środa, 28 marca 2018

Maciejewskiego gawędy o czasach i ludziach


Niedawno pisałem o książce Gabriela Maciejewskiego Socjalizm i śmierć z cyklu „Baśń jak niedźwiedź”. Oczywiście, przekonawszy się, że to pisarz znakomity, nie mogłem się pohamować i musiałem nabyć przynajmniej jeszcze jedną z jego książek. Padło na pierwszy tom Polskich historii z tego samego cyklu.


Muszę ostrzec potencjalnego czytelnika, że to książka niebezpieczna. Jeśli macie mało czasu na lekturę, bo gonią was obowiązki, dzieci płaczą, a szef wymaga pilnego raportu na jutro, nie bierzcie jej do ręki – grozi wam, że nie będziecie mogli się od niej oderwać, dzieci was się wyrzekną, małżonek was zruga, a szef wyrzuci z pracy. Sam musiałem sobie dawkować tę lekturę, by nie zaniedbać swojej pracy i obowiązków domowych.


To książka, która powinna się znaleźć nie tyle na półce, co na stole w saloniku każdego Polaka, któremu zależy na świadomym przeżywaniu swojej polskości, dla którego kultura to coś więcej niż radosne „umcyk, umcyk” lecące z radia lub wygłupy kabaretowe w telewizji, a znajomość historii, a zwłaszcza Polskich historii jest istotna dla zrozumienia swojej tożsamości. Po tę książkę powinno się po prostu sięgać i czytać albo po kolei, albo na wyrywki. Jak popadnie.


Sama książka nie ma bowiem jakiegoś porządku chronologicznego, autor opowiada te Polskie historie sięgając do przypadków z wielowiekowych dziejów Polski. Są tu i czasy zaborów, i czasy schyłku II Rzeczpospolitej, czasy PRL-u i czasy II wojny światowej, czasy Polski niepodległej i czasy bardziej nam współczesne. Szerokie też jest spektrum postaci, jakie zjawiają się na kartach tego grubego i ładnie wydanego tomu: sportowcy, pisarze, dowódcy wojsk, ziemianie, księża, pospolici przestępcy, byli powstańcy, szaleńcy i innowatorzy, zdrajcy i bohaterowie, zwykle kanalie i ludzie uczciwi... Można wręcz doznać istnego zawrotu głowy!


Jest to jednak zawrót głowy przyjemny, jeśli chodzi o samą frajdę czytania, bo i Maciejewski jest gawędziarzem znakomitym, który snuje swoje opowieści w sposób, jaki może nasunąć skojarzenia np. z najlepszą literaturą XIX wieku, w której odnajdujemy jeszcze to delektowanie się samym opowiadaniem ciekawej, frapującej historii. A autor potrafi opowiadać swoje historie wybornie, obojętnie czy będzie to opis bitwy, szaleństwa polskiego magnata, czy relacja z niezwykłego pojedynku sportowego.


Jednak same historie nie zawsze są już tak przyjemne. Opowiadają przecież między innymi o sprawach bolesnych, trudnych, przykrych, o zmarnowanych szansach, o śmierci bohaterów, o roztrwonionych talentach, o przegranych i klęskach. Ale też i o sprawach ważnych, przemilczanych lub rozumianych opacznie. Co nie znaczy, że nie ma tu i zwycięstw i jaśniejszych stron naszych polskich dziejów.


Maciejewski ma swój punkt widzenia, z którym nie zawsze może jesteśmy gotowi się zgodzić. Nie podzielam np. jego opinii o rzekomym grafomaństwie Konwickiego, choć niewątpliwie autor ten popełnił książki, których czytać się po prostu nie da. Bez wątpienia jednak nie brak autorowi Baśni jak niedźwiedź przenikliwości, dociekliwości i odporności na mody intelektualne. Jest w tym jakaś po prostu zwykła uczciwość intelektualna, ale także odwaga myślenia. Jeśli mu się coś nie podoba, mówi o tym wprost. Wielu intelektualistów najłatwiej daje się wrobić w balona, przyjmując nabożnie różne mody i bzdury, które sprzedają im tzw. „autorytety”. Boją się najzwyczajniej kompromitacji i ośmieszenia. Stąd na przykład bezkrytyczne zachwyty nad Gombrowiczem i pogardliwe skrzywienie ust, gdy słyszą o Henryku Sienkiewiczu, choć pewnie niejeden z nich właśnie tego drugiego pochłaniałby z wypiekami na twarzy. Maciejewski nie ma z tym problemu.


Chyba znakomitym tego przykładem, oprócz wspomnianego wyżej Gombrowicza, jest kapitalny szkic „Dwie Litwy albo polnische Wirtschaft”, w którym autor inteligentnie rozprawia się z pewnymi bzdurami upowszechnianymi przez Czesława Miłosza, a dotyczącymi Litwy i polskiego ziemiaństwa. Przy okazji wyraża swój mało pochlebny stosunek do literatury jego krewnego – Oskara Miłosza. Ten tekst mógłby być wręcz modelowym przykładem mistrzostwa Maciejewskiego. Autor bez wahania poważa się szargać uznany autorytet. Ale robi to nie dla samego szargania i szarpania za nogawkę posągowej postaci, tylko dla zwykłej prawdy, prawdy historycznej, prawdy o Polsce, prawdy też o polskim ziemiaństwie – tego, które finansowało literackie ekscesy młodego Miłosza i o którym laureat Nobla nie miał dobrego zdania. Odwołuje się więc do faktów, a te są bezlitosne dla konfabulacji autora Rodzinnej Europy, pomijając już to, że są też mało znane. O ziemiaństwie w tej książce swoją drogą można by napisać osobny szkic, a chciałoby się, aby sam autor poważył się na jakąś większą rzecz. Z pewnością byłaby to książka nietuzinkowa.


W książce Maciejewskiego odnajduję pewne bliskie mi fascynacje literackie, nazwiska, które niestety dopiero teraz przedostają się do świadomości bardziej masowego czytelnika albo wciąż pozostają mało znane lub kompletnie nieznane, choć ich książki powinny znaleźć swoje poczesne miejsce na wielu półkach polskich domów. Jest tu więc i Czarnyszewicz, i Michał K. Pawlikowski, i Sergiusz Piasecki, i ks. Walerian Meysztowicz, którego szlacheckie z ducha gawędy czytałem jeszcze gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych.


Nie trujcie się więc Twardochem, nie kupujcie Tokarczuk, pomińcie wzgardliwym wzruszeniem ramion Dehnela, domagajcie się w waszej księgarni Maciejewskiego, a jeśli księgarz zrobi wielkie oczy, to pokiwajcie smutno głową i zamówcie sobie tę literacką frajdę przez internet. To naprawdę warto mieć i przeczytać!


Gabriel Maciejewski, Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie – tom I, Warszawa 2015.

6 komentarzy:

  1. Pan chwali Maciejewskiego, a ja mam wrażenie, że On krytykuje Czarnyszewicza - nie rozumiem tylko za co? A może źle rozumiem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przypominam sobie krytyki Czarnyszewicza u Maciejewskiego. Musiałbym raz jeszcze przeczytać to, co napisał, ale chyba zwróciłbym na to uwagę. Jedna z książek Czarnyszewicza zresztą jest również w księgarni, którą prowadzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. PS. Przepraszam za nieco późną odpowiedź, ale system z jakiegoś powodu nie powiadomił mnie o wpisie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ok nie szkodzi :) Chodzi mi o teksty, w których porusza temat Czarnyszewicza zob. przykładowo https://coryllus.pl/o-przygodach-pijakow-uwodzicieli-i-bohaterow-narodowych/
    zamierza wydać "Nadberezyńców" z własnym posłowiem - po co? Przecież dzięki prof. Urbanowskiemu i wyd. Arcana książka jest dostępna - własne przemyślenia na jej temat przecież może opisać na blogu itd.? Może Pan jest mi w stanie to wyjaśnić/pomóc zrozumieć? Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż, Coryllus ma cięty język i dość głęboką wiedzę na temat historii. Ja bym nie miał nic przeciwko temu, aby wydał powieść Czarnyszewicza z własnym komentarzem. Im więcej szumu wokół autora "Nadberezyńców", tym lepiej. Poza tym, jeśli dobrze się orientuję, Maciejewski akurat podkreśla niedocenianą często rolę ziemiaństwa, a i sam wydaje książki z tym związane. Ja uważam, że Czarnyszewicza jest dobrze czytać na zmianę z Michałem K. Pawlikowskim. To pokazuje jakby dwa nieco się różniące - bywa że jest to wręcz przepaść - światy szlacheckie.
    Maciejewski uprawia pisarstwo demaskujące i moim zdaniem bywają wśród jego tekstów po prostu teksty genialne, a takim jest ten demaskujący szkic o Miłoszu z wyżej omawianej książki. Bywa jednak, że autor się zagalopuje - ale to zdarza się takim, jak on harcownikom, którzy nie biorą wszystkiego na wiarę, lecz próbują dojść, jak jest naprawdę. Bywa, że faktycznie posuwa się za daleko. Ja bym Mary Wagner nie nazwał "wariatką" na przykład. Nie uważam też Konwickiego za grafomana, choć dzisiaj mam dużo bardziej krytyczny stosunek do jego pisarstwa, czy raczej zakłamania.
    I jeszcze jedno - ten tekst Maciejewskiego o Czarnyszewiczu z linku jest krytyczny, ale podkreśla też urodę samej powieści. W wolnej chwili poszukam i przypomnę sobie, co napisał w tym I tomie "Baśni jak niedźwiedź" o Czarnyszewiczu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję. Myślę, że z tym oficerem wywiadu np. się zagalopował. Wiosną 1920 r. autor niewątpliwie był (do letniej ofensywy) policjantem na jednym z posterunków żandarmerii polowej ekspozytury bobrujskiej pod dowództwem por. Sitka,o którym nawet wspomniał w powieści.
    Ciekawe jest czy w "Wiciku Żywicy" on się ukrył pod Wickiem i opisywał swoje, niektóre "przygody", czy były to tylko losy jego kuzyna Witalisa Czarnyszewicza - o czym napisał w liście do Radzymińskiej?

    OdpowiedzUsuń