Pamiętam, jak za rządów premiera Leszka Millera podniosła
się w pewnym momencie wrzawa w mediach z powodu jakiejś nominacji na urząd
państwowy. Kandydat albo był zamieszany w działalność komunistycznych służb
specjalnych, albo był kapusiem, a może po prostu prokuratorem, który wydawał
wyroki wiezienia na działaczy solidarnościowych. Nie chce mi się teraz
sprawdzać. Mniejsza w tym momencie o to. Ważne, że wszyscy się oburzali.
Mój znajomy Amerykanin, który zresztą świetnie mówił po
polsku, kiedy mu o tym wówczas coś mówiłem, popatrzył na mnie i powiedział coś
takiego: „Zaraz, ale dlaczego nikt się nie oburza, że Leszek Miller, były
członek partii komunistycznej, w ogóle jest premierem?”
Wczoraj media obiegła wiadomość, że pewna pani o mentalności
kramarki z podłego stoiska z warzywami, nie orientując się, że mikrofon jest
włączony, siarczyście zaklęła w parlamencie eurokołchozu. Oczywiście była kupa
śmiechu, komentarze w mediach i na twitterze oraz innych fejsbukach. Pośmiano
się też z angielskiego tej pani (co akurat uważam za nieco głupie, bo
podejrzewam, że przynajmniej połowa tych kpiarzy sama nie włada językiem
Szekspira).
Pani ta swego czasu zasłynęła wypowiedzią, że tylko idiota
albo złodziej może zarabiać 6000 zł. I co? I nic. Ta pani jest jakimś tam
komisarzem ludowym gnijącego Starego Kontynentu. I jakoś nikt nie pyta, jak to
możliwe, że osoba płci pięknej (ponoć) posługująca się takim knajackim językiem
w ogóle tam jest.
Może po prostu nikt tej instytucji nie traktuje poważnie? Bo
chyba, gdyby było inaczej, to nikt nie pozwoliłby, aby takie indywiduum
reprezentowało Polskę w owych instytucjach, zarabiając przy tym niezłą kasę z
kieszeni tego „idioty” podatnika, który nawet tych głupich sześciu tysięcy nie
jest w stanie wyciągnąć na miesiąc, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz