czwartek, 5 kwietnia 2018

Jak wahadło rąbnęło ministra Gowina prosto w twarz


Przyznam się, że nie potrafię zrozumieć katolickich polityków, którzy deklarują otwarcie: „Jestem zwolennikiem kompromisu aborcyjnego”.


Rozumiem, że polityka jest sztuką dokonywania czasem niezwykle trudnych wyborów, zwracania uwagi na cele, które mogą nie być tak oczywiste dla współczesnych. Takie działania mogą wywoływać opór i zyskiwać złą sławę politykowi, któremu jednak leży na sercu dobro wspólnoty i potrafi dostrzec te niezbyt oczywiste dla zwykłego śmiertelnika cele. Znakomicie np. pokazał to Gabriel Maciejewski w swoim kapitalnym tekście „Kardynał Puzyna albo o wielkości polityki” w I tomie „Polskich historii” z cyklu „Baśń jak niedźwiedź”, do którego lektury gorąco zachęcam.


Mimo to nie jestem w stanie w żaden sposób zrozumieć polityka, który przyznaje się do wiary katolickiej, chodzi do Kościoła, a może nawet często przystępuje do sakramentów i jednocześnie głosi: „Jestem za kompromisem aborcyjnym”. Mam przykre przypuszczenie, że taki polityk tak naprawdę nie wierzy w to, że nienarodzone dziecko jest w pełni człowiekiem, któremu należy się ochrona od samego momentu poczęcia. Niby wie, że nie jest to w porządku, że nie tak to powinno wyglądać, ale z drugiej strony... Jest wprawdzie przykazanie „Nie zabijaj”, ale...


Zastanówmy się bowiem nad taką rzeczą. Wyobraźmy sobie, że żyjemy w zwyrodniałym, zdegenerowanym społeczeństwie (a czyż w takim nie żyjemy?!), które dopuszcza mordowanie Żydów z przyczyn ujętych w odpowiednich przepisach ustawy przegłosowanej przez parlament. Na przykład można zamordować Żyda, kiedy zostanie udokumentowane, że stanowił on zagrożenie dla życia goja. Ot, wystarczy stosowny papierek z odpowiedniej instytucji i można sobie takiego Żyda w imieniu prawa odstrzelić albo posłać go do komory gazowej.


Brzmi przerażająco i wystarczająco skandalicznie? Ależ oczywiście, że tak!


A teraz wyobraźmy sobie, że oto w takim świecie występuje polityk katolicki, który stwierdza: „Jestem za kompromisem w tej sprawie. Wprawdzie życie Żydów nie jest w pełni chronione, można by wprowadzić dalsze ograniczenia, ale niestety pełny zakaz nie jest możliwy. Jeśli naruszymy ten kompromis, wahadło przesunie się w drugą stronę i po przegranych wyborach nowy rząd wprowadzi pełną dopuszczalność mordowania ludności żydowskiej, bez ograniczeń”.


Czy w ogóle jesteśmy w stanie sobie coś takiego wyobrazić? Czy nie wydaje się nam to aż nadto absurdalne? Dlaczego zatem tak łatwo zarówno politycy katoliccy, jak i nawet duchowni, mówią o jakimś „kompromisie” w sprawie dzieci nienarodzonych? Czy tylko dlatego, że dzieci nienarodzone nie mają głosu i morduje się je w gabinetach ginekologicznych, bez świateł jupiterów i jedynie od czasu do czasu organizacje antyaborcyjne pokazują (jeszcze!) przerażające rezultaty tej zbrodni?

Wracając do tego wyimaginowanego przykładu – możemy oczywiście wyobrazić sobie, że skoro społeczeństwo jest tak zdegenerowane, że dopuszcza mordowanie pewnej grupy ludzi, to nawet taki zgniły „kompromis” – jakkolwiek brutalnie by to brzmiało – jest szansą ocalenia przynajmniej jakiegoś procenta tej prześladowanej grupy. Jednak, czy w takim razie powinno się na tym poprzestać? Czy katolicki polityk, który wie, że jest to złe, powinien się usprawiedliwiać jakimś „wahadłem”, twierdzić, że jest za „kompromisem”? „Morduje się Żydów? No trudno, zrobiliśmy, co możemy. Dalej już nie możemy się posunąć, bo wahadło...” Absurd!


Od polityka katolickiego oczekuję, że zrobi wszystko, aby ludzie przejrzeli na oczy i uświadomili sobie, jak potworną zbrodnią jest mordowanie dzieci w łonach matek. Zamiast gadki-szmatki o „kompromisie” i „wahadle”, usprawiedliwiającej własną inercję, chciałbym usłyszeć, że taki polityk wprowadzi takie rozwiązania, które uniemożliwią zmianę prawa, nawet gdyby rządzący utracili władzę. Nie tylko dlatego, że prawnie będzie to niemożliwe (np. z powodu braku konstytucyjnej większości), ale także dlatego, że uświadomione społeczeństwo po prostu do tego nie dopuści.


Wszelki kompromis w tak fundamentalnej kwestii, jak ochrona życia ludzkiego, jest – nazwijmy rzecz po imieniu – po prostu ustępstwem, które nie skończy się na takim zgniłym porozumieniu stron. Wcześniej czy później to wahadło przetnie złączone w kompromisie dłonie i obryzga krwią jego zwolenników. Tyle tylko, że nie będzie to ich krew, a najpewniej krew niewinnych dzieci mordowanych w majestacie prawa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz