sobota, 12 maja 2018

„Faceci w czerni”, czyli o świntuszeniu w tłumaczeniu


Oglądałem ostatnio z żoną przezabawną komedię „Men in Black”. To jedna z lepszych komedii amerykańskich i jednocześnie jeden z lepszych filmów science-fiction, choć z gatunku tych, gdzie nic nie jest serio (por. kapitalny „Fifth Element”). Mimo że widziałem ten film już po raz trzeci czy czwarty chyba, w dalszym ciągu dobrze się bawiłem.


W pewnym momencie jednak coś mi zgrzytnęło. Otóż „Men in Black” nie prezentuje wulgarnego typu komediowego, tego, gdzie mamy bekanie, popierdywanie i rzyganie oraz inne tego typu ekscesy, które mają trafiać w gusta niewyrafinowanego, plebejskiego widza. Gdy trafiam na coś takiego, z miejsca wyłączam. „Gargantua i Pantagruel” jest jedynym takim dziełem, które jestem w stanie strawić, a te amerykańskie produkcje mu do pięt nie dorastają.


Mamy oto scenkę z uroczą panią patolog, która zachowuje się dość dziwnie i dwuznacznie. I nagle następuje ten zgrzyt. „J” nie rozumie, o co chodzi, jest zaskoczony tym, co wygląda na dość śmiałe... hm... zaloty i w końcu mówi mniej więcej coś takiego: „Zgoda, ale ja jestem na górze, bo tylko tak osiągam orgazm”. Zdębiałem i skrzywiłem się. Scenka miała podtekst erotyczny, była zabawna, ale nic nie było wprost, a tu nagle nasz bohater wali prosto z mostu.


Cały film jest taki, że można go spokojnie oglądać nawet z dziećmi (choć nie wiem, czy potrafią zrozumieć pewne aluzje i inne żarciki), a tu nagle: orgazm, spółkowanie i w ogóle robi się jakoś duszno. Coś, co po prostu nie pasuje do stylu całej tej komedii, w której wulgarności nie ma. Ja wiem, że poziom zaniżono już tak bardzo, że w tego typu filmach jest już mowa i o waginach, o orgazmach i innych członkach, ale to nie ten typ, nie ten poziom.


Postanowiłem sprawdzić w oryginale, co nie było trudne, gdyż w sieci można już znaleźć wiele (mimo coraz większej cenzury), jeśli nie prawie wszystko. Ów fragment akurat był na YouTube. Okazało się, że w oryginale ta cała dwuznaczność została zachowana. Trudno mi ocenić wprawdzie do końca, jak odbiera to tzw. „native”, bo przecież angielski to nie mój pierwszy język, ale chyba nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że amerykański rodzic w dalszym ciągu mógłby oglądać ten fragment ze swoimi pociechami i nie rumienić się, że oto pojawiają się jakieś sprośności. Wprawdzie nieco później ładna pani patolog mówi coś o „seksualnej niezależności”, ale słowo „sexual” po pierwsze można też przetłumaczyć jako „płciowy”, a po drugie w dalszym ciągu trudno to uznać za jakąś sprośność.


Otóż w oryginale we wspomnianym wyżej fragmencie „J” mówi coś takiego: „I gotta drive. It’s not some „macho trip”, it’s just the way I get down”. Nawet ktoś, kto nie zna dobrze angielskiego, od razu zorientuje się, że nie ma tu nic wprost i że w dalszym ciągu mamy tu dwuznaczności, a nawet wieloznaczności, a więc spójność stylistyczna zostaje zachowana. Oczywiście dla tłumacza jest to wyzwanie, bo trzeba to teraz jakoś po polsku oddać, a przy okazji nie popsuć stylu całej zabawy. Tymczasem tłumacz poszedł po najlżejszej linii oporu.



I od razu zaznaczę, że nie mam do tłumacza pretensji. W końcu sam nie jestem zawodowym tłumaczem i tylko domyślam się, że ktoś taki jest poddany presji czasu (widzowie czekają na premierę) i musi tekst oddać w terminie. Jednak ktoś ten tekst sprawdza, ktoś go akceptuje i nie wierzę, by mu tu nic nie zgrzytnęło. Chyba, że jest świntuch i takie grube żarty mu jak najbardziej w smak.


Zacznijmy od tego, że trochę wcześniej agent mówi: do dziewczyny: „Slow down, girl. You ain’t gotta hit the gas like that”. Co można by przetłumaczyć mniej więcej tak: „Zwolnij, dziewczyno. Nie musisz od razu wciskać gaz do dechy” (wszyscy wiemy, że oczywiście nie chodzi o prowadzenie auta, ale o dziwne zachowanie pani doktór). Idąc tym tropem i nawiązując do tej wypowiedzi, ów kontrowersyjny fragment można by spolszczyć może po prostu tak: „Ale ja prowadzę. I nie chodzi o to, że taki ze mnie znowu macho. Po prostu lubię, gdy dama dobrze się bawi”. Nie jest to może dosłowne (co zresztą byłoby trudne, tym bardziej, że „get down”, tak jak samo słowo „trip”, to idiom i może mieć różne znaczenia – a więc mamy tu nawet wieloznaczność, a nie dwuznaczność), ale dwuznaczność zachowana i wulgarności brak.


Oczywiście możliwości jest tutaj z pewnością więcej. Zapisałem pierwszą z brzegu propozycję, która mi się nasunęła. Zawodowy tłumacz zapewne jest w stanie podać ich więcej.


Hmm, ale skoro mi coś takiego przyszło do głowy w ciągu paru sekund (w trakcie pisania), to dlaczego nie przyszło do głowy tłumaczowi tego filmu? Świntuch jakiś, czy co? Może był zmęczony?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz