środa, 11 kwietnia 2018

Fulton J. Sheen: Nie można zapobiegać złu złem


Arcybiskup Fulton J. Sheen opisuje w swoich książkach różne anegdoty, jedne zabawne, inne nieco mniej, ale każda z nich daje nieco do myślenia.

To, co mi w szczególności imponuje w życiu i twórczości amerykańskiego duchownego, to fakt, że przyczynił się do nawrócenia wielu osób. To samo zresztą zaimponowało mi w przypadku H. Belloca, do którego wpływu na swoją własną twórczość i działalność Sheen zresztą się przyznawał. Obaj autorzy napisali sporo książek (Belloc ponad setkę, Sheen około siedemdziesięciu) i artykułów, wdawali się w dysputy, byli znanymi osobistościami, obok których nie sposób było przejść obojętnie. Jednak to, co dla mnie jest oznaką ich wybitności, to fakt, że nawracali innych. Cóż bowiem znaczyłyby te wszystkie książki i publikacje, gdyby nie nawrócili choć jednej duszy? Czy nie byłaby to jedynie słoma, jak określił swoje wielkie dzieło św. Tomasz z Akwinu?

Fulton J. Sheen zresztą skromnie twierdził, że nawrócenie tej imponującej rzeszy ludzi, to nie jego zasługa, że Pan Bóg posłużył się nim jedynie jako narzędziem. Jakkolwiek potraktowalibyśmy te słowa, trzeba przyznać, że arcybiskup miał podejście do ludzi, co najlepiej ilustrują przykłady, jakie sam podaje. Ta umiejętność nawiązywania kontaktu, a nawet dar rozeznania, z kim ma do czynienia i co gnębi jego rozmówcę, były niewątpliwie bezcenne i czyniły z duchownego „narzędzie” doskonałe.
Sheen jednak przyznaje, że nie zawsze jego trud był nagrodzony sukcesem, choć miał nadzieję, że zasiane ziarno może kiedyś wyda swój plon.

Gdy obserwuję to, co dzieje się wokół aborcji i gry polskich posłów, by opóźnić głosowanie nad ustawą (tak, nie mogę uciec od tego tematu), przypomniała mi się historia jednej z takich nieudanych prób nawrócenia. Na pozór nie ma ona nic wspólnego z działaniami naszych polityków.

Otóż w Paryżu Sheen spotkał pewnego bogatego człowieka. Jak się okazało, związał się on z mężatką. Jednak kobieta ta mu się najwidoczniej znudziła, gdyż postanowił się z nią rozstać. Spakował jej rzeczy i poprosił o opuszczenie jego mieszkania. Owa pani jednak nie chciała go opuścić, a przynajmniej prosiła go, aby pozwolił jej jeszcze z nim być do pewnego czasu i podała nawet datę. Zagroziła mu, że jeśli nie posłucha jej błagania, popełni samobójstwo. Człowiek ów spytał więc Sheena, czy powinien pozwolić jej zostać, aby zapobiec samobójstwu. Duchowny wysłuchawszy całej tej historii, odparł, że po pierwsze kobieta ta nie zabije się. Po drugie, że nie wolno popełniać jednego zła, aby zapobiec drugiemu. Mężczyzna zrobił tak, jak poradził mu Sheen. Nie zmienił jednak swojego postępowania, lecz wkrótce, dość szybko, związał się z kolejną kobietą. Duchowny spotkał go jakiś czas później w innym mieście, z jeszcze inną kobietą... Ale to już inna historia.

Pisałem tu już o tłumaczeniach ministra Gowina, który zasłaniał się „wahadłem”, które rzekomo ma wychylić się w drugą stronę i spowodować tzw. „zliberalizowanie” prawa chroniącego nienarodzone dzieci. By chronić część tych dzieci, jeśli dobrze rozumiem słowa pana ministra, uznaje on tzw. „kompromis aborcyjny”, który de facto jest po prostu złem, dopuszczającym mordowanie nienarodzonych, ale nie wszystkich.

Bardzo przypomina mi to rozumowanie tego pana z Paryża. Zastanawiał się on nad tym, czy nie powinien pozwolić na trwanie cudzołożnego związku, choćby na pewien czas, aby zapobiec „gorszemu” złu, jakim jest samobójstwo. Arcybiskup Sheen odpowiedział mu stanowczo. Czy podobnie stanowczo nie powinni zareagować polscy biskupi i zdecydowanie potępić postępowanie polskich polityków? Tak, wiem, polscy duchowni – którzy niestety przyczynili się do utrącenia poprzedniego projektu zakazującego aborcji – zdają się tym razem wyraźnie podkreślać potrzebę ochrony życia, ale czy na pewno robią wszystko?

Najwyższy czas obnażyć obłudę myślenia polityków, którzy sądzą, że tzw. „kompromis aborcyjny” jest „mniejszym” złem. Nie można zapobiegać jednemu złu, czyniąc inne. Katolicki polityk powinien chyba promować cywilizację życia i robić wszystko, by się ona urzeczywistniła, nawet gdyby ludzie w przyszłych wyborach wybrali kogo innego.

Wśród różnych inicjatyw, mających na celu przyspieszenie pełnej ochrony życia ludzkiego, moją uwagę zwrócił apel dziennikarzy skierowany do polskich posłów. Miejmy nadzieję, że te wszystkie wołania w końcu odniosą skutek. Jeśli tak się stanie, nie będzie to jeszcze oznaczać zwycięstwa. Pełne zwycięstwo będzie wówczas, kiedy nikt nie będzie traktował poważnie argumentów za aborcją i nawoływania do zalegalizowania prawa do mordowania własnego dziecka. Ale do tego trzeba budować cywilizację życia, a nie cywilizację kompromisów ze złem (i złym).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz