sobota, 14 kwietnia 2018

Katolicki determinizm stosowany


Niestety nie posiadam umiejętności ciętej riposty bezpośrednio w czasie dyskusji. Dobre odpowiedzi przychodzą mi do głowy dopiero po czasie, kiedy już jest za późno i nic nie da się zrobić. Wówczas mogę sobie już tylko pogdybać.


Piszę o tym dlatego, że przypomniała mi się pewna sytuacja. Otóż wiozłem kiedyś autem w okolicznościach przykrych i niewesołych pewnego zakonnika. Jak to zwykle w takich okolicznościach rozmowa była o wszystkim i o niczym. Jakoś tak się złożyło – nie pamiętam dlaczego – że jednym z tematów była kwestia życia na tzw. „kocią łapę”. Miałem wówczas trochę wiedzy na ten temat, gdyż pracowałem w nieruchomościach i pośredniczyłem w wynajmowaniu mieszkań. Z mojego doświadczenia wynikało, że sporo par żyje obecnie w konkubinacie. W dużej mierze są to pary dość młode. Czasami zdarzało się, że były to pary, które właśnie miały się pobrać, ale w zdecydowanej mierze nie było z ich strony deklaracji zawarcia związku małżeńskiego w jakiejś najbliższej przyszłości. Zresztą w tym przypadku, gdy tacy ludzie deklarowali bliski ślub, zdarzały się i przykre incydenty. Pamiętam jeden taki związek, który rozpadł się bardzo szybko po zawarciu małżeństwa – parę miesięcy czy niecały rok po. Zdrady dopuściła się tam żona, która – mówiąc oględnie – wdała się w romans w czasie wyjazdu służbowego – jednego z tych organizowanych przez firmy szkoleń, które są też dobrą okazją do popijawy i wdawania się w przelotne romanse właśnie. Wiem o tym tylko dlatego, że zadzwonił właściciel, by poinformować, że mieszkanie jest znów do wynajęcia i wtajemniczył mnie w przyczyny, o których dowiedział się od zrozpaczonego młodego małżonka.


Podzieliłem się z duchownym swoimi uwagami na ten temat. Dla mnie był to wówczas problem, gdyż w jakiś sposób jednak pośredniczyłem w tym procederze ułatwiania takiego życia i czułem z tego powodu dyskomfort.


– No cóż... Społeczeństwo się sekularyzuje – westchnął duchowny. I... i właściwie to było tyle. Zapamiętałem tylko to zdanie i nic więcej.


Dopiero potem, gdy zacząłem się nad tym zastanawiać, uderzyło mnie, że w odpowiedzi duchownego dało się zauważyć swego rodzaju determinizm. Jego westchnienie sugerowało, że no... po prostu tak jest. I jakby nic nie da się zrobić. To brzmiało tak, jakby to był jakiś nieodwracalny trend, któremu przeciwstawić się nie było jak.


Może się mylę, może ten zakonnik akurat robił wiele, by młodym ludziom uświadomić grzeszność takiego życia, ale jednak nic takiego od niego nie usłyszałem. Nie powiedział nic w stylu: „Wie pan, wiele kazań poświęciłem temu tematowi. Mówię ludziom: żyjecie często w pięknych domach, macie dobrą pracę, jeździcie nowoczesnymi autami, wyjeżdżacie na egzotyczne wakacje, ale tak naprawdę jesteście jak zombi z popularnych seriali i filmów. Rozkładacie się, gnijecie i nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy. Diabeł już nawet was nie atakuje, bo nie ma potrzeby. Sami wchodzicie w jego sieć. Gnijecie i jesteście martwi. Cuchniecie, a tego smrodu nie zabiją najlepsze i najdroższe perfumy. A najgorsze jest to, że nawet sobie z tego nie zdajecie sprawy, a nawet chodzicie jeszcze do kościoła, jakby nic się nie działo, tylko nie przystępujecie do sakramentów”.


Nie, on nic takiego nie powiedział. Tylko to westchnięcie i stwierdzenie: „Społeczeństwo się sekularyzuje”. Jakby to było normalne i nieodwracalne, a on jako kapłan niewiele mógł tutaj zrobić.

Podobny determinizm zauważam u niektórych katolickich polityków. Niech będzie, że się uwziąłem, ale jeszcze raz wspomnę tego nieszczęsnego ministra Gowina, choć jest on tylko przykładem wielu innych takich polityków. Minister Gowin (albo inny polityk katolicki) też wzdycha i mówi mniej więcej coś takiego: „Jeśli wprowadzimy przepisy zakazujące aborcji, to w przyszłym wyborach być może przegramy i nowy rząd wprowadzi przepisy liberalizujące prawo i dopuszczające aborcję na żądanie. Wahadło wychyli się w drugą stronę”.


Ów minister Gowin, służący tutaj jako pars pro toto, nawet nie weźmie pod uwagę, że sytuacja mogłaby wyglądać inaczej – że oto z jakiegoś powodu obecna koalicja przegrywa wybory, ale tzw. „liberalizacja” prawa aborcyjnego, czyli mówiąc po ludzku – pozwolenie w imieniu prawa na morderstwo z byle powodu – nie dochodzi do skutku, bo społeczeństwo mówi stanowcze „Nie”, bo na ulice wychodzą tłumy ludzi w tzw. „białych marszach”, a nawet po stronie nowego rządu są katolicy, którzy nie potrafią sobie wyobrazić, że można zabijać niewinną istotę tylko dlatego, że ma wrodzone wady albo poczęła się w wyniku gwałtu.


Ba! Ów minister (który jest akurat w tym przypadku ministrem nauki!) nawet nie wpadnie na myśl, że można wraz ze zmianą prawa, poprowadzić całą kampanię uświadamiającą ludziom zło aborcji, że można by przygotować specjalne podręczniki dla ostatnich klas podstawówki i dla szkoły średniej na lekcje przygotowania do życia w rodzinie (niech nawet będzie, że byłby one dla dzieci z rodzin katolickich!), które nacisk kładłyby na godność osoby ludzkiej i jej prawo do życia niezależnie od tego, czy ma normalną liczbę chromosomów, czy też jest ich za dużo lub za mało. Ten polityk nie myśli nawet o tym, że można by zrobić kampanię w mediach, która mówiłaby o tym, że w świetle nauki życie zaczyna się od chwili poczęcia i że dbałość o prawo do życia tych, którzy się jeszcze nie narodzili, gwarantuje też prawo do życia osób już żyjących itp., itd. Nie, ministrowi to nawet nie przychodzi do głowy. On tylko stwierdza, że „wahadło się wychyli” i tyle...


Hilaire Belloc pisał w jednej z książek, że żyjący w danej epoce katolicy, którzy są bardzo krytyczni wobec panujących w niej trendów myślowych i zwykłych herezji, a nawet są osobami skądinąd świętymi, bardzo często jednak w jakiś sposób tym trendom czy herezjom ulegają. Choć się im przeciwstawiają, to ich myślenie jest jednak w większym lub mniejszym stopniu skażone dominującym sposobem myślenia. Podawał nawet przykład jednego ze świętych papieży.


Wydaje mi się, że zarówno wspomniany na początku katolicki duchowny, jak i wymieniony z nazwiska katolicki polityk (który służy tutaj jedynie jako pars pro toto – przypominam) są tego doskonałym przykładem. Niby są katolikami, ale ich myślenie skażone jest determinizmem na wskroś marksistowskim. Kościoły na Zachodzie pustoszeją, więc i będą pustoszeć i u nas. Coraz więcej par żyje w konkubinacie, a więc i u nas tak jest i zjawisko to będzie się nasilać. Prawo jest „liberalizowane” tak, że dopuszcza aborcję w coraz większej ilości okoliczności i przypadków, a więc wcześniej czy później i u nas zostanie ono zliberalizowane. Lepiej więc zachowywać tzw. „kompromis aborcyjny” – jeszcze przez jakiś czas ten trend uda się powstrzymać. Nic to, że doświadczenie innych krajów pokazuje, że wszelkie kompromisy tego typu są zgniłe i w konsekwencji prowadzą do dalszego „liberalizowania”, a więc nie hamowania tego trendu.


Tacy katoliccy duchowni i politycy zdają się być ofiarami determinizmu. Oni chyba uwierzyli w nieodwołalne i niezmienne prawa rządzące historią świata – zapominając, że prawdziwym Panem jest Bóg, a nie Duch Czasu. Niby wierzą w Opatrzność, ale tak naprawdę sądzą, że pewne trendy są nieuniknione i nic nie da się z tym zrobić, można się temu tylko przyglądać. Trudno im nawet sobie wyobrazić, że to np. Polska mogłaby być krajem, z którego wyjdzie owa „iskra” zapowiadana przez siostrę Faustynę. Nie! Czeka nas kompletna sekularyzacja, aborcja na żądanie i ogólny laicki zamordyzm, w którym już nawet umrzeć nie będzie można naturalną śmiercią, bo przyjdą i wbiją nam igłę ze śmiertelną dawką trucizny. A lawina i tak biegu swego nie zmienia w zależności od tego, po jakich toczy się kamieniach. Koniec. Kropka!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz