Przyznam się, że nie potrafię zrozumieć katolickich
polityków, którzy deklarują otwarcie: „Jestem zwolennikiem kompromisu aborcyjnego”.
Rozumiem, że polityka jest sztuką dokonywania czasem
niezwykle trudnych wyborów, zwracania uwagi na cele, które mogą nie być tak
oczywiste dla współczesnych. Takie działania mogą wywoływać opór i zyskiwać złą
sławę politykowi, któremu jednak leży na sercu dobro wspólnoty i potrafi
dostrzec te niezbyt oczywiste dla zwykłego śmiertelnika cele. Znakomicie np.
pokazał to Gabriel Maciejewski w swoim kapitalnym tekście „Kardynał Puzyna albo
o wielkości polityki” w I tomie „Polskich historii” z cyklu „Baśń jak
niedźwiedź”, do którego lektury gorąco zachęcam.
Mimo to nie jestem w stanie w żaden sposób zrozumieć
polityka, który przyznaje się do wiary katolickiej, chodzi do Kościoła, a może
nawet często przystępuje do sakramentów i jednocześnie głosi: „Jestem za
kompromisem aborcyjnym”. Mam przykre przypuszczenie, że taki polityk tak
naprawdę nie wierzy w to, że nienarodzone dziecko jest w pełni człowiekiem,
któremu należy się ochrona od samego momentu poczęcia. Niby wie, że nie jest to
w porządku, że nie tak to powinno wyglądać, ale z drugiej strony... Jest wprawdzie przykazanie „Nie zabijaj”, ale...
Zastanówmy się bowiem nad taką rzeczą. Wyobraźmy sobie, że
żyjemy w zwyrodniałym, zdegenerowanym społeczeństwie (a czyż w takim nie
żyjemy?!), które dopuszcza mordowanie Żydów z przyczyn ujętych w odpowiednich
przepisach ustawy przegłosowanej przez parlament. Na przykład można zamordować
Żyda, kiedy zostanie udokumentowane, że stanowił on zagrożenie dla życia goja.
Ot, wystarczy stosowny papierek z odpowiedniej instytucji i można sobie takiego
Żyda w imieniu prawa odstrzelić albo posłać go do komory gazowej.
Brzmi przerażająco i wystarczająco skandalicznie? Ależ
oczywiście, że tak!
A teraz wyobraźmy sobie, że oto w takim świecie występuje
polityk katolicki, który stwierdza: „Jestem za kompromisem w tej sprawie.
Wprawdzie życie Żydów nie jest w pełni chronione, można by wprowadzić dalsze
ograniczenia, ale niestety pełny zakaz nie jest możliwy. Jeśli naruszymy ten
kompromis, wahadło przesunie się w drugą stronę i po przegranych wyborach nowy
rząd wprowadzi pełną dopuszczalność mordowania ludności żydowskiej, bez
ograniczeń”.
Czy w ogóle jesteśmy w stanie sobie coś takiego wyobrazić?
Czy nie wydaje się nam to aż nadto absurdalne? Dlaczego zatem tak łatwo zarówno
politycy katoliccy, jak i nawet duchowni, mówią o jakimś „kompromisie” w
sprawie dzieci nienarodzonych? Czy tylko dlatego, że dzieci nienarodzone nie
mają głosu i morduje się je w gabinetach ginekologicznych, bez świateł
jupiterów i jedynie od czasu do czasu organizacje antyaborcyjne pokazują
(jeszcze!) przerażające rezultaty tej zbrodni?
Wracając do tego wyimaginowanego przykładu – możemy
oczywiście wyobrazić sobie, że skoro społeczeństwo jest tak zdegenerowane, że
dopuszcza mordowanie pewnej grupy ludzi, to nawet taki zgniły „kompromis” –
jakkolwiek brutalnie by to brzmiało – jest szansą ocalenia przynajmniej
jakiegoś procenta tej prześladowanej grupy. Jednak, czy w takim razie powinno się
na tym poprzestać? Czy katolicki polityk, który wie, że jest to złe, powinien
się usprawiedliwiać jakimś „wahadłem”, twierdzić, że jest za „kompromisem”?
„Morduje się Żydów? No trudno, zrobiliśmy, co możemy. Dalej już nie możemy się
posunąć, bo wahadło...” Absurd!
Od polityka katolickiego oczekuję, że zrobi wszystko, aby
ludzie przejrzeli na oczy i uświadomili sobie, jak potworną zbrodnią jest
mordowanie dzieci w łonach matek. Zamiast gadki-szmatki o „kompromisie” i
„wahadle”, usprawiedliwiającej własną inercję, chciałbym usłyszeć, że taki polityk wprowadzi takie rozwiązania,
które uniemożliwią zmianę prawa, nawet gdyby rządzący utracili władzę. Nie
tylko dlatego, że prawnie będzie to niemożliwe (np. z powodu braku
konstytucyjnej większości), ale także dlatego, że uświadomione społeczeństwo po
prostu do tego nie dopuści.
Wszelki kompromis w tak fundamentalnej kwestii, jak ochrona
życia ludzkiego, jest – nazwijmy rzecz po imieniu – po prostu ustępstwem, które
nie skończy się na takim zgniłym porozumieniu stron. Wcześniej czy później to
wahadło przetnie złączone w kompromisie dłonie i obryzga krwią jego
zwolenników. Tyle tylko, że nie będzie to ich krew, a najpewniej krew
niewinnych dzieci mordowanych w majestacie prawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz