czy było to „Kalahari” czy może najpierw „Królestwo potrzebuje kata”, w każdym razie potem szukałem tych opowiadań i czekałem na kolejną książkę. Pamiętam też moje rozczarowanie, gdy się okazało, że kolejny kupiony przeze mnie tomik zawierał głównie kompilację tekstów już wcześniej wydanych, a nie tak oczekiwanych nowych, choć przeczytałem ponownie je wszystkie. 

Było w tych opowiadaniach coś z Conrada, było coś i z Marka Nowakowskiego, ale oszczędny styl był własny, rozpoznawalny, nie imitujący cudzego głosu. Przypominało mi się przy prozie autora „Kalahari” to, co Josif Brodski pisał swego czasu o dobrej poezji: że gdyby przyłożyć do wiersza specjalną kalkę, która eliminowałaby wszystkie przymiotniki, wszelakie ozdobniki, to wówczas w dalszym ciągu strona byłaby czarna od druku. Tę regułę można by z powodzeniem zastosować do prozy Albińskiego. 

Myślę, że opowiadania tego późnego debiutanta pozostaną w polskiej literaturze na zawsze. Niestety nie będzie już więcej nowych zbiorów (chyba że zachowało się coś w papierach autora godnego publikacji), raczej już jakieś krytyczne wydanie „Opowiadań zebranych”. Wielka szkoda! Do tych małych, kieszonkowych w formacie tomików, będę z pewnością jeszcze nieraz powracał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz