poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Niedzielnego amargedonu nie będzie oraz o Polaku, co jedną książkę przeczytał


Nie zamierzam komentować zeznań byłego premiera w sądzie. Moja ocena jego osoby jest od dawna negatywna, a z tego, co widzę, dzisiejsze doniesienia mediów tego wizerunku w moich oczach nie poprawiły. Zresztą są lepsi komentatorzy, którzy już zdążyli wytknąć mu mijanie się z prawdą – mówiąc delikatnie. Mam nadzieję, że jeśli nie niezależny sąd, to historia osądzi kiedyś sprawiedliwie tego człowieka. I przypuszczam, że wydany werdykt nie spodoba się jego dzisiejszym zwolennikom.


Wrócę natomiast do tematu wolnej niedzieli. Jak się okazuje, statystyki pokazują, że żadna katastrofa nie nadciąga. Sprzedaż supermarketów wręcz poszła w górę. Oczywiście wydawanie opinii po zaledwie kilku tygodniach funkcjonowania nowego prawa i ekscytowanie się statystykami z tak krótkiego okresu czasu nie jest za bardzo mądre, ale fakt pozostaje faktem.


Podejrzewam, że po kilku miesiącach będzie podobnie, chyba że zajdą jakieś inne okoliczności, które nie mają związku z samym zakazem handlu w niedziele. Ale i dlaczego miałoby być inaczej? Przecież teraz, zamiast odkładać zakupy na dzień wolny, ludzie robią je najpóźniej w sobotę. Co zresztą widać. W jedną z poprzednich sobót wybrałem się na małe zakupy i nieco zaskoczyło mnie, że było wyjątkowo dużo ludzi. Dopiero później dowiedziałem się, że w niedzielę centra handlowe będą zamknięte (jak już pisałem – od dawna nie robię zakupów w niedzielę, więc nawet nie zdawałem sobie sprawy, kiedy przypada zakaz handlu).


I jeszcze jeden praktyczny aspekt tej sprawy. Będąc w supermarkecie znanej sieci usłyszałem przed zbliżającą się niedzielą komunikat, że wszystkie kasy będą czynne. Otóż to! Ileż to razy zdarzyło mi się, że idąc do supermarketu musiałem stać w długiej kolejce, bo była czynna tylko jedna, ewentualnie dwie kasy. Może wreszcie obsługa będzie szybsza? A w sklepach mniej bałaganu, bo będzie więcej pracowników, którzy będą w stanie poukładać towar na półkach i uzupełnić na bieżąco braki? Może też parę sieci wpadnie na pomysł, aby jeden dzień w tygodniu ich sklepy były czynne o godzinę lub dwie dłużej?


To wszystko oczywiście są rzeczy praktyczne i nie najważniejsze. Ważniejsze jest przykazanie Dekalogu, by dzień święty święcić. Pan Bóg wie lepiej od nas, co dla nas dobre. Nie przestają mnie jedynie dziwić ci prawicowi publicyści, którzy czernią papier w obronie handlu w niedzielę. Naprawdę nie szkoda im na to czasu? Może lepiej napisaliby jakiś mądry tekst, który w taką wolną niedzielę można by z przyjemnością poczytać?



*****

Drugi temat, to czytelnictwo książek w Polsce. Natknąłem się na krótką notkę o tym, że jedynie jedna trzecia Polaków czyta książki. Kiedy zostanie opublikowany pełny raport, pewnie zaczną się biadolenia i jojczenia, że jest to tragedia, hańba i w ogóle kolejna katastrofa.


Podchodzę do tego tematu ze spokojem. Oczywiście fakt, że czytelnictwo w Polsce jest tak niskie, nie jest najweselszy. Czytanie przecież ma wiele zalet, do czego akurat mnie nie należy specjalnie przekonywać. Trudno na przykład ze sporą częścią naszego dziedzictwa obcować inaczej niż poprzez lekturę – film tego nie zastąpi. W końcu nawet najlepsza filmowa interpretacja „Pana Tadeusza” nie będzie tym samym, co oryginalny poemat – jest tylko interpretacją. O innych oczywistościach – takich jak np. rozwijanie wyobraźni, ubogacanie własnego języka, uczenie się nowych rzeczy – nawet nie chce mi się pisać.


Uważam jednak, że nie należy dramatyzować. Ocenianie człowieka po ilości przeczytanych przez niego w roku książek (wszyscy pewnie pamiętają durne: „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka”) jest absurdalne. Prosta starowinka, dla której jedyną stałą lekturą jest modlitewnik, może mieć więcej mądrości życiowej niż rozchwytywana przez media i oczytana pani (czy pan) profesor (nietrudno podać parę przykładów).


Statystyki mogą też wprowadzać w błąd, jeśli nie dostarczają bardziej szczegółowych danych. Co to bowiem znaczy, że 38% Polaków przeczytało przynajmniej jedną książkę w roku? Ta jedna książka to może być jakieś czytadło albo np. „Suma teologiczna” św. Tomasza z Akwinu. Czy te 9% naszych rodaków, którzy przeczytali przynajmniej siedem książek rocznie, oddało się lekturze dzieł filozofii scholastycznej, prac naukowych poświęconych astrofizyce, tomów poezji polskiej, rozpraw ekonomicznych, rozważań o historii Polski Piastów czy może były to poradniki typu: „Jak zrzucić wagę w siedem dni” albo „Jak zostać milionerem”? Te statystyki nie mówią nam tak naprawdę nic, poza faktem, że ktoś coś tam przeczytał. Czasami byłoby po prostu może i lepiej, gdyby ten ktoś nie przeczytał nic, ale zamiast tego pospacerował na świeżym powietrzu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz