Najnowszy Blade Runner jest w moim mniemaniu po
prostu zbijaniem kapitału na sławie kultowego poprzednika. Zgodzę się z tymi,
którzy jak np. Tomasz Antoni Żak w otwierającym nowy cykl „Kultura na Tak” odcinku, zachwycają się wizualną stroną tego filmu. Jednak zbulwersowało mnie
już porównanie do wspomnianego wyżej Tarkowskiego, zamieszczone przez kogoś na
portalu społecznościowym. Pamiętam, jak mój kolega, miłośnik kina, uświadomił
mi, że w filmach twórcy Stalkera natura jest po prostu... „naturalna”,
że to nie jest nic polukrowanego, nic przesłodzonego, że te zdjęcia są wręcz
naturalistyczne, jeśli można to tak powiedzieć, a zwalają widza z nóg,
zapierają dech w piersiach. Z Tarkowskiego w dziele Denisa Villeneuve,
reżyserującego „sequel”, pozostał może jedynie... pies. A inny rosyjski wątek
to książka Nabokova w rękach hologramowej panienki. Reszta to efekt
komputerowych efektów specjalnych, które przy obecnym zaawansowaniu
technologicznym zwykły Kowalski już może albo za chwilę będzie mógł wykreować
na swoim domowym komputerze. Jedyną przeszkodą może być jedynie brak talentu. Zestawienie tych efektów wizualnych z np. Stalkerem czy Nostalgią
brzmi jak świętokradztwo.
Zdaniem Tomasza Antoniego Żaka Blade Runner 2049 jest
wyciem o Boga, jest doświadczeniem pustki. Autor nawet robi nawiązanie pomiędzy
Betlejem i narodzinami Chrystusa a wątkiem dziecka, które jest owocem związku
Deckarda (człowieka – chyba niestety wątpliwości już zostały tu rozwiane) i
Rachael (replikanta). Wspomina też o buncie replikantów (kiedy pojawił się ten
wątek, wątek szykującego się buntu androidów Nexus 6, w widzowie kinie chyba
musieli usłyszeć wydobywający się z mojej piersi mimowolny jęk zgrozy – szykuje
się nam kolejny „sequel”!).
Otóż te wątki – i inne – były obecne w poprzednim filmie.
Może nie wszystkie tak wyeksponowane, może podane w subtelniejszej formie, ale
były. Tutaj pewne rzeczy są podane wręcz ordynarnie. Ot, choćby ślepy twórca
Kuba Rozpruwacz (dajcie spokój!). Na dodatek ten „ślepy” nie jest tak naprawdę
ślepy, bo ma możliwości techniczne lepsze niż nawet niejeden „widzący”. Aż
dziwne, że korzysta z nich tylko w jednym epizodzie! Niekonsekwencja scenariusza,
czy po prostu kolejna „wspaniała” symbolika? Jak już wspomniałem wcześniej ten
motyw zresztą łączy film z Obcym. Przymierze Scotta. Ta sama niezdrowa,
niemal sadystyczna fascynacja śmiercią i stwórczą mocą zarazem.
Jeśli ktoś ma wątpliwości co do tego, o czym piszę,
proponuję, by porównał sobie i prześledził tylko jeden element – sceny walki. W Łowcy androidów to są po prostu sceny, których nie da się łatwo zapomnieć. A
już ostatnia walka stoczona pomiędzy Royem Battym a Deckardem to zwyczajnie
coś, co można oglądać wciąż na nowo – proszę zwrócić uwagę choćby na tę
podkreślającą umieranie scenerię opuszczonego, popadającego w ruinę budynku,
pustych pokoi, w których pozostało już tylko wspomnienie życia, ściekającej po
ścianach wody! Poszczególne kadry! I nawet ten kiczowaty „gołąbek pokoju”
wypuszczony z dłoni umierającego i recytującego Blake’a Batty’ego, który nagle
w swym bezinteresownym akcie staje się człowiekiem, nie razi! A walka o życie i
śmierć pozostałych replikantów? Pris, Zhora... To nie są zwykłe obrazy walki z
typowego thrillera czy kina akcji! Co natomiast otrzymujemy w filmie Blade
Runner 2049? Tylko nie rozśmieszajcie mnie tymi hologramami w scenie konfrontacji
K z Deckardem!
W porównaniu z Łowcą androidów film Blade Runner 2049 jest pusty jak skarbonka na pieniądze łatwowiernych widzów.
Mógłbym z pewnością ten wątek ciągnąć, ale też blog i
percepcja czytelników mają swoje ograniczenia. A poza tym, jak mawiali
starożytni: sapient sat!
Blade Runner 2049, reż. Denis Villeneuve, Kanada,
USA, Wielka Brytania, 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz