Trochę szukając inspiracji, trochę po to, aby dowiedzieć się
o jakichś ciekawych książkach, poszukałem w Internecie blogów literackich. A
przynajmniej blogów o książkach. Już wcześniej próbowałem znaleźć coś sensownego,
ale za każdym razem wyniki tych poszukiwań były mało zadowalające.
Tym razem trafiłem najpierw na stronę, która rekomendowała
rzekomo najlepsze blogi tego typu. Były tam jakieś statystyki, wejścia na
fejsbuka, tłitera i tym podobne. Wyróżniono chyba 4-5 blogów. Klikając na
zamieszczone linki wszedłem na każdy z tych blogów po kolei. Ku mojemu
zdumieniu na każdym znalazłem książki, których... nigdy nawet nie wziąłbym do
ręki w księgarni, nie mówiąc już nawet o ich przeglądaniu (oczywiście mogę się mylić
i być może jest tam wśród tych tytułów jakiś współczesny Norwid). Patrzyłem na
te tytuły w pewnym osłupieniu. Spoglądałem na książki, nieznane mi tytuły i
nazwiska, jak na kolorowe świecidełka czy pamiątki z wakacji, które ludzie
kupują, a potem pokrywa je kurz na półce, bo nie wiadomo, co z nimi zrobić. Tak
na oko była to po prostu kolorowa makulatura, której nikt nie będzie czytał już
po pierwszym sezonie, a w najlepszym wypadku po dwóch-trzech latach. Coś jak
kolorowe czasopisma dla pań wyzwolonych, które się gromadzi, gromadzi, by potem
wyrzucić bez specjalnego żalu.
I te kolorowe czasopisma to chyba dobry trop. Jedną z
autorek, którą zapamiętałem z racji dość charakterystycznego nazwiska, które
zresztą zauważyłem już wcześniej, znalazłem również w takim kolorowym
czasopiśmie dla pań wyzwolonych, które moja żona z rzadka kupuje dla zabicia
czasu w podróży. Przeprowadzono z nią wywiad, zamieszczono recenzję. Na jednym
z tych blogów owa pani pojawiła się chyba dwa-trzy razy w krótkim przeciągu
czasu. Styl zarówno czasopisma, jak i owego bloga, nasunął mi skojarzenie, że
to jest po prostu kampania marketingowa. Jest produkt, trzeba go sprzedać. Kto
wie, może i to czasopismo, i tego bloga robią ci sami ludzie? Nie chce mi się
sprawdzać, ale wcale bym się nie zdziwił.
Jeden z blogów zawierał dość wysmakowane zdjęcia tych
„produktów literackich” w różnych kompozycjach. Może autorka ma po prostu
talent fotograficzny i lubi się bawić aranżując różne kompozycje książkowe?
Całkiem możliwe. Wydaje mi się jednak, z mojego własnego doświadczenia (i bez
żadnych pretensji do bycia zawodowym fotografem), że oprócz wiedzy i
umiejętności, trzeba mieć dobry sprzęt (choć utalentowany fotograf potrafi
zrobić znakomite zdjęcie zwykłym smartfonem) i odrobinę czasu. W końcu taką
kompozycję trzeba ułożyć, potem trzeba zadbać o dobre oświetlenie (nie łudźcie
się – światło to podstawa w fotografii, najlepszy sprzęt niewiele da, jeśli
obiekt nie będzie ciekawie oświetlony). A żeby to oświetlenie mieć, to trzeba
albo na nie poczekać, albo stworzyć przy pomocy lamp i ekranów. W sumie znowu
nachodzi mnie podłe podejrzenie, że ten blog to również część kampanii
marketingowej.
Na innym z kolei blogu recenzje pojawiały się (przynajmniej
w tym fragmencie, który przejrzałem) z częstotliwością niemal co dwa dni.
Wyobraźcie sobie – ktoś czyta i co dwa dni wrzuca recenzję! Nie jestem szybkim
czytelnikiem, ale jestem w stanie uwierzyć, że ktoś potrafi przeczytać jedną
książkę w jeden dzień – moja żona książki, które sam czytam przez tydzień, w najlepszym
wypadku przez kilka dni, czyta w jeden dzień-parę godzin. Ogromnie jej tej
sztuki zazdroszczę. Mogę sobie też wyobrazić, że ktoś zamieszcza jeden tekst
dziennie. Sam to robię w ramach eksperymentu, z wyjątkiem niedziel (czasami nie
wychodzi z braku czasu). Ale dużo trudniej już wyobrazić mi sobie, że ktoś
wrzuca co dwa dni recenzję z kolejnej książki. Chyba że mu za to płacą, a więc
może sobie poświęcić czas i na pisanie i na czytanie. No cóż...
I to tyle marudzenia na dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz