Pociągnijmy jeszcze trochę wątek filmów science-fiction,
który zacząłem w zeszłym tygodniu. Dobrych, ambitnych filmów z dziedziny
fantastyki nie jest za wiele, a niektóre z nich są trudniejsze do zdobycia.
Kiedy więc w jednej z internetowych wypożyczalni zobaczyłem zwiastun filmu
„Siedem sióstr”, czyli „What Happened to Monday?” – jak nazywa się ten film w
oryginale, ,, postanowiłem z miejsca go zobaczyć. Powodem było moje zaskoczenie
fabułą, którą zdawał się sugerować „trailer”. A mianowicie wyglądało na to, że
jest to film „pro-life”, co wydawało się dość niezwykłe, jak na film zarówno
tego gatunku, jak i ogólną tendencję panującą w przemyśle rozrywkowym.
Mógłby to być niezły film „pro-life”, gdyby nie fakt, że
cała fabuła jest idiotyczna. Jeśli jeszcze od biedy możemy uznać na samym
początku, że dziadek siedmiu wnuczek – w państwie prowadzącym politykę jednego
dziecka – potrafiłby sam fakt ich istnienia skutecznie ukrywać przez wiele,
wiele lat (pomińmy już takie „banalne” i „mało istotne szczegóły”, jak np. w
jaki sposób sam szpital to ukrył przed władzami, jak ojciec zmarłej córki
zdołał przewieźć jej dzieci bez zwracania uwagi do mieszkania w budynku, w
którym jest recepcja i to przy systemie stałej inwigilacji itp., itd.), to
ilość nonsensów w scenariuszu jest powalająca.
Mogę jeszcze uwierzyć, że kraj, w którym odbywają się
demokratyczne wybory, przypomina jakiś totalitarny koszmar. W tym kierunku
zdają się zmierzać np. Kanada czy Francja i to bez sprzeciwu oburzonych gremiów
europejskich. Także inne kraje, w których odbywają się wolne wybory, coraz
bardziej ograniczają podstawowe swobody i prawa obywatelskie, a lud zdaje się
to w większości „łykać” bezproblemowo, wierząc przy okazji w bzdury upowszechniane
przez media.
Trudniej jednak już uwierzyć w to, że w takim państwie
piastująca kierownicze funkcje polityk byłaby w stanie przez wiele lat ukrywać
zbrodniczy proceder dokonywany na masową skalę i jeszcze skutecznie łudzić
ludzi, że jest to w rzeczywistości może mało przyjemna, ale jednak „skuteczna”
procedura pozwalająca na zachowanie życia „zbędnych” jednostek do chwili, kiedy
problem „przeludnienia” zostanie rozwiązany.
Tymczasem okazuje się, że wystarczy jedna młoda dziewczyna i
zwykły „stójkowy”, by całą tę iluzję obnażyć przy pomocy Internetu i
skopiowanych danych. Bzdura goni bzdurę, czego najlepszym przykładem jest
scena, gdy jedna z tytułowych sióstr po brutalnej walce wchodzi na salę
w doskonałym makijażu, nienagannej fryzurze i nowej sukience, którą chyba
dostarczył jej do łazienki, gdzie mordobicie się rozegrało, kurier z
renomowanej firmy odzieżowej. A tymczasem jej rodzona siostra ciągle paraduje z
zakrwawionym bandażem i przetłuszczonymi włosami.
Słaby scenariusz jest tutaj chyba po prostu jedynie
pretekstem do tych brutalnych scen mordobicia, strzelania i pościgów oraz
jednej na wpół pornograficznej sceny łóżkowej. Ta ostatnia już nawet
współczesnego widza nie zaskakuje ani nie bulwersuje. Twórcy filmowi po prostu
przyzwyczaili nas do kolejnego przekraczania granic i łamania tabu i jeszcze
parę kolejnych lat, a będą nas raczyć naturalistycznymi scenami aktu płciowego
ze wszystkimi szczegółami.
W sumie szkoda, bo mogło to być dobre kino akcji z moralnym
przesłaniem, broniące prawa do życia, a przy okazji uderzające w mit globalnego
przeludnienia (tutaj raczej ten mit utwierdza).
Siedem
sióstr (What Happened to Monday?), reż. Tommy Wirkola, Beliga, Francja,
USA, Wielka Brytania, 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz