Wiadomość o śmierci Stanisława Barańczaka to szczególnie smutna wiadomość w te święta Bożego Narodzenia. Dla mnie osobiście to odchodzenie ludzi pewnej epoki, w której dobra książka była czymś cennym i pożądanym i w której jakoś zadomowiła się moja młodość, choć wracać do tamtych czasów nie miałbym ochoty i drażni mnie przywoływanie ich z sentymentem (żal tylko, że nie ma już tego nabożnego stosunku do literatury).
Nie mogę powiedzieć, bym był jakimś szczególnie wielkim
fanem poezji autora Widokówki z tego świata. Nie, nie mogę. Skłamałbym, gdybym
tak stwierdził, choć niektóre wiersze przychodzą mi na myśl, żyją w pamięci, więc
jakoś je przeżyłem i pewnie odnalazłem w nich coś mi bliskiego, jakieś pokrewne
rejestry. I będą to raczej utwory właśnie z Widokówki z tego świata w
podziemnym wydaniu podarowanym mi przez kolegów, niż np. z Chirurgicznej precyzji,
jakby zanadto dla mnie wirtuozowskiej.
Bardziej przemawiał do mnie Barańczak jako tłumacz i krytyk,
autor znakomitych esejów. To w jego tłumaczeniach – z dwujęzycznej serii
najpierw wydawanej przez Arkę, a potem przez Znak – poznawałem m.in. poezję
Philipa Larkina, mojej ukochanej Emily Dickinson, Elisabeth Bishop, Roberta
Frosta. To między innymi dzięki jego tłumaczeniom „objadałem się” jak
słodyczami aż do mdłości poezją e.e. cummingsa, by po przesycie znowu sięgać
po nią jak maniak aż do kolejnego przesłodzenia. To także w jego przekładach
poznawałem poezję Josifa Brodskiego, choć teraz nie pamiętam, czy to w jego
translacji czy Witolda Wirpszy olśniła mnie Wielka elegia dla Johna Donne’a.
Jego przekłady wprowadzały mnie w świat poezji Osipa Mandelsztama. Z początku
jak do jeża podchodziłem do jego tłumaczeń Szekspira, ale Król Lear – sztuka,
która chyba obok Burzy najsilniej zawsze mnie porusza, działa na moją wyobraźnię – w interpretacji Barańczaka
przemówił do mnie z nową mocą. Imponujący dorobek translatorski autora Korekty twarzy
budzi mój niekłamany podziw, także ze względu na teoretyczną podbudowę towarzyszącą
tym przekładom, precyzyjną i dociekliwą interpretację twórczości tłumaczonych
poetów.
Jego eseje, recenzje i inne teksty krytyczne zebrane w
tomach Książki najgorsze, Przed i po, Tablica z Macondo czy Uciekinier z Utopii
zajmują poczesne miejsce w mojej prywatnej biblioteczce obok np. dwóch książek krytycznych Andrzeja
Horubały, esejów Jerzego Stempowskiego (którego lubię i nie cierpię zarazem) i
innych.
Autor Podróży zimowej stoi już tej zimy obok Radiologa Bez Twarzy. I
wierzę, że ujrzał wreszcie Jego twarz, zrozumiał sens wszystkich trudów i
cierpień, zobaczył ukrytą podszewkę świata, a jego własna praca została hojnie
nagrodzona. Szkoda jednak, że nie będzie już więcej nowych tłumaczeń, że to nie
jego pióro będzie odkrywać przed nami nowe, nieznane krainy poezji. I w ten mroźny, zimowy wieczór Wielka elegia dla Johna Donne'a Josifa Brodskiego (chyba jednak to Barańczaka przekład był ten najznakomitszy) najlepiej oddaje towarzyszące mi teraz odczucia.