W ostatnich dniach nieco
szumu narosło wokół informacji, że znany i popularny obecnie pisarz stał się
twarzą jeszcze bardziej znanej i popularnej marki samochodów. Z jednej strony
posypały się na niego gromy, z drugiej zaczęto go usprawiedliwiać. Sam pisarz
studził nawet swoich obrońców, którzy w niewybrednych słowach wypowiadali się o
jego adwersarzach – również pisarzach. Temat uznano za na tyle wart uwagi, że
poświęcono mu nawet sporo czasu antenowego w programie kulturalnym publicznego
radia. Nie wiem, ile w sumie bito tę pianę, bo dojechałem do domu – a radia
zazwyczaj słucham w aucie – jednak z pewnością nie było to marne 15 minut, bo
tyle mniej więcej jechałem, gdy audycja jeszcze trwała.
Podejrzewam, że
przeciwnicy śląskiego prozaika (domyślcie się sami, o kogo chodzi) wśród
pisarzy – przynajmniej w niektórych przypadkach – krytykują go ze zwykłej
zazdrości: do nich nikt nigdy się nie zwrócił z propozycją lansowania znanej
marki samochodów i prawdopodobnie nawet nikt nigdy nie wpadłby na pomysł, aby
zatrudnić ich do reklamowania choćby głupich odkurzaczy czy dajmy na to – co
byłoby bliższe ich zawodowi – marki drogich, a niezawodnych piór wiecznych. Gdyby
się ktoś taki zwrócił, oczywiście z całą wyniosłością i świadomością rangi swego
powołania odmówiliby, dając łachmycie z agencji reklamowej do zrozumienia, że
są ponad tak przyziemne i trywialne sprawy – im w końcu chodzi o SZTUKĘ!
Mniejsza o to, że żony nie stać na nową letnią sukienkę, a dzieci drugi rok
chodzą w tych samych podniszczonych butach.
Sam pomysł zatrudnienia
pisarza był znakomity i pomysłodawcy należy się od jego/jej firmy premia. Szum
wokół sprawy bowiem jest, podkręcił go też pisarz publikując na stronie
internetowej informację o swojej nowej funkcji. Zrobiła się mała zadyma, a
przecież o to chodzi – mówi się o pisarzu, a jednocześnie mówi się o
reklamowanej marce. Nawet jeśli w audycji radiowej unika się podawania nazwy
auta ze względu na posądzenie o kryptoreklamę, to i tak znając nazwisko pisarza
każdy bez trudu znajdzie sobie informację w Internecie. W sumie działa to na
korzyść zarówno śląskiego prozaika, jak i zatrudniającej go firmy. Obie strony
mają potrzebny im rozgłos, a być może przełoży się to i na wzrost sprzedaży ich
produktów – książek i aut.
I można by w gruncie
rzeczy na tym poprzestać. Tyle tylko, że zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy
„sprzedawania się” pisarza nie dostrzegli chyba jednej drobnej kwestii. Otóż
wygląda na to, że proceder ten autor zaczął uprawiać parę lat wcześniej, ale
wówczas niewielki zasięgiem szum podniósł się jedynie na portalach, które
ogólnie i umownie można określić jako „prawicowe” i „konserwatywne”. Przede
wszystkim konserwatywny wówczas pisarz zaskoczył wszystkich wiadomością, iż
zaczął pisywać na łamach tygodnika robionego przez byłych komuchów i ogólnie
raczej światopoglądowo niezbyt mu bliskiego. Było to o tyle dziwne, że pisarz do
tamtej pory angażował się w przedsięwzięcia dalekie od tzw. „mejnstrimu”. Nie
tylko dalekie – dodajmy – ale też z pewnością gorzej płatne. A – jeśli pamięć
mnie nie myli – śląski prozaik miał już wówczas pierwsze dziecko, więc też i
rodzinę na utrzymaniu.
Stopniowo okazało się, że
konserwatyzm pisarzowi się przejadł, życie polityczne zaczęło go razić swoją
schematycznością (czemu się specjalnie nie dziwię) i ogólnie zaczęła go
interesować przede wszystkim literatura, co przełożyło się na lansowanie swojej
własnej postaci, a także zerwanie niektórych dawnych przyjaźni literackich
(czego głośnym przykładem była animozja między nim a jednym z „postsmoleńskich”
poetów). Gdzieś pojawiała się seria wysmakowanych zdjęć autora w dobrze skrojonych
garniturach, gdzieindziej wywiad dla arcyliberalnej gazety promującej sodomię i
in vitro. Potem felietony zamieszczane w kobiecym magazynie tejże
arcyliberalnej gazety. Pisarz zaczął bywać na salonach, a wstęp umożliwiał mu
stosowny „paszport” otrzymany za literackie zasługi.
Tak więc lansowanie znanej marki samochodów
wydaje się jedynie konsekwencją dokonanego przed paru laty wyboru. Czy mam za taki
pomysł na życie i zarabianie pieniędzy pisarza potępiać? No cóż… za czasów komuny nie
zostawiłbym na nim suchej nitki. Dzisiaj mnie to po prostu wisi i powiewa. Sam
dorzuciłem zresztą właśnie parę płatków śniegu do tej toczącej się kuli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz