Pociągnijmy jeszcze temat Wrocławia, skoro o to miasto
zahaczyliśmy w poprzednim wpisie.
Na wstępie od razu mówię, że jestem jak najbardziej
zwolennikiem tworzenia ścieżek rowerowych. Ale ścieżek bezpiecznych, po których
mogłyby jeździć całe rodziny z dziećmi, nie obawiając się, że ich pociechy
wpadną pod koła przejeżdżającego obok auta.
Otóż we Wrocławiu panuje swego rodzaju ścieżkomania
rowerowa, tzn. władze miasta chyba od jakiegoś czasu bardzo pragną wpisać Wrocław
do czołówki miast w Europie z największą ilością ścieżek rowerowych, pokonując
przy tym w konkurencji zarówno Holandię, jak i Chiny Ludowe.
Popierałbym ten pomysł całym sercem, gdyby jego realizacja
była sensowna. Niestety! To, co się dzieje we Wrocławiu, to jakiś absurd. Te
ścieżki powstają w miejscach, w których teoretycznie nie powinny powstawać albo
gdzie można by je spokojnie utworzyć bez zabierania dodatkowego miejsca dla
ruchu kołowego.
Przykładów jest już sporo. Na przykład na ul. Zwycięskiej, w
miejscu które z rana akurat jest najbardziej zakorkowane, są aż dwie (sic!)
ścieżki rowerowe na krótkim odcinku ulicy, tak jakby tamtędy przejeżdżały całe
tłumy rowerzystów, spiesząc do pracy. Wprawdzie można spotkać tu dosyć często
Azjatów, ale raczej nie Chińczyków, tylko Koreańczyków lub Japończyków. I nie
na rowerach, tylko w samochodach i to tych droższych.
Aby sprawdzić, jak durnowate są te pomysły władz miejskich,
wystarczy zobaczyć, co się dzieje w centrum miasta. Weźmy znowu krótki
fragment. Ulica Stawowa na odcinku od ul. Kościuszki do ul. Piłsudskiego. Ruch
tutaj zawsze był nieco utrudniony ze względu na parkujące z jednej strony
samochody. Teraz dodano kolejne utrudnienie: na wcale nie tak szerokiej ulicy
wydzielono dodatkowo pas dla rowerzystów. Jak się tutaj teraz jedzie, najlepiej
widać, gdy jedzie autobus lub ciężarówka. Te pasy ruchu dla aut są po prostu
zbyt wąskie! Tworzy to sytuacje niebezpieczne, co szczególnie można zauważyć
przy skrzyżowaniu z ul. Piłsudskiego. Kiedy większy wóz staje po lewej stronie,
by skręcić w kierunku dworca, po prawej brakuje miejsca dla dwóch aut, by
przejechać bezkolizyjnie skrzyżowanie na wprost. Dodatkowo jest tu jakby uskok.
Jeden nieprzemyślany ruch i albo rowerzysta na samym krańcu po prawej wpada pod
koła auta, albo dochodzi do stłuczki.
Inny przykład: ul. Świdnicka na odcinku od ul. Piłsudskiego
do Opery. Tutaj to już jest prawdziwy galimatias. Oprócz ruchu aut, są jeszcze
tramwaje i autobusy komunikacji miejskiej, a teraz dodano do tego wszystkiego ścieżki
rowerowe, które można było spokojnie wytyczyć na szerokich chodnikach (są tam
jeszcze Arkady, gdzie z reguły podążają wszyscy piesi). Zatrzymujące się tu
autobusy nie mają zatoczki, co oznacza, że oczywiście zatrzymują się na tych
ścieżkach rowerowych zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Pomijam już to, że
bardzo często blokują przy tym ruch i kierowca, który sobie tego nie uświadomi
w porę, zostaje na środku skrzyżowania z ul. Piłsudskiego. Obok budynku Renomy
zaś miejsca jest już naprawdę mało. Nie dość, że zatrzymują się tu tramwaje, to
jeszcze trzeba uważać na jadących z boku rowerzystów. Zresztą, żeby opisać ten
cały mętlik tu wytworzony, trzeba by było lepszego pióra niż moje. Naprawdę,
dużo odwagi muszą mieć cykliści, by tędy jechać na rowerze.
I dodajmy jeszcze jeden przypadek. Na ulicy Kamiennej, w
miejscu, w którym ulica ta nie była remontowana chyba od czasów PRL-u,
wytyczono ścieżki rowerowe. To jest naprawdę kuriozalne, gdyż wydaje się, że
najpierw trzeba byłoby tu poprawić stan bezpieczeństwa ruchu kołowego i po
prostu wyremontować samą ulicę, może tworząc przy okazji ścieżki rowerowe tam,
gdzie jest ona wystarczająco szeroka. Wydaje się pieniądze nie na to, co
trzeba.
Gdyby to była tylko moja opinia, to uznałbym, że jestem po
prostu uprzedzony do obecnych władz miasta, ale z reguły każdy, z kim
rozmawiam, przyznaje mi rację. Obojętnie, czy są to zapaleni rowerzyści, czy
zwykli kierowcy, którzy co rano podążają do pracy autem. W wielu miejscach
ścieżki rowerowe utrudniają ruch, stwarzają sytuacje niebezpieczne, nie mówiąc
już o tym, że są i takie miejsca, gdzie ścieżka nagle się urywa i tak naprawdę
rowerzysta, by przestrzegać przepisów, musi albo zsiąść z roweru, albo zjechać
na ulicę, albo łamiąc przepisy jechać po chodniku.
Notabene nie rozumiem, dlaczego nie ułatwić by ludziom życia
i nie zezwolić na ruch rowerowy po prostu po chodnikach. Jedynym warunkiem
byłby szacunek ze strony rowerzystów do pieszych i w razie jakiejś kolizji to
na rowerzystę spadałaby główna odpowiedzialność. A przy tym kierowcy spieszący
do pracy rano nie klęliby na zawalidrogę, który blokuje jeden pas ruchu.
Mam jakąś wątłą nadzieję, że może przy kolejnych wyborach
lokalnych się coś zmieni i ster rządów w tym mieście obejmie ktoś
rozsądniejszy. Tymczasem, gdyby komuś strzeliło do głowy jechać po tych
ścieżkach rowerowych z dziećmi, to ostrzegam – może się to skończyć fatalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz