Po ostatnich wyborach niektórzy obudzili się we Włoszech i
to we Włoszech lat dwudziestych XX wieku. Ot, taka podróż w czasie z
dreszczykiem. Nie wiem, czy to zamiłowanie do gier komputerowych i przebywania
w wirtualnej rzeczywistości czy nadmiar wyobraźni, ale fakt pozostaje faktem.
Oto poeta, którego eseje i wiersze pod koniec ponurych lat osiemdziesiątych były dla mnie powiewem świeżego powietrza w zatęchłej atmosferze PRL-u, pisze ni to grafomański poemat, ni to równie grafomański felieton – coś ogólnie ni w pięć, ni w dziewięć – w którym wieszczy nadejście w jego ojczyźnie faszyzmu. W prasie zagranicznej skarży się natomiast, że ukradli mu Polskę (Włochy chyba?).
Oto poeta, którego eseje i wiersze pod koniec ponurych lat osiemdziesiątych były dla mnie powiewem świeżego powietrza w zatęchłej atmosferze PRL-u, pisze ni to grafomański poemat, ni to równie grafomański felieton – coś ogólnie ni w pięć, ni w dziewięć – w którym wieszczy nadejście w jego ojczyźnie faszyzmu. W prasie zagranicznej skarży się natomiast, że ukradli mu Polskę (Włochy chyba?).
Z kolei utalentowany młodszy pisarz i poeta zarazem, a na
dodatek homoseksualista (co pewnie przysparza mu dodatkowej sławy) drży na myśl,
że już niedługo stanie przed plutonem egzekucyjnym paramilitarnych bojówek
faszystowskich, „inspirowanych” zakulisowo przez straszliwego ministra
Macierewicza. Na jego ustach pojawia się więc soczyste polskie przekleństwo.
Zapewne już odtwarza sobie w wyobraźni, jak to bohatersko odmówi założenia
opaski na oczy i trzymając za rękę swojego „partnera” zaklnie szpetnie jak książę
pan, gdy kule będą robić z jego klatki piersiowej, a przede wszystkim dobrze
skrojonego tużurka i śnieżnobiałej koszuli z apaszką, krwawe sito. Ot, takie „ćwiczenia
z wyobraźni”.
A jeszcze ostatnio pewnemu panu,
o nazwisku bodajże Wtorek czy może Czwartek – aktorowi i również homoseksualiście
(aż boję się o tym wspominać, by nie zamknęli mi konta za „mowę nienawiści”) drżą
kolana ze strachu, kiedy przechodzi obok Kościoła. Zapewne obawia się, że
wybiegną stamtąd zakapturzeni wysłannicy św. Inkwizycji w sutannach, którzy
zaciągną go na stos i spalą. To te stosy są odpalane od pochodni faszystowskich
i krwawych PiS-owskich siepaczy. To te płonące stosy powodują bez wątpienia ową
„duszną atmosferę”, która uniemożliwia biednemu artyście oddychanie pełną
piersią. Straszne to, ale jakże podniecające! I może w sumie o to chodzi?
Jednym wydaje się, że wydają podziemną gazetkę, na której okładce piszą: „Precz
z dyktaturą!”, innym, że za chwilę czarne koszule rozmiękczą im mózg drewnianą
pałką. Och! Ach! Na
samą myśl można dostać... no mniejsza z tym, co.