Arcybiskup Fulton J. Sheen opisuje w swoich książkach różne
anegdoty, jedne zabawne, inne nieco mniej, ale każda z nich daje nieco do
myślenia.
To, co mi w szczególności imponuje w życiu i twórczości
amerykańskiego duchownego, to fakt, że przyczynił się do nawrócenia wielu osób.
To samo zresztą zaimponowało mi w przypadku H. Belloca, do którego wpływu na
swoją własną twórczość i działalność Sheen zresztą się przyznawał. Obaj autorzy
napisali sporo książek (Belloc ponad setkę, Sheen około siedemdziesięciu) i
artykułów, wdawali się w dysputy, byli znanymi osobistościami, obok których nie
sposób było przejść obojętnie. Jednak to, co dla mnie jest oznaką ich
wybitności, to fakt, że nawracali innych. Cóż bowiem znaczyłyby te wszystkie
książki i publikacje, gdyby nie nawrócili choć jednej duszy? Czy nie byłaby to
jedynie słoma, jak określił swoje wielkie dzieło św. Tomasz z Akwinu?
Fulton J. Sheen zresztą skromnie twierdził, że nawrócenie
tej imponującej rzeszy ludzi, to nie jego zasługa, że Pan Bóg posłużył się nim
jedynie jako narzędziem. Jakkolwiek potraktowalibyśmy te słowa, trzeba
przyznać, że arcybiskup miał podejście do ludzi, co najlepiej ilustrują
przykłady, jakie sam podaje. Ta umiejętność nawiązywania kontaktu, a nawet dar
rozeznania, z kim ma do czynienia i co gnębi jego rozmówcę, były niewątpliwie
bezcenne i czyniły z duchownego „narzędzie” doskonałe.
Sheen jednak przyznaje, że nie zawsze jego trud był
nagrodzony sukcesem, choć miał nadzieję, że zasiane ziarno może kiedyś wyda
swój plon.
Gdy obserwuję to, co dzieje się wokół aborcji i gry polskich
posłów, by opóźnić głosowanie nad ustawą (tak, nie mogę uciec od tego tematu),
przypomniała mi się historia jednej z takich nieudanych prób nawrócenia. Na
pozór nie ma ona nic wspólnego z działaniami naszych polityków.
Otóż w Paryżu Sheen spotkał pewnego bogatego człowieka. Jak
się okazało, związał się on z mężatką. Jednak kobieta ta mu się najwidoczniej
znudziła, gdyż postanowił się z nią rozstać. Spakował jej rzeczy i poprosił o
opuszczenie jego mieszkania. Owa pani jednak nie chciała go opuścić, a
przynajmniej prosiła go, aby pozwolił jej jeszcze z nim być do pewnego czasu i
podała nawet datę. Zagroziła mu, że jeśli nie posłucha jej błagania, popełni
samobójstwo. Człowiek ów spytał więc Sheena, czy powinien pozwolić jej zostać,
aby zapobiec samobójstwu. Duchowny wysłuchawszy całej tej historii, odparł, że
po pierwsze kobieta ta nie zabije się. Po drugie, że nie wolno popełniać
jednego zła, aby zapobiec drugiemu. Mężczyzna zrobił tak, jak poradził mu
Sheen. Nie zmienił jednak swojego postępowania, lecz wkrótce, dość szybko,
związał się z kolejną kobietą. Duchowny spotkał go jakiś czas później w innym
mieście, z jeszcze inną kobietą... Ale to już inna historia.
Pisałem tu już o tłumaczeniach ministra Gowina, który
zasłaniał się „wahadłem”, które rzekomo ma wychylić się w drugą stronę i
spowodować tzw. „zliberalizowanie” prawa chroniącego nienarodzone dzieci. By
chronić część tych dzieci, jeśli dobrze rozumiem słowa pana ministra, uznaje on
tzw. „kompromis aborcyjny”, który de facto jest po prostu złem, dopuszczającym
mordowanie nienarodzonych, ale nie wszystkich.
Bardzo przypomina mi to rozumowanie tego pana z Paryża.
Zastanawiał się on nad tym, czy nie powinien pozwolić na trwanie cudzołożnego
związku, choćby na pewien czas, aby zapobiec „gorszemu” złu, jakim jest
samobójstwo. Arcybiskup Sheen odpowiedział mu stanowczo. Czy podobnie stanowczo
nie powinni zareagować polscy biskupi i zdecydowanie potępić postępowanie polskich
polityków? Tak, wiem, polscy duchowni – którzy niestety przyczynili się do
utrącenia poprzedniego projektu zakazującego aborcji – zdają się tym razem
wyraźnie podkreślać potrzebę ochrony życia, ale czy na pewno robią wszystko?
Najwyższy czas obnażyć obłudę myślenia polityków, którzy
sądzą, że tzw. „kompromis aborcyjny” jest „mniejszym” złem. Nie można
zapobiegać jednemu złu, czyniąc inne. Katolicki polityk powinien chyba promować
cywilizację życia i robić wszystko, by się ona urzeczywistniła, nawet gdyby
ludzie w przyszłych wyborach wybrali kogo innego.
Wśród różnych inicjatyw, mających na celu przyspieszenie
pełnej ochrony życia ludzkiego, moją uwagę zwrócił apel dziennikarzy skierowany do polskich posłów. Miejmy nadzieję, że te wszystkie wołania w końcu odniosą
skutek. Jeśli tak się stanie, nie będzie to jeszcze oznaczać zwycięstwa. Pełne
zwycięstwo będzie wówczas, kiedy nikt nie będzie traktował poważnie argumentów
za aborcją i nawoływania do zalegalizowania prawa do mordowania własnego
dziecka. Ale do tego trzeba budować cywilizację życia, a nie cywilizację
kompromisów ze złem (i złym).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz