Skończył się styczeń, więc trzeba przyspieszyć wątek ubiegłorocznych
podsumowań. Jeśli chodzi o miłośników dobrej fantastyki w kinie, to miniony rok
2017 był niestety rokiem rozczarowań. Trzy oczekiwane głośne premiery okazały
się wielkim zawodem.
Może najmniejszy zawód sprawił film Obcy: Przymierze.
Nie dlatego, by był to film dobry, ale dlatego, że po obejrzeniu wcześniejszego
Prometeusza i po serii z cyklu Obcy trudno było się spodziewać
czegoś innego oprócz krwawej jatki. Mimo to intrygującym wątkiem jest motyw
androida mordującego twórców jego własnych twórców – tzw. „Inżynierów”, którzy
w filmowej opowieści Scotta przynieśli życie na ziemię – a potem wciągającego w
pułapkę ludzi i bawiącego się ich cierpieniem. Przy czym sam staje się
jednocześnie stwórcą i katem. W dużej mierze przypomina to wątek z filmu Blade
Runner 2049, o którym mowa będzie za chwilę. Generalnie widać w tym jakąś
chorobliwą fascynację śmiercią, a także swego rodzaju bunt przeciwko Stwórcy, w
którego sam Ridley Scott, jeśli dobrze się orientuję, nie wierzy. W tej
makabresce zdaje się kryć jakaś osobista wściekłość, może rozpacz samego
reżysera.
Drugim rozczarowaniem był Valerian i Miasto Tysiąca
Planet. Zajawki tego filmu sugerowały przepyszną zabawę w stylu Piątego
elementu (czy też raczej Piątego żywiołu – jak niektórzy słusznie
zwrócili uwagę, że powinno tłumaczyć się tytuł tego filmu). Niestety zabrakło
wybitnych kreacji aktorskich, choć wizualnie film skrzy się pomysłami (dlatego
należy oglądać go w wersji trójwymiarowej) i są również przebłyski dawnego
humoru – przezabawna sekwencja otwierająca cały film z piosenką Davida Bowiego
w tle. Młodzi aktorzy nie tchnęli jednak życia w swoje role. Trudno uwierzyć
np. w miłość tytułowego bohatera do jego pięknej towarzyszki. Już chyba android
zagrałby to lepiej. W porównaniu z Valerianem wspomniany Piąty
element był prawdziwym majstersztykiem, gdzie znakomite kreacje aktorskie,
muzyka, obraz i kompozycja poszczególnych scen tworzyły jedną, wspaniałą
całość.
Największym jednak rozczarowaniem był dla mnie osobiście Blade
Runner 2049. I myślę, że dla większości miłośników dobrego i ambitnego kina
science-fiction był to spory zawód. Oczywiście nie jestem tutaj obiektywny, bo
od lat jestem zarówno fanem oryginalnego dzieła Ridleya Scotta, jak i prozy
Philipa K. Dicka. Dlatego też sam pomysł zrobienia drugiej części tego
kultowego obrazu budził we mnie sprzeciw i opory. Zobaczywszy jednak zapowiedzi
filmu liczyłem, że może tym razem zostanę zaskoczony.
Zacznijmy od tego, że dzieło Scotta jest majstersztykiem pod
każdym względem. Jest to przede wszystkim najlepsza adaptacja prozy Philipa K.
Dicka do tej pory. Większości filmów opartych na powieściach lub opowiadaniach
tego mistrza fantastyki po prostu czegoś brakuje. Od biedy może Incepcja by
się obroniła, choć autorzy tego filmu nie wspominają o długu, jaki mają u P.K.
Dicka, nie mówiąc już o tym, że nie jest to film oparty na konkretnym jego
utworze. A poza tym w porównaniu z szaloną wyobraźnią Dicka sama Incepcja
przypomina bardziej komputerową strzelankę – trzymającą w napięciu, to prawda,
ale jednak strzelankę z przechodzeniem na kolejne poziomy.
Muzyka, gra aktorska, efekty specjalne (nawet jeśli niektóre
z nich dzisiaj już powoli pokazują swoje niedoskonałości), kompozycja i sam
scenariusz jako taki – to wszystko w Łowcy androidów (gdyż pod takim
tytułem Blade Runner funkcjonuje w Polsce) tworzy wybitne dzieło
filmowe, które śmiało można porównać do filmów takich mistrzów kina, jak np.
Tarkowski. Nie bez kozery wspominam tutaj rosyjskiego reżysera, bo film Scotta
nie jest po prostu li tylko filmem science-fiction osadzonym w wyimaginowanym
Los Angeles przyszłości, to film dotykający ważnych pytań zarówno o Boga, jak i
same człowieczeństwo oraz o odpowiedzialność człowieka za to, co (lub kogo)
tworzy. Jest to więc film, w którym obecny jest wątek religijny. Jest też tak
bliski autorowi Ubika wątek realności świata, w którym porusza się
główny bohater, i wreszcie kwestia jego własnej tożsamości, co zwłaszcza
widoczne jest w wersji reżyserskiej.
Notabene, co ciekawe, sam reżyser pominął w swoim filmie
właśnie motyw religijny, który znajduje się w noweli Philipa K. Dicka. A mimo
to trudno mieć o to do Scotta pretensje, gdyż zaryzykuję stwierdzenie, że może
sam film jest nawet lepszy od oryginalnego utworu. A przecież, jak już
powiedziałem, wątek religijny i tak jest w Łowcy androidów obecny. Zresztą
Scott w sposób oczywisty nawiązuje zarówno do Starego Testamentu, jak i do
Ewangelii.
Wreszcie zaletą filmu Ridleya Scotta było niedopowiedzenie.
Pozostawienie pewnych wątków otwartych – a więc tajemnica. Tajemnica, z którą
widz zostaje i tak naprawdę chce z nią pozostać sam na sam, nie chce
dopowiedzeń. Nigdy nie przypuszczałem, że ktoś może nosić się z pomysłem
kolejnej części tego kultowego obrazu. Ten film po prostu był doskonałą
całością i taką powinien był pozostać!
Zmartwiłem się więc, kiedy się dowiedziałem o pomyśle
zrobienia tzw. „sequela”. Ale wówczas – parę lat temu nie wydawało się, aby
taki projekt miał szansę doczekać się realizacji. Tymczasem – niestety!
Obcy: Przymierze, reż. Ridley Scott, Australia,
Nowa Zelandia, USA, Wielka Brytania, 2017.
Valerian i Miasto Tysiąca Planet, reż. Luc Besson,
Belgia, Chiny, Francja, Niemcy, USA, Zjednoczone Emiraty Arabskie, 2017.
Blade Runner 2049, reż.
Denis Villeneuve, Kanada, USA, Wielka Brytania, 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz