środa, 9 maja 2018

Z życia mikrobów XXII – Kramarka w Europarlamencie


Pamiętam, jak za rządów premiera Leszka Millera podniosła się w pewnym momencie wrzawa w mediach z powodu jakiejś nominacji na urząd państwowy. Kandydat albo był zamieszany w działalność komunistycznych służb specjalnych, albo był kapusiem, a może po prostu prokuratorem, który wydawał wyroki wiezienia na działaczy solidarnościowych. Nie chce mi się teraz sprawdzać. Mniejsza w tym momencie o to. Ważne, że wszyscy się oburzali.


Mój znajomy Amerykanin, który zresztą świetnie mówił po polsku, kiedy mu o tym wówczas coś mówiłem, popatrzył na mnie i powiedział coś takiego: „Zaraz, ale dlaczego nikt się nie oburza, że Leszek Miller, były członek partii komunistycznej, w ogóle jest premierem?”


Wczoraj media obiegła wiadomość, że pewna pani o mentalności kramarki z podłego stoiska z warzywami, nie orientując się, że mikrofon jest włączony, siarczyście zaklęła w parlamencie eurokołchozu. Oczywiście była kupa śmiechu, komentarze w mediach i na twitterze oraz innych fejsbukach. Pośmiano się też z angielskiego tej pani (co akurat uważam za nieco głupie, bo podejrzewam, że przynajmniej połowa tych kpiarzy sama nie włada językiem Szekspira).


Pani ta swego czasu zasłynęła wypowiedzią, że tylko idiota albo złodziej może zarabiać 6000 zł. I co? I nic. Ta pani jest jakimś tam komisarzem ludowym gnijącego Starego Kontynentu. I jakoś nikt nie pyta, jak to możliwe, że osoba płci pięknej (ponoć) posługująca się takim knajackim językiem w ogóle tam jest.


Może po prostu nikt tej instytucji nie traktuje poważnie? Bo chyba, gdyby było inaczej, to nikt nie pozwoliłby, aby takie indywiduum reprezentowało Polskę w owych instytucjach, zarabiając przy tym niezłą kasę z kieszeni tego „idioty” podatnika, który nawet tych głupich sześciu tysięcy nie jest w stanie wyciągnąć na miesiąc, prawda?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz