czwartek, 10 września 2009

Nie tylko Majakowski

Nowy sezon teatralny otwarłem (purystów językowych informuję, że jest to jak najbardziej poprawna forma) sztuką „...np. Majakowski” w reżyserii Krystyny Meissner. Czułem już brak teatru i postanowiłem zafundować sobie święto w postaci biletu na spektakl, który miałem już ochotę wcześniej zobaczyć.

Zacznę od tego, co mi się podobało. Podobał mi się pomysł rozegrania spektaklu na dwóch scenach Teatru Współczesnego. W ten sposób pierwsza i druga część różniły się nie tylko scenografią (zaangażowano tutaj dwóch różnych scenografów), ale i miejscem, dawały złudzenie przenoszenia się wraz z głównym bohaterem w czasie i przestrzeni, uczestniczenia wraz z nim w nowym doświadczeniu, jakim było zetknięcie z epoką nam współczesną, a może tylko sennym koszmarem epokę tę przypominającym. Sama publiczność współgrała w obu tych częściach: najpierw jako widzowie próby teatralnej w bolszewickiej Rosji, potem jako współuczestnicy medialnego show. Muszę powiedzieć, że to „obsadzenie” widzów w podwójnej roli bardzo mi się spodobało, choć ponownie mieliśmy jednocześnie do czynienia ze znanym i ogranym, tak modnym dziś chwytem teatralnym, w którym aktorzy grają, że... grają. Tutaj wszelako miało to sens. Publiczność wraz z aktorami uczestniczyła w kreowaniu teatralnej rzeczywistości, stawała się jej współuczestnikiem. I to współuczestnictwo, jednak współuczestnictwo nie wymuszone na jakimś nieszczęsnym delikwencie wyrwanym na scenę, cenię sobie w teatrze ogromnie. W tym przypadku telefon komórkowy, który zadzwonił w kieszeni jednego z widzów, choć niewątpliwie zakłócił recytację wiersza Majakowskiego, stał się dodatkowym elementem inscenizacji, nadał jej dramaturgii.


Niezła była gra zwłaszcza Bartosza Woźnego w roli Majakowskiego i Andrzeja Mastalerza jako robotnika Prysypkina czy też raczej aktora grającego, że jest Prysypkinem. Mastelarz pasował do tej roli jak nikt inny (ze znanych mi współczesnych chyba jeszcze Henryk Gołębiewski byłby tutaj na miejscu).


Jeśli mowa już o obu aktorach, to moim zdaniem dobrym pomysłem było, by Majakowski spotkał w przyszłości swojego własnego bohatera literackiego. Przy tym nie wiemy, czy spotyka on faktycznie postać fikcyjną wskrzeszoną prawie sto lat później w jak najbardziej realnym ciele, czy rozmawia z aktorem, który po hibernacji tak wcielił się w graną przez siebie postać, że w nią uwierzył, zapominając o swojej własnej tożsamości. Nadaje to tym fragmentom przedstawienia nieco rysu znanego z powieści Philipa K. Dicka, o czym już zresztą pisałem przy okazji innego przedstawienia – „Nirvany”. W każdym razie realność doznawanej przez bohatera rzeczywistości zostaje podważona, a on sam uczestniczy w wydarzeniach z pogranicza jawy i snu. A wziąwszy pod uwagę fakt, że całość drugiej części rozgrywa się w studiu telewizyjnym, w którym sama rzeczywistość podlega obróbce, zamieniając się w fikcyjną kreację, to całość nabiera nagle ciekawych wymiarów i głębi, być może nawet nie przewidzianych przez samą reżyser. A że sami patrzymy, jak czasy nam współczesne podlegają manipulacji speców od medialnego przekazu i jeszcze w tym uczestniczymy... hm, no cóż...


Dodatkowym komentarzem do tych scen jest wypowiedź samego Prysypkina, który powtarza zniechęcony: „To nie jest życie”. On, sam postać fikcyjna, znalazłszy się w „realnym” życiu, kwestionuje jego realność! Ale tutaj też zaczynają się schody. Dlaczego? Bo Prysypkin brzmi jakoś mało wiarygodnie. Wydaje mi się, że „prawdziwy” Prysypkin byłby prawdopodobnie tym nowym światem zachwycony, a przynajmniej ciekawy go. Ta scena jest po prostu jakoś mało wiarygodna. Nawet jeśli potraktować ją jako komentarz do świata rzeczywistości wirtualnej kreowanej przez współczesne media.


Jeśli więc zacząłem już wybrzydzać, to wspomnę kolejną rzecz, która mi się średnio podobała. Nie lubię w teatrze publicystyki, a jeśli aluzje do współczesności, to podane w taki sposób, by sztuka nie traciła na swojej uniwersalności i nie zahaczały o tani kabaret. Dość popularne w teatrze współczesnym, jak się zdążyłem zorientować, jest przedstawianie świata mediów. Z wrocławskich spektakli można tutaj wymienić kiepskiego „Juliusza Cezara”, świetny „Terrordrom Breslau”, „Nirvanę” i „...np. Majakowskiego”. Przy czym z góry można już przewidzieć, jakie elementy realnego życia staną się w teatrze symbolami pewnych postaw, idei, zachowań. Polityk o dyktatorskich zapędach? Ależ oczywiście! Adolf Hitler, bo któżby inny? Znajdźcie mi takie przedstawienie, w którym ów polityk przeistacza się w Stalina. Albo w Lenina. (Myślę, że wyraźnie słychać tutaj pośmiertny chichot tych panów.) Zacofanie, ciemnogród, ksenofobia? Zgadliście! Toruń, Rydzyk... Po ten zestaw sięga również Meissner pokazując dyskusję w studiu telewizyjnym (notabene telewizyjna dyskusja to chyba również dość popularne przedstawienie świata mediów). Trzeba jednak przyznać, że twórczyni spektaklu starała się po równo wymierzyć ciosy. Prezenter telewizyjny jest stronniczy, obie strony konfliktu równie śmieszne i żałosne.


Grający prezentera aktor udanie parodiuje manierę mówienia dziennikarzy telewizyjnych z ich specyficzną i sztuczną intonacją oraz akcentowaniem. Zwracam na to uwagę przy okazji, bo zawsze ta maniera mnie śmieszy ilekroć zdarzy mi się u kogoś obejrzeć wiadomości telewizyjne. Jestem ciekaw, kto pierwszy ją zaczął i dlaczego inni poszli jego śladem. W gruncie rzeczy jest ona tak zabawna, że nie potrzebuje parodii (przynajmniej dla osoby, która na co dzień nie ogląda telewizji).


Wracając do spektaklu: tytuł zdaje się sugerować, że Majakowski jest tutaj swego rodzaju pars pro toto. Zresztą, gdyby ktoś miał wątpliwości, pozostali rosyjscy poeci zostaną wymienieni w drugiej części z imienia (m.in. Cwietajewa, Jesienin, Błok, Chlebnikow). Możemy się więc domyślać, że sztuka przedstawia tragizm twórców uwikłanych w wydarzenia polityczne. Choć nie należałoby ich wszystkich sprowadzać do jednego mianownika, bo jednak ich drogi życiowe też się różniły. Cwietajewa na przykład nie była entuzjastką przewrotu bolszewickiego 1917 roku. W przypadku Majakowskiego kusi mnie by powiedzieć: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”. Takie są konsekwencje opowiedzenia się po stronie zbrodniczych ideologii. Majakowski ponosi klęskę jako twórca, ale też jako człowiek. Jako twórca, bo jego swoboda artystyczna zostaje ograniczona i przedstawienie to znakomicie pokazuje w pierwszej części, gdzie „próbę” teatralną recenzuje cenzor. Wbrew też „proroctwom” zawartym w jego wierszu, poezja Majakowskiego przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie dla ludzi przyszłości. Jedyną entuzjastką jego twórczości jest sprzątaczka studia telewizyjnego (co oczywiście nie znaczy, że należałoby ją traktować z pogardą – jest ona najbardziej autentyczna z przedstawionych postaci i jako jedyna zdaje się interesować literaturą). Przegrywa jako człowiek – a to już nie jest takie oczywiste w przedstawieniu, gdzie autor „Obłoku w spodniach” jawi się jako postać pozytywna - bo trudno zaangażowanie w ideologię nienawiści uznać za triumf człowieczeństwa.

... np. Majakowski, reżyseria i opracowanie tekstu: Krystyna Meissner, Wrocławski Teatr Współczesny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz