Myśląc sobie dzisiaj o Żołnierzach Wyklętych, ze smutkiem
skonstatowałem, jak bardzo przez ćwierć wieku urabiano naszą narodową
świadomość. I jaką rolę odegrali w tym ludzie kultury i pop-kultury. Ci sami,
którzy teraz tak chętnie oskarżają obecny rząd o „bolszewizm”, „faszyzm” i inne
zbrodnie. Z jednej strony jest to już stare pokolenie – tych, którzy wychowali
się w PRL-u i w tamtej epoce robili kariery. Z drugiej młodsi, którzy wychowali
się w tej całej zakłamanej rzeczywistości, w tym kokonie, którym otoczono
Polskę po tzw. „transformacji”.
Zastanówmy się bowiem nad takim faktem: dopiero od niedawna
tak naprawdę robi się filmy o żołnierzach podziemia niepodległościowego
walczących z sowieckim okupantem, z komunistami, pisze się o nich książki,
śpiewa. Trzeba było niemal ćwierć wieku, by się tego doczekać! A co robili ci
wszyscy piosenkarze, aktorzy, reżyserzy, artyści wszelacy wcześniej, by
odzyskać Polskę, polską myśl, polską historię, polską świadomość, polską tradycję?
Przebierali nogami do Europy, by teraz rozpaczać, że do niej nie weszli?! Kpili
z polskości cytując i grając Gombrowicza i Mrożka?
Razi ich rząd PiS-u? A ilu z nich protestowało, wygłaszało
buntownicze deklaracje, kiedy prezydentem zostawał Kwaśniewski? Ilu z nich się
oburzało, gdy premierem był Leszek Miller? Ilu z nich deklarowało, że wyjadą z
Polski, jeśli pogrobowcy PZPR ponownie wygrają wybory? To ich nie raziło, nie
przerażało? Czemu nie huknęli – oni, ludzie kultury! – kiedy Kwaśniewski opowiadał
dyrdymały, by wybrać przyszłość? Nie zdawali sobie sprawy z roli, jaką odgrywa
tradycja w świadomości narodu?
Dlaczego na początku lat dziewięćdziesiątych nie robili
filmów o rotmistrzu Pileckim? Nie opowiadali językiem kina o straceńcach,
którzy wbrew wszelkim szansom wciąż walczyli o Polskę po 1945 roku? Dlaczego
nie wydobywali z mroków zapomnienia postaci takich, jak np. Florian
Czarnyszewicz czy Sergiusz Piasecki, nie kręcili filmów na podstawie ich
powieści i opowiadań, nie wystawiali spektakli? Dlaczego nie opowiadali
masowemu widzowi o utraconych Kresach? A kiedy już to ktoś zrobił, to czy
koniecznie musiał sięgnąć po prozę byłego komunistycznego prokuratora i
żołnierza Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Naprawdę tak trudno było znaleźć
inspirację w innych dziełach?
Jeśli już padały jakieś pomysły na film wojenny, to były to
koncepcje nakręcenia nowej wersji Kapitana Klossa albo „Czterech pancernych”.
Tak jakby ci ludzie nie mieli dostępu do innej literatury, prawdziwych
świadectw, niesfałszowanych opowieści o wojennej i powojennej rzeczywistości! A
mogli sięgnąć przynajmniej po wstrząsające relacje „W czterdziestym nas Matko
na Sibir zesłali...” zebrane przez pupilka salonu Jana Tomasza Grossa (tak,
tak, tego samego!) i Irenę Grudzińską-Gross i stworzyć z tego tragikomiczną (z
naciskiem na pierwszy człon) panoramę zagłady Kresów.
Gdyby na początku lat dziewięćdziesiątych powstały filmy i
seriale o Żołnierzach Wyklętych, gdyby powstał pełnometrażowy i wysokobudżetowy
film o rotmistrzu Pileckim, gdyby taki film, jak „Wyklęty” został nakręcony np.
w roku 1992, gdyby zrobiono film na podstawie np. „Wicika Żywicy” czy „Zapisków
oficera Armii Czerwonej”, Kwaśniewski nie miałby szans na to, by zostać
prezydentem RP (dobrze wiedział, dlaczego wybierał przyszłość). Cimoszewicz nie
ośmieliłby się dzisiaj pokazać publicznie. Jaruzelski z Kiszczakiem zostaliby
zdegradowani do stopnia szeregowca już w latach dziewięćdziesiątych, a dzisiaj
nie byłoby już dawno ani jednej ulicy kojarzącej się z czasami komuny.
Bajki tu opowiadam! Przecież wiadomo, że zakulisowi i jawni
macherzy by do tego nie dopuścili! Nie po to był okrągły stół i rozmowy w
Magdalence, nie po to 4 czerwca 1992 roku. Żaden też z tych aktorów,
piosenkarzy i różnej maści artystów, którzy tak dzisiaj chętnie krytykują
obecne rządy i tęsknią do Europy, nie nadstawiałby karku. Oni są po prostu
częścią tego wielkiego systemu mydlenia oczu i zakłamywania rzeczywistości,
obojętnie czy zdają sobie z tego sprawę, czy też nie. Koniec, kropka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz