Jak już napisałem wcześniej, książka Cata-Mackiewicza była dla mnie, po lekturze świetnej literacko publikacji Słonimskiego, z początku rozczarowaniem. Znakomicie zresztą moje odczucia oddaje Czesław Ołtarzewski, którego fragment recenzji z pisma „Republika” przytoczono na końcu: „Nie brak w tej książce ani znamiennej dla Mackiewicza pasji, ani chaotycznego braku linii, ale jest żywe wyczucie rzeczywistości, barwność, szczerość, bezpośredniość...” Cały czas miałem zwłaszcza to poczucie „chaotycznego braku linii”. Chociaż autor na początku stawia sobie pięć pytań, na które chciałby znaleźć odpowiedź w Związku Sowieckim, to jego publikacja nie trzyma się kurczowo planu, a odpowiedzi na poszczególne pytania padają w różnych miejscach tekstu i nie po kolei. Trudno nawet domyślić się trasy podróży, jaką odbył autor, jej zarys można jedynie z grubsza odgadnąć z rozrzuconych tu i ówdzie informacji. Książka Cata-Mackiewicza to raczej zbiór artykułów czy felietonów, które łączy wspólna tematyka i pewien orientacyjnie wyznaczony plan sugerowany przez postawione sobie na początku pytania. Zresztą podtytuł: „Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów” sam przez się sugeruje coś zgoła odmiennego od typowej książki podróżniczej.
Mimo mojego rozczarowania muszę jednak stwierdzić, że „Myśl w obcęgach” ma fragmenty kapitalne, dużo mówiące o ówczesnej rzeczywistości Związku Sowieckiego, jak i w ogóle o systemach totalitarnych. Są w tej książce partie zapadające głęboko w pamięć, jak choćby ten o człowieku sprzedającym kromkę chleba. Nie bochenek, nie pół, tylko jedną kromkę! Albo o tym, jak autor chodził po Niżnim Nowogrodzie od 10.00 do 4.00 i nie udało mu się kupić szklanki, której potrzebował, by móc się napić herbaty na statku płynącym po Wołdze (dostawało się tylko gorącą wodę – resztę należało sobie zorganizować samemu). Potężne domy (bez)towarowe („sklepy-olbrzymy, sklepy kilkupiętrowe”) po prostu w całym mieście tego ekskluzywnego naczynia nie posiadały. Jak skomentował to ironicznie redaktor naczelny „Słowa”: „Co mi imponuje w Bolszewii, to pogarda dla konsumenta!”. Oczywiście wiele z tego, co opisuje Mackiewicz i Słonimski, mogliśmy doświadczyć w PRL-u na własnej skórze. Są także w „Myślach w obcęgach” znakomite koncepty, jak ten o psychologii szlachecko-militarnej i mieszczańsko-kupieckiej, czy choćby ten, że „bolszewizm jest przede wszystkim Smierdakowem, zjawiskiem, zrodzonym z sodomii pijanego intelektu z histerią chamstwa”.
Warto czytać zbiór Cata-Mackiewicza razem z książką Słonimskiego, by konfrontować spostrzeżenia obu Polaków, dostrzec podobieństwa i różnice. Obaj pisarze byli nie tylko doskonałymi obserwatorami, ale też dobrze przygotowani do takiej podróży. U Cata-Mickiewicza widać przy tym wyraźnie fascynację kulturą rosyjską, oprócz doskonałej znajomości tematyki sowieckiej.
Ciekawe, że zarówno Cat-Mackiewicz, jak i Słonimski wysoko oceniają sztukę teatralną i filmową w ówczesnym Związku Sowieckim. Podziw dla kunsztu gry aktorskiej, dla reżyserów teatralnych i filmowych, dla wykorzystania potencjału, jaki daje kino i generalnie nowoczesna technika jest u obu wyraźny. Nie zmienia to faktu, że obaj zdają sobie sprawę, że te możliwości, jak posiadały wówczas i teatr, i kino, marnowane są na rzeczy mierne i miałkie. Pisze Słonimski:
Sztuki autorów współczesnych oznaczają się prymitywizmem i nudzą ciągłym apoteozowaniem régime’u sowieckiego. (...) Nawet najsłabsze sztuki grane są jednak tak znakomicie, że nieraz siedziałem na lichym dramidle oczarowany i dopiero po przyjściu wieczorem do hotelu, jak po przebudzeniu się ze snu hipnotycznego uświadamiałem sobie, że mi pokazano zupełne głupstwo.
Z kolei Cat-Mackiewicz zauważa, że w Rosji,
teatr, a raczej teatry przewyższają teatr paryski talentem, teatr berliński subtelnością, wdziękiem i talentem. (...) Te teatry rosyjskie, bogate w talenty, jak były bogate w klejnoty czapki Rurykowiczów, teatry subtelne, miękkie, mięciutkie jak gronostaje z płaszczów mistycznych Romanowych, muszą teraz przysposabiać na scenę utwory proletariacko-chłopskich pisarzy, to znaczy prymitywy kulasmi kreślone na papierze przez półanalfabetów. Gdzież kto widział bardziej antykulturalną formę niewolnictwa!
(...) Kino wlecze się w Rosji pod ciężarem stupudowych obstalunków propagandy bolszewickiej i dlatego człowiek, który przyjeżdża do Rosji, właściwie niedużo widzi prawdziwie pięknych obrazów, lecz tylko czuje, jak piękne mogłoby być to kino.
Różnice u obu pisarzy zaznaczają się jednak równie ostro, jak podobieństwa. Jednym z takich przykładów może być np. to, jak opisują zniszczenia dokonane przez bolszewików w życiu religijnym. Oto fragment z książki Słonimskiego:
W wielkim kościele było pusto i chłodno. Gdzieś przy bocznym ołtarzu klęczało kilkanaście kobiet. Nie było ani jednego mężczyzny. Jękliwy śpiew kobiet modlących się dzisiaj w czerwonym Leningradzie czynił wrażenie czegoś tak spóźnionego jak widok strzelca z łukiem w Lasku Bulońskim.
I proszę to sobie porównać z passusem z tekstu Cata-Mackiewicza:
Niezwykłe wzruszenie ogarnia człowieka na nabożeństwie w kościele. Czuje się tu, że każdy przychodzący na nabożeństwo spełnia akt odwagi, naraża siebie i swoich. (...) Ludzie przychodzą, narażając wszystko, za ścianami tego kościółka panuje przemoc, terror i cała ogromna siła olbrzymiego państwa, zwrócona całą swą nienawiścią przeciwko modlitwom, szeptanym w tym kościółku. I modlitwy te wydają się świętsze niż gdzie indziej i każdy sakrament w tym kościele, w jego ubóstwie, strachu, grozie, wydaje się być jakiś inny, i aż straszno pomyśleć o tym, który by złamał ślub czy przysięgę tu, w tych świętych, świętych, po trzykroć świętych, biednych ścianach złożoną.
O ileż mądrzejsze są słowa konserwatywnego publicysty! Jak bardzo wypowiedź Słonimskiego przypomina durne teksty na temat Kościoła popełniane przez postępowych intelektualistów dzisiaj! Wystarczy też porównać podziw Słonimskiego dla rozwiązania sprawy religii w Związku Sowieckim i to, co na ten sam temat pisze Cat-Mackiewicz. Owa „naiwność” Słonimskiego wyda się wówczas po prostu bliska... głupoty. Dużo więcej zwykłej ludzkiej wrażliwości i empatii odnajdzie czytelnik jednak u autora „Kropek nad i”. Piszę „jednak”, bo to z reguły liberałom i różnej maści lewakom przypisuje się większą wrażliwość społeczną.
Nie bez kozery osobny i przedostatni rozdział swojej książki poświęca Cat-Mackiewicz inteligencji rosyjskiej i jej odpowiedzialności za to, co stało się w Rosji, co doprowadziło do katastrofy. Podsumowując swoje rozważania, w których docieka również odpowiedzialności władających państwem, pisze autor:
Najlepsze jednak intencje i najrozumniejsze posunięcia przeciętnie inteligentnego władcy rozbiły się o antypaństwowe instynkty inteligencji rosyjskiej.
Czy nam to czegoś nie przypomina? Czy nie brzmi to znajomo? Dlatego warto czytać Cata-Mackiewicza i dzisiaj. Warto zamyślić się nad tym, czy podobne niebezpieczeństwa nie grożą nam i teraz. W końcu czy np. homobolszewicy – dążący do ograniczenia wolności słowa, do narzucania reszcie społeczeństwa swoich poglądów, rzekomo broniąc tolerancji, a w rzeczywistości ją ograniczający – nie są echem, komiczną, ale jednak groźną, parodią tamtych bolszewików wprowadzających naganem „sprawiedliwość społeczną”?
Antoni Słonimski, Moja podróż do Rosji, Łomianki 2007.
Stanisław Cat-Mackiewicz, Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów, Kraków 2012.