Oglądałem ostatnio z żoną przezabawną komedię „Men in
Black”. To jedna z lepszych komedii amerykańskich i jednocześnie jeden z
lepszych filmów science-fiction, choć z gatunku tych, gdzie nic nie jest serio
(por. kapitalny „Fifth Element”). Mimo że widziałem ten film już po raz trzeci
czy czwarty chyba, w dalszym ciągu dobrze się bawiłem.
W pewnym momencie jednak coś mi zgrzytnęło. Otóż „Men in
Black” nie prezentuje wulgarnego typu komediowego, tego, gdzie mamy bekanie,
popierdywanie i rzyganie oraz inne tego typu ekscesy, które mają trafiać w
gusta niewyrafinowanego, plebejskiego widza. Gdy trafiam na coś takiego, z
miejsca wyłączam. „Gargantua i Pantagruel” jest jedynym takim dziełem, które
jestem w stanie strawić, a te amerykańskie produkcje mu do pięt nie dorastają.
Mamy oto scenkę z uroczą panią patolog, która zachowuje się
dość dziwnie i dwuznacznie. I nagle następuje ten zgrzyt. „J” nie rozumie, o co
chodzi, jest zaskoczony tym, co wygląda na dość śmiałe... hm... zaloty i w
końcu mówi mniej więcej coś takiego: „Zgoda, ale ja jestem na górze, bo tylko
tak osiągam orgazm”. Zdębiałem i skrzywiłem się. Scenka miała podtekst
erotyczny, była zabawna, ale nic nie było wprost, a tu nagle nasz bohater wali
prosto z mostu.
Cały film jest taki, że można go spokojnie oglądać nawet z
dziećmi (choć nie wiem, czy potrafią zrozumieć pewne aluzje i inne żarciki), a
tu nagle: orgazm, spółkowanie i w ogóle robi się jakoś duszno. Coś, co po
prostu nie pasuje do stylu całej tej komedii, w której wulgarności nie ma. Ja
wiem, że poziom zaniżono już tak bardzo, że w tego typu filmach jest już mowa i
o waginach, o orgazmach i innych członkach, ale to nie ten typ, nie ten poziom.
Postanowiłem sprawdzić w oryginale, co nie było trudne, gdyż
w sieci można już znaleźć wiele (mimo coraz większej cenzury), jeśli nie prawie
wszystko. Ów fragment akurat był na YouTube. Okazało się, że w oryginale ta
cała dwuznaczność została zachowana. Trudno mi ocenić wprawdzie do końca, jak
odbiera to tzw. „native”, bo przecież angielski to nie mój pierwszy język, ale
chyba nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że amerykański rodzic w dalszym ciągu
mógłby oglądać ten fragment ze swoimi pociechami i nie rumienić się, że oto
pojawiają się jakieś sprośności. Wprawdzie nieco później ładna pani
patolog mówi coś o „seksualnej niezależności”, ale słowo „sexual” po pierwsze
można też przetłumaczyć jako „płciowy”, a po drugie w dalszym ciągu trudno to
uznać za jakąś sprośność.
Otóż w oryginale we wspomnianym wyżej fragmencie „J” mówi coś
takiego: „I gotta drive. It’s
not some „macho trip”, it’s just the way I get down”. Nawet ktoś, kto
nie zna dobrze angielskiego, od razu zorientuje się, że nie ma tu nic wprost i
że w dalszym ciągu mamy tu dwuznaczności, a nawet wieloznaczności, a więc
spójność stylistyczna zostaje zachowana. Oczywiście dla tłumacza jest to
wyzwanie, bo trzeba to teraz jakoś po polsku oddać, a przy okazji nie popsuć
stylu całej zabawy. Tymczasem tłumacz poszedł po najlżejszej linii oporu.
I od razu zaznaczę, że nie mam do tłumacza pretensji. W
końcu sam nie jestem zawodowym tłumaczem i tylko domyślam się, że ktoś taki
jest poddany presji czasu (widzowie czekają na premierę) i musi tekst oddać w
terminie. Jednak ktoś ten tekst sprawdza, ktoś go akceptuje i nie wierzę, by mu
tu nic nie zgrzytnęło. Chyba, że jest świntuch i takie grube żarty mu jak
najbardziej w smak.
Zacznijmy od tego, że trochę wcześniej agent mówi: do
dziewczyny: „Slow down, girl. You
ain’t gotta hit the gas like that”. Co można by przetłumaczyć mniej więcej
tak: „Zwolnij, dziewczyno. Nie musisz od razu wciskać gaz do dechy” (wszyscy
wiemy, że oczywiście nie chodzi o prowadzenie auta, ale o dziwne zachowanie
pani doktór). Idąc tym tropem i nawiązując do tej wypowiedzi, ów kontrowersyjny
fragment można by spolszczyć może po prostu tak: „Ale ja prowadzę. I nie chodzi
o to, że taki ze mnie znowu macho. Po prostu lubię, gdy dama dobrze się bawi”.
Nie jest to może dosłowne (co zresztą byłoby trudne, tym bardziej, że „get
down”, tak jak samo słowo „trip”, to idiom i może mieć różne znaczenia – a więc
mamy tu nawet wieloznaczność, a nie dwuznaczność), ale dwuznaczność zachowana i
wulgarności brak.
Oczywiście możliwości jest tutaj z pewnością więcej.
Zapisałem pierwszą z brzegu propozycję, która mi się nasunęła. Zawodowy tłumacz
zapewne jest w stanie podać ich więcej.
Hmm, ale skoro mi coś takiego przyszło do głowy w ciągu paru
sekund (w trakcie pisania), to dlaczego nie przyszło do głowy tłumaczowi tego
filmu? Świntuch jakiś, czy co? Może był zmęczony?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz