W przypadku wielu aktorów lepiej jest oglądać ich na scenie
lub w filmie, niż słuchać „mądrości”, które mają nam do zaoferowania. Albo taki
aktor okazuje się totalnym kabotynem, albo zdarzają się przypadki, kiedy wręcz
przydałaby się pomoc egzorcysty. Rzadko zdarza się, że sława medialna łączy się
z wybitnością intelektu. Na tym zresztą polega problem – sława, jaką zapewnia
takim celebrytom kultura obrazkowa i coraz bardziej zaawansowane pod względem
technologicznym media, mylona jest z jakiegoś powodu z wybitnością
intelektualną. To znaczy: uważa się, że taki aktor czy aktorka ma prawo do
wypowiadania się na tematy, które nie mają nic wspólnego z ich profesją, a
dotyczą tak szerokiego spektrum zagadnień jak: moralność seksualna, moralność
jako taka, polityka, życie Kościoła, homoseksualizm, prawo do życia, prawa
kobiet, prawa wyborcze, konstytucja, sądownictwo, prawo kanoniczne, Unia
Europejska, wolne niedziele, związki zawodowe itp., itd.
Jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, że fakt bycia gwiazdą
telewizyjną czy filmową nie oznacza, że zaraz taka osoba jest lepszym ekspertem
od np. stosunków międzynarodowych niż dajmy na to pan Władek, który jest
fryzjerem w jakimś Pcimiu Dolnym (bez obrazy zarówno dla Pcimia, jak i dla pana
Władka) i codziennie w wolnych chwilach czyta różne gazety, by się dowiedzieć,
co na świecie słychać. To, że ktoś mówi pięknie Szekspirem na scenie, nie
oznacza, że zaraz posiadł mądrość i intelekt wielkiego Stradfordczyka. Może
oznaczać, że jest wrażliwy na piękno słowa i niuanse językowe, że będzie
odróżniał mowę niską od wysokiej, ale niekoniecznie idzie to w parze z jakąś
niezwykłą mądrością czy wyższością moralną. Takie złudzenia miał wybitny poeta
Josif Brodski, któremu się wydało, że jak ktoś przeczytał Dostojewskiego, to
już nie może być taki zły. Jakoś umknął jego uwadze fakt istnienia subtelnych
miłośników wielkiej sztuki, muzyki i poezji, którzy nosili mundury SS.
Co jakiś czas popis daje rodzina Stuhrów. Jak nie młody
Stuhr, to stary coś chlapnie. I tak w kółko. Albo młodemu się pomyli Cedynia z
Głogowem, albo stary odgraża się, że „nie boi się biskupów”. Poziom głupstw
wypowiadanych przez ojca i syna jest taki, że naprawdę jakiś impresario mógłby
im doradzić, żeby zamilkli. Chyba, że jest to obliczone na rozgłos za wszelką
cenę: lepiej by ludzie mówili o nich źle, niż by nie mówili wcale.
Ostatnio Jerzy Stuhr pożalił się, że całe życie chciał być
Europejczykiem. Naprawdę współczuję mu. Ja jakoś nigdy takiego problemu nie
miałem. Całe życie się nim czułem, nawet gdy Polska była tłamszona pod sowiecką
okupacją, a pan Jerzy brylował w komunistycznych mediach. Nie wiem, może
wybitny aktor ma jakiś inny system wartości albo coś, ale trudno w to uwierzyć,
bo jeśli się dobrze orientuję, to pochodzi z zacnej rodziny, choć o korzeniach
austriackich (co zresztą powinno mu tę samoocenę poprawić). Cóż więc tak
biednemu aktorowi doskwiera? Jaki dramat życiowy nie pozwala mu zostać
Europejczykiem?
Cóż, to nie pierwsza taka głupota, jaką aktor (i reżyser
przecież!) wypowiedział. A tak jakoś przy okazji (i pewnie trochę bez związku) przypomniał
mi się fragment tekstu Jana Polkowskiego „Niema Polska”: „(...) problemu
pozazawodowego serwilizmu polskich intelektualistów (...) się na wszelki
wypadek nie bada. Gdyby rzeczowo przeanalizować dochodowe wazeliniarstwo
Jarosława Iwaszkiewicza i wielu pisarzy mniejszego kalibru, może dzisiaj Jerzy
Stuhr nie uważałby się za herosa, dołączając do hałaśliwej hałastry i
ogłaszając z dumę: nie boję się biskupów”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz