Nie zamierzam komentować zeznań byłego premiera w sądzie.
Moja ocena jego osoby jest od dawna negatywna, a z tego, co widzę, dzisiejsze doniesienia
mediów tego wizerunku w moich oczach nie poprawiły. Zresztą są lepsi komentatorzy, którzy już zdążyli wytknąć mu mijanie się z prawdą – mówiąc
delikatnie. Mam nadzieję, że jeśli nie niezależny sąd, to historia osądzi
kiedyś sprawiedliwie tego człowieka. I przypuszczam, że wydany werdykt nie
spodoba się jego dzisiejszym zwolennikom.
Wrócę natomiast do tematu wolnej niedzieli. Jak się okazuje,
statystyki pokazują, że żadna katastrofa nie nadciąga. Sprzedaż supermarketów wręcz poszła w górę. Oczywiście wydawanie opinii po zaledwie kilku tygodniach
funkcjonowania nowego prawa i ekscytowanie się statystykami z tak krótkiego
okresu czasu nie jest za bardzo mądre, ale fakt pozostaje faktem.
Podejrzewam, że po kilku miesiącach będzie podobnie, chyba
że zajdą jakieś inne okoliczności, które nie mają związku z samym zakazem
handlu w niedziele. Ale i dlaczego miałoby być inaczej? Przecież teraz, zamiast
odkładać zakupy na dzień wolny, ludzie robią je najpóźniej w sobotę. Co zresztą
widać. W jedną z poprzednich sobót wybrałem się na małe zakupy i nieco
zaskoczyło mnie, że było wyjątkowo dużo ludzi. Dopiero później dowiedziałem
się, że w niedzielę centra handlowe będą zamknięte (jak już pisałem – od dawna
nie robię zakupów w niedzielę, więc nawet nie zdawałem sobie sprawy, kiedy
przypada zakaz handlu).
I jeszcze jeden praktyczny aspekt tej sprawy. Będąc w
supermarkecie znanej sieci usłyszałem przed zbliżającą się niedzielą komunikat,
że wszystkie kasy będą czynne. Otóż to! Ileż to razy zdarzyło mi się, że idąc
do supermarketu musiałem stać w długiej kolejce, bo była czynna tylko jedna,
ewentualnie dwie kasy. Może wreszcie obsługa będzie szybsza? A w sklepach mniej
bałaganu, bo będzie więcej pracowników, którzy będą w stanie poukładać towar na
półkach i uzupełnić na bieżąco braki? Może też parę sieci wpadnie na pomysł, aby
jeden dzień w tygodniu ich sklepy były czynne o godzinę lub dwie dłużej?
To wszystko oczywiście są rzeczy praktyczne i nie
najważniejsze. Ważniejsze jest przykazanie Dekalogu, by dzień święty święcić.
Pan Bóg wie lepiej od nas, co dla nas dobre. Nie przestają mnie jedynie dziwić
ci prawicowi publicyści, którzy czernią papier w obronie handlu w niedzielę.
Naprawdę nie szkoda im na to czasu? Może lepiej napisaliby jakiś mądry tekst, który w
taką wolną niedzielę można by z przyjemnością poczytać?
*****
Drugi temat, to czytelnictwo książek w Polsce. Natknąłem się
na krótką notkę o tym, że jedynie jedna trzecia Polaków czyta książki. Kiedy
zostanie opublikowany pełny raport, pewnie zaczną się biadolenia i jojczenia,
że jest to tragedia, hańba i w ogóle kolejna katastrofa.
Podchodzę do tego tematu ze spokojem. Oczywiście fakt, że
czytelnictwo w Polsce jest tak niskie, nie jest najweselszy. Czytanie przecież
ma wiele zalet, do czego akurat mnie nie należy specjalnie przekonywać. Trudno
na przykład ze sporą częścią naszego dziedzictwa obcować inaczej niż poprzez
lekturę – film tego nie zastąpi. W końcu nawet najlepsza filmowa interpretacja
„Pana Tadeusza” nie będzie tym samym, co oryginalny poemat – jest tylko
interpretacją. O innych oczywistościach – takich jak np. rozwijanie wyobraźni,
ubogacanie własnego języka, uczenie się nowych rzeczy – nawet nie chce mi się
pisać.
Uważam jednak, że nie należy dramatyzować. Ocenianie
człowieka po ilości przeczytanych przez niego w roku książek (wszyscy pewnie
pamiętają durne: „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka”) jest absurdalne.
Prosta starowinka, dla której jedyną stałą lekturą jest modlitewnik, może mieć
więcej mądrości życiowej niż rozchwytywana przez media i oczytana pani (czy
pan) profesor (nietrudno podać parę przykładów).
Statystyki mogą też wprowadzać w błąd, jeśli nie dostarczają
bardziej szczegółowych danych. Co to bowiem znaczy, że 38% Polaków przeczytało
przynajmniej jedną książkę w roku? Ta jedna książka to może być jakieś czytadło albo
np. „Suma teologiczna” św. Tomasza z Akwinu. Czy te 9% naszych rodaków, którzy
przeczytali przynajmniej siedem książek rocznie, oddało się lekturze dzieł filozofii
scholastycznej, prac naukowych poświęconych astrofizyce, tomów poezji polskiej,
rozpraw ekonomicznych, rozważań o historii Polski Piastów czy może były to
poradniki typu: „Jak zrzucić wagę w siedem dni” albo „Jak zostać milionerem”?
Te statystyki nie mówią nam tak naprawdę nic, poza faktem, że ktoś coś tam
przeczytał. Czasami byłoby po prostu może i lepiej, gdyby ten ktoś nie
przeczytał nic, ale zamiast tego pospacerował na świeżym powietrzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz