Niedawno pisałem na tym blogu o pani posłance PiS-u, która
obwiniała zwolenników ochrony życia (Ordo Iuris, Marka Jurka i licho wie kogo
jeszcze) o rozbijanie prawicy, a przy tym zasugerowała niedwuznacznie, że
sygnatariusze projektu „Zatrzymaj aborcję” to debile!. Sama ta pani jest
natomiast... hm... jakby to powiedzieć?... raczej na bakier z prawicową wizją
świata. Ja przynajmniej nie oddałbym na nią głosu.
Teraz kolejny członek PiS-u dał poPiS. Okazuje się, że
Patryk Jaki, kandydat PiS-u na prezydenta Warszawy, wyraził poparcie dla finansowania programu in vitro z budżetu miejskiego! No proszę! Kolejny
„prawicowy” kandydat! Taki Jaki(ś) na bakier z nauką Kościoła katolickiego.
Muszę powiedzieć, że cieszę się, że nie mieszkam w Warszawie, bo wybór miałbym
pomiędzy grypą a cholerą. Naprawdę nie wiem już, co lepsze, a co gorsze!
Chociaż... zaraz... jaką mam gwarancję, że pani Stachowiak-Różecka nie wypali z
podobnym pomysłem?
Nie śledziłem specjalnie kariery Jakiego. Wydawał mi się
sympatycznym, młodym człowiekiem, który dość dzielnie radzi sobie, jeśli chodzi
o przewodniczenie Komisji Weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji, choć miewa również
głupie pomysły, które z moją prawicową wizją świata się nie pokrywają.
Wydawało mi się też, że jako człowiek, który sprzeciwia się
aborcji eugenicznej, powinien doskonale zdawać sobie sprawę z tego, czym jest
in vitro. Pomyliłem się. Dziwne to, ale nie zdaje sobie. Przy tym jest chętny
finansować ten proceder handlu żywym towarem jeszcze na dodatek z kieszeni
podatnika!
Jeśli PiS będzie wystawiał więcej takich „prawicowych”
kandydatów, to niech się nie zdziwi, że prawicowi wyborcy nie będą chcieli na
nich głosować. Tylko proszę mi nie sugerować, że ktoś rozbija prawicę, bo
krytykuje Jakiego! Może za chwilę wyskoczy kolejny taki „prawicowy” kandydat
PiS-u, który powie, że np. związki partnerskie to jedynie kwestia czasu i że on
jak najbardziej się pod tym pomysłem podpisuje, bo przecież trzeba iść „z
czasem, po(d)stępem i osiągnięciami techniki”.
Notabene swego czasu – dość dawno już – pisałem na tym blogu
o pewnym takim euro(p)ośle. Był on „prawicowy” aż do szpiku kości, a
homoseksualistów nazywał w czasach swojej młodości po chrześcijańsku „pedałami”.
Tyle tylko, że jakoś chyba europosłowanie (a zwłaszcza perspektywa atrakcyjnego
stanowiska) poprzestawiało mu klepki w głowie, bo nagle jakby pojął, że jego
wizja świata jest już przestarzała, i zaczął opowiadać, że byłby „more than
happy”, gdyby mógł pójść na imprezę homoseksualną. Teraz jest członkiem jakiejś
kanapowej partyjki, co ma w nazwie „demokrację” czy jakoś tak. Przeszedł do tej
kanapy długą drogę. A zgadnijcie, Drogie Misie: z ramienia jakiej partii był
euro(p)osłem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz