Z całą pewnością wśród książek Fultona J. Sheena Treasure in Clay należy do
jednych z ważniejszych i szkoda, że do tej pory nie została ona przetłumaczona
i wydana po polsku. Bardzo często zdarza się, że autobiografie katolickie,
zwłaszcza jeśli opisują zmagania z własną wiarą lub niewiarą oraz dramatyczne
wydarzenia w życiu autora, porównywane są do Wyznań św. Augustyna. Często na
wyrost, bo choć taka autobiografia bywa ciekawa, a nawet ważna, to jednak z
reguły daleko jej do wielkiego dzieła tego wybitnego teologa i filozofa oraz
ojca Kościoła w jednym.
Treasure in Clay można natomiast śmiało postawić na półce
obok dzieła autora Państwa Bożego. I wcale nie dlatego, by okrzyknąć ją
drugimi Wyznaniami. Nie zawiera bowiem jakichś niezwykłych zmagań z własną
wiarą i niewiarą, a mimo to w moim przekonaniu należy do jednych z ważniejszych
dzieł tego typu. Jest jakby przeciwwagą do burzliwych dziejów św. Augustyna.
Gdyby chcieć oddać w przybliżeniu, o co chodzi, można by się odwołać do
podobnego przypadku w literaturze mistycznej. Z jednej strony na przykład św.
Jan od Krzyża ze swoją ciemną nocą duszy, a z drugiej pogodny mistyk angielski
Richard Rolle.
W autobiografii wielkiego amerykańskiego duchownego jest tej
pogody dość sporo, bo i nie brak tu sporej dawki humoru. Fulton J. Sheen
zresztą podkreśla w swojej książce, że ten humor jest nieodłączną cechą
katolika, bo ma on stosowny dystans do tego świata, wiedząc, że czeka nas
wieczność. I jest to humoru różnoraki. Ci, którzy mieli okazję zobaczyć któryś
z programów telewizyjnych Sheena, wiedzą, o co chodzi. Sheen bardzo często
żartuje z siebie samego, wykazując tym samym zdrowy dystans nie tylko do świata
doczesnego, ale także do własnej osoby. Zabawne anegdotki opowiadane przez
Sheena nadają tej książce lekkości, co nie oznacza, że sama książka jest
jedynie lekturą łatwą, zabawną i przyjemną.
Zawiodą się jednak niewątpliwie wszyscy ci, którzy szukają
jakichś zakulisowych konfliktów, opisów kościelnych gier i starć ambitnych
hierarchów. Autor takich konfliktów w swoim życiu nie uniknął, ale dowiadujemy
się o nich jedynie co nieco ze wstępu, którego autor wspomina o atakach na
Sheena ze strony kardynała Spellmana. Sam Sheen pisze o tych problemach
ogólnikowo, bez wdawania się w szczegóły i obarczania winą kogokolwiek
konkretnego.
Zawiedzeni będą także ci, którzy chcieliby się dowiedzieć
jakichś niezwykłych tajemnic rodzinnych Sheena. Autor rzecz jasna wspomina
swoją rodzinę, pisze o swojej matce i ojcu (i tu nie brak zabawnych momentów),
ale jest oszczędny w serwowaniu nam rodzinnych tajemnic czy historii. Mówi
tylko tyle, ile trzeba. Nie pisze nawet o tym, jak przeżył śmierć swoich
rodziców, nie wtajemnicza nas za bardzo w kariery i historie rodzinne swoich
braci, choć niewątpliwie sporo o rodzinie Sheena, atmosferze, w jakiej się
wychowywał, środowisku, które go kształtowało, dowiadujemy.
Ot, choćby taka anegdotka. Sheen należał do pilnych i
wyróżniających się w szkole uczniów. Jednak jego rodzice nie bardzo okazywali
entuzjazm z powodu jego znakomitych wyników. Któregoś dnia młody Fulton J.
Sheen nie wytrzymał i spytał swoją matkę, dlaczego jego ojciec go nigdy nie
chwali, nie powie jakiegoś dobrego słowa. Matka popatrzyła na syna i
powiedziała: „Nie chce cię popsuć, ale mówi wszystkim sąsiadom dookoła”.
W samej książce jest sporo materiału, który można by poddać
refleksji, a któremu nie sposób poświęcić należytej uwagi w tak krótkiej
recenzji. Fulton J. Sheen porusza w niej bowiem zadziwiająco szeroki wachlarz
tematów, a o każdym z nich mówi sporo mądrych rzeczy. Pisze np. o swojej pracy
wykładowcy i poświęca temu zagadnieniu wiele cennych uwag, które mogą być
wskazówką zarówno dla każdego nauczyciela w szkole średniej czy podstawowej,
jak i wykładowcy akademickiego. Sądzę, że także bezcenne są jego refleksje o
kapłaństwie i celibacie. Zwłaszcza w dzisiejszym świecie, w którym panuje taki
zamęt. Kapitalne są strony o misjach (w jednym z wypisów przytoczyłem jedną z
opisanych w książce historii). Nie brak też wydarzeń w życiu Sheena
niezwykłych, wskazujących na działanie Opatrzności.
Dla Polaków z pewnością cenne będą wątki polskie. Sheen,
który nie miał złudzeń co do komunizmu, a sporo wiedzy o nim jako wykładowca
(przeczytał sumiennie pisma Marksa, Lenina i Stalina, nim zaczął wykładać), nie
miał też złudzeń co do losu Polski w czasie II wojny światowej. Kiedy nawet
duchowni wyobrażali sobie nawinie, że Rosja walcząca po stronie aliantów jest
„demokracją” (sic!), Sheen pozbawiony był tych naiwnych złudzeń. Choć wielu
uważało go za szaleńca, wieszczył zajęcie Polski i Europy Środkowej przez
Związek Sowiecki. Z wielkim szacunkiem i świadomością, że ma do czynienia z
wybitną osobistością, Sheen wypowiadał się o Janie Pawle II. Autor Treasure in
Clay wyraźnie zdawał sobie sprawę z roli, jaką Karol Wojtyła odegra w historii
Kościoła i świata.
W zasadzie, gdybym chciał o tej książce napisać bez
poczucia, że tylko dotknąłem tematu, musiałbym bez dużej przesady poświęcić jej
codziennie przynajmniej jeden wpis na tym blogu – tak bogaty ładunek
intelektualny, nie tylko faktograficzny ona zawiera. Napiszę więc o jednej
rzeczy, która mi imponuje: abp. Fulton J. Sheen nawrócił wielką liczbę ludzi na
katolicyzm. I to jest rzecz, która najbardziej mnie w nim ujęła. Wszystkie jego
książki, programy telewizyjne i radiowe (był przecież w swoich czasach swego
rodzaju celebrytą!), jego humor i talent głoszenia słowa Bożego nie miałyby dla
mnie aż takiego znaczenia, gdyby nie fakt, że służyło to nawracaniu ludzi na
prawdziwą wiarę. Pod tym względem Sheen imponuje mi na równi z innym wybitnym
katolikiem, jakim był bez wątpienia Hilaire Belloc. Kiedy czytałem biografię
tego ostatniego, to był również fakt, który mi zaimponował najbardziej. Zresztą
Belloc, obok Chestertona i C.S. Lewisa należał do autorów, których sam Sheen
podaje jako tych, którzy wywarli na niego największy wpływ.
Sheen pisze o swojej roli, jako duchownego nawracającego na
katolicyzm, skromnie. Stwierdza, że był jedynie narzędziem w rękach Boga i że
sam sobie nie może niczego przypisywać. Nawet kiedyś zwrócił uwagę pewnemu
młodemu księdzu, który się pochwalił, że nawrócił już sześćdziesiąt dwie osoby
w ciągu sześciu lat: „Radziłbym ci przestać ich liczyć, inaczej możesz
pomyśleć, że to ty ich nawróciłeś, nie Bóg”. Nie zmienia to jednak faktu, że
jeśli Sheen był jedynie narzędziem w rękach Boga, to było to narzędzie
doskonałe. A choć sam Sheen nie przechwalał się tym, ile osób nawrócił, to w
książce podaje parę ciekawych przykładów. Nie pomija również uczciwie i tych,
gdzie jego próby zakończyły się niepowodzeniem.
Miejmy nadzieję, że wcześniej lub później doczekamy się w
końcu polskiego przekładu i wydania tej znakomitej autobiografii, gdyż jest to
zaiste prawdziwy „skarb”, może nie w glinie, ale na papierze. Skarb, który
warto odkryć dla siebie, ale i też dla innych.
Fulton
J. Sheen, Treasure in Clay, Image Books/Doubleday, New York, London, Toronto,
Sydney, Auckland 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz