sobota, 28 kwietnia 2018

Kandydat byle-Jaki


Niedawno pisałem na tym blogu o pani posłance PiS-u, która obwiniała zwolenników ochrony życia (Ordo Iuris, Marka Jurka i licho wie kogo jeszcze) o rozbijanie prawicy, a przy tym zasugerowała niedwuznacznie, że sygnatariusze projektu „Zatrzymaj aborcję” to debile!. Sama ta pani jest natomiast... hm... jakby to powiedzieć?... raczej na bakier z prawicową wizją świata. Ja przynajmniej nie oddałbym na nią głosu.


Teraz kolejny członek PiS-u dał poPiS. Okazuje się, że Patryk Jaki, kandydat PiS-u na prezydenta Warszawy, wyraził poparcie dla finansowania programu in vitro z budżetu miejskiego! No proszę! Kolejny „prawicowy” kandydat! Taki Jaki(ś) na bakier z nauką Kościoła katolickiego. Muszę powiedzieć, że cieszę się, że nie mieszkam w Warszawie, bo wybór miałbym pomiędzy grypą a cholerą. Naprawdę nie wiem już, co lepsze, a co gorsze! Chociaż... zaraz... jaką mam gwarancję, że pani Stachowiak-Różecka nie wypali z podobnym pomysłem?


Nie śledziłem specjalnie kariery Jakiego. Wydawał mi się sympatycznym, młodym człowiekiem, który dość dzielnie radzi sobie, jeśli chodzi o przewodniczenie Komisji Weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji, choć miewa również głupie pomysły, które z moją prawicową wizją świata się nie pokrywają.


Wydawało mi się też, że jako człowiek, który sprzeciwia się aborcji eugenicznej, powinien doskonale zdawać sobie sprawę z tego, czym jest in vitro. Pomyliłem się. Dziwne to, ale nie zdaje sobie. Przy tym jest chętny finansować ten proceder handlu żywym towarem jeszcze na dodatek z kieszeni podatnika!


Jeśli PiS będzie wystawiał więcej takich „prawicowych” kandydatów, to niech się nie zdziwi, że prawicowi wyborcy nie będą chcieli na nich głosować. Tylko proszę mi nie sugerować, że ktoś rozbija prawicę, bo krytykuje Jakiego! Może za chwilę wyskoczy kolejny taki „prawicowy” kandydat PiS-u, który powie, że np. związki partnerskie to jedynie kwestia czasu i że on jak najbardziej się pod tym pomysłem podpisuje, bo przecież trzeba iść „z czasem, po(d)stępem i osiągnięciami techniki”.


Notabene swego czasu – dość dawno już – pisałem na tym blogu o pewnym takim euro(p)ośle. Był on „prawicowy” aż do szpiku kości, a homoseksualistów nazywał w czasach swojej młodości po chrześcijańsku „pedałami”. Tyle tylko, że jakoś chyba europosłowanie (a zwłaszcza perspektywa atrakcyjnego stanowiska) poprzestawiało mu klepki w głowie, bo nagle jakby pojął, że jego wizja świata jest już przestarzała, i zaczął opowiadać, że byłby „more than happy”, gdyby mógł pójść na imprezę homoseksualną. Teraz jest członkiem jakiejś kanapowej partyjki, co ma w nazwie „demokrację” czy jakoś tak. Przeszedł do tej kanapy długą drogę. A zgadnijcie, Drogie Misie: z ramienia jakiej partii był euro(p)osłem?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz