Nie pamiętam już kto to, czy to Peter Kreeft, czy może Andre
Frossard, zwrócił uwagę na fakt ciekawej ewolucji w cywilizacji europejskiej:
od koncentracji na Bogu do koncentracji na swoim własnym pępku.
Cóż, ta ewolucja postąpiła dalej i teraz to już nie jest
nawet koncentracja na własnym pęku („prawo do własnego brzucha”!), ale
koncentracja na własnych... no tak... genitaliach.
Przy okazji dorabia się do tego wszelkiego rodzaju
ideologie. Ot na przykład pewna wrocławska „artystka” (a w każdym razie
informacja o niej jest na wrocławskiej stronie), o której dowiedziałem się z bloga Coryllusa (podaję tylko ogólny link do bloga Coryllusa, aby nie robić
niepotrzebnej reklamy tej pani) wpadła na pomysł „oryginalnych” warsztatów pt.
„Narysuj swoją cipkę” (sic!).
Po książeczkach typu „Podręcznik obsługi penisa”, „Wielka
księga cipek”, „Monologi waginy” itp. mamy wreszcie też i warsztaty rysowania
swoich organów płciowych. Super! Czekam teraz na to, aż jakaś „męska, szowinistyczna
świnia” zaproponuje coś podobnego dla panów. Nie, nie! Nie zapiszę się.
Oczywiście dorobiono do tego stosowną ideologię. Ma to
rzekomo „pomagać odzyskać kobiece ciało na wielu płaszczyznach”, a sama autorka
pomysłu walczy „o prawo kobiet do samostanowienia i o wolną, dziką puszczę” i
tym podobne bzdury. Nie będę się nawet pytał o jaką puszczę chodzi.
Przy okazji pani owa stwierdza z goryczą: „jesteśmy otoczone
przez anonimowe penisy które spozierają na nas z murów, ścian szaletów i
przystanków autobusowych. Penisy dominują naszą przestrzeń publiczną. W ten
sposób manifestuje się męskie ego” (pisownia oryginalna). Zapewne chodzimy
innymi ścieżkami, jeździmy innymi ulicami, bo ja jakoś głównie widzę bazgroły,
które nazywa się graffiti, a żadnych penisów dawno chyba już nie widziałem na
murach. W każdym razie doskonale widać, jaka jest główna obsesja tej „artystki”.
Tu zdaje się być też ogromna potrzeba u tej pani męskiego narządu płciowego,
który by nie był anonimowy.
Notabene pani chce żeńskie narządy płciowe wyzwolić wreszcie
z majtek. To się chyba kiedyś nazywało ekshibicjonizmem, jeśli się nie mylę, a
nie sztuką. Ciekawe, czy ta „artystka” dostaje na swoje obsesje dotacje z
kieszeni podatnika?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz