Jest taki znany plakat z czasów wojny polsko-bolszewickiej „Wolność bolszewicka”. W dość obrazowy sposób przedstawia on, na czym miała polegać tzw. „wolność”, jaką nieśli na bagnetach komuniści pragnący podpalić wtedy całą Europę, a nawet świat. Wówczas Polska obroniła siebie i resztę kontynentu przed czerwoną zarazą. Niestety, na krótko. Nazbyt krótko!
Wydawałoby się, że tamta lekcja oraz koszmar ponad czterdziestu lat tzw. „wolności bolszewickiej” powinny Polskę postawić w awangardzie oporu przeciwko wszelkim niebezpiecznym głupotom i kretynizmom płynącym do nas tak ze Wschodu, jak i z Zachodu. Cóż… Okazuje się, że nie. Stare powiedzenie „historia vitae magistra est” nie sprawdza się. A wrażenie déjà vu musi każdemu, kto pamięta tamte niezbyt odległe czasy, towarzyszyć coraz częściej.
Ostatnie wydarzenia związane z głosowaniem nad projektami ustaw dotyczących tzw. „związków partnerskich” dały nam przedsmak tego, na czym ma polegać tzw. „wolność” i „tolerancja”, którą nam szykuje lobby homoseksualne. Agresja, z jaką się spotkała zarówno prof. Pawłowicz, jak i pan poseł Godson, a ostatnio również prof. Zawadzki, jest wymownym przykładem pojmowania „wolności” przez homobolszewickich aktywistów.
I nie pomogą tu żadne wspólne apele. Im po prostu nie należy wierzyć. Timeo Danaos et dona ferentes!