piątek, 17 lipca 2015

San Giovanni Rotondo – potęga pokornego ducha


San Giovanni Rotondo to kolejne silne przeżycie duchowe na szlaku naszej pielgrzymki. O ojcu Pio co nieco wiedziałem już wcześniej, bo akurat pracę duszpasterską w moim kościele parafialnym, do którego przez długi czas chodziłem, prowadzili franciszkanie. Swoją wiedzę o św. o. Pio odświeżyłem dzięki filmowi puszczanemu nam w autokarze. Pamiętałem też historię Aleksandra Wata, który opisał swoje spotkanie z włoskim świętym w „Moim wieku”. Wat, dręczony chorobą psychosomatyczną, wyjeżdżał z San Giovanni Rotondo zawiedziony, wręcz załamany – „cudu nie będzie!” 

Miałem więc w głowie obraz o. Pio dwojaki: pokornego świętego, obdarzonego stygmatami, dokonującego cudów, posiadającego dar bilokacji i czytania w myślach oraz włoskiego wieśniaka, szorstkiego w obyciu, odtrącającego polskiego pisarza od konfesjonału. 

Kiedy się ogląda już nawet z daleka potężny gmach szpitala – Dom Ulgi w Cierpieniu – nie sposób zadziwić się nad potęgą ducha ludzkiego współdziałającego z łaską Bożą. Ukorzywszy się przed Bogiem, dzięki swojej pokorze i zaufaniu Panu potrafi dokonać czynów wręcz tytanicznych. I to często tam, gdzie wydaje się, iż jest to po ludzku niemożliwe. Jakiż bowiem szaleniec podjąłby się dzieła budowy tak potężnego szpitala na tym kamienistym wzgórzu nie mając uprzednio żadnych środków finansowych?


Samo miasteczko nie przedstawia się imponująco, choć okoliczne wzgórza mogą urzekać swym surowym pięknem. Brak tutaj przede wszystkim zachwycających zabytków, a cała społeczność zdaje się żyć z pielgrzymów i dzięki sławie świętego franciszkanina.
 

Podobnie jak w Manoppello, także i tutaj nasz ksiądz mógł odprawić Mszę św. w miejscu niezwykłym, bo w pierwotnym kościółku, w którym spowiadał i Mszę św. celebrował święty z Pietrelciny. I podobnie jak w Manoppello nie mogłem przestać zerkać w czasie Mszy na wizerunek Chrystusa, tak i tutaj nie mogłem się powstrzymać, by od czasu do czasu nie rzucić okiem w lewą stronę, gdzie stał słynny konfesjonał o. Pio.


Konfesjonał usytuowany był za zabezpieczającą szybą, a z kolei za nią, pod samym konfesjonałem, a nawet częściowo i w nim leżały karteczki i zdjęcia wrzucane przez wiernych. Wśród leżących tam przedmiotów zdziwił mnie widok papierosa, który wrzucił ktoś albo dla głupiego żartu, albo może, by podziękować za wyjście z nałogu. 


Zadzierając głowę można zobaczyć ustawiony na balkonie krzyż, przed którym o. Pio się modlił i otrzymał stygmaty.



Po Mszy św. mieliśmy czas, by zwiedzić cały kompleks kościelny i odwiedzić grób o. Pio. Do pierwotnego prostego w formie kościółka dobudowano większy, który święty określił jako „pudełko zapałek”, wiedział bowiem już za swego życia, czego należy się spodziewać. I faktycznie prace budowlane na tym się nie zakończyły… 

Odwiedziliśmy więc zarówno pierwotny grób ojca Pio, jak i pomieszczenia bądź mu poświęcone, bądź takie, w których przebywał za swojego życia. Imponujące wrażenie robiły regały z tysiącami listów – ciasno ułożonych jeden obok drugiego – jakie wysyłali do świętego ludzie z całego świata. A według przewodniczki był to tylko drobny ich fragment! Oczywiście nie mogło zabraknąć wspomnienia historii dwóch listów arcybiskupa Karola Wojtyły, z których jeden wysłał z prośbą o modlitwę wstawienniczą o uleczenie Wandy Półtawskiej z choroby nowotworowej, a drugi z podziękowaniem za cud uzdrowienia swojej przyjaciółki. 

Idąc tymi samymi korytarzami, którymi chodził swego czasu o. Pio, zaglądając przez szklaną ścianę do jego celki, mogliśmy również przejść bezpośrednio przed krzyżem, o którym już wspominałem wcześniej, a przed którym o. Pio otrzymał stygmaty.


Jak się wkrótce okazało to, co widzieliśmy, było tylko częścią całego kompleksu budowli sakralnych. Po wyjściu ze starszej części klasztornej udaliśmy się bowiem do nowoczesnego sanktuarium – zawierającego także różne udogodnienia dla pielgrzymów – gdzie znajdował się grób o. Pio. Cała konstrukcja sanktuarium niejako opierała się na tym grobie czy też wyrastała z niego. To trzeba po prostu zobaczyć.




W podziemnej części – gdzie spoczywają doczesne szczątki słynnego zakonnika – zachwycały ściany ozdobione mozaikami współczesnego artysty jezuity Marko Iwana Rupnika. Dech w piersi zapierały pokryte złotą mozaiką sufity. Za materiał posłużyły wota składane przez wdzięcznych pielgrzymów. Pewnie skromny zakonnik o. Pio nie chciałby tych wszystkich splendorów, ale ta złota mozaika wywoływała niesamowite wrażenie i była artystycznym oddaniem czci przede wszystkim Bogu, ale jednocześnie i Jego świętemu.Niestety moje zdjęciachoć robione przyzwoitym sprzętem nie oddają nawet w przybliżeniu ich piękna. Trochę informacji o przyświęcającej artyście myśli oraz parę dodatkowych zdjęć można znaleźć m.in. tutaj.


Święty spoczywa za szklaną ścianą, ubrany w zakonny habit, jak za swojego życia. Jak nam wyjaśniono, twarz stygmatyka przykrywa silikonowa maska. Można natomiast zobaczyć zachowane sczerniałe palce dłoni o. Pio. Pielgrzymi przechodzą obok, zatrzymując się na chwilę modlitwy, zanosząc prośby o wstawiennictwo i by przyłożyć do szkła obrazki lub inne relikwie świętego. 
 

Po modlitwie mieliśmy czas na chwilę samodzielnego zwiedzania sanktuarium, relaksu w restauracji lub na krótkim spacerze po okolicy. Nad wszystkim górował Dom Ulgi w Cierpieniu, z którego fasady spoglądał z portretu o. Pio...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz