Pogarda naszych nieszczęsnych „elit” wobec przeciętnych
ludzi w Polsce jest zatrważająca. Mentalnie ci ludzie tkwią chyba w czasach
głębokiej komuny. Albo po prostu w rzeczywistości wirtualnej, którą tworzą
pewne główne media opiniotwórcze. Mogę zrozumieć jeszcze ich rozgoryczenie, że
do europarlamentu nie dostali się ci, na których głosowali. Ale wyrażać je w
taki sposób, w jaki wyrażają to ci aktorzy, celebryci, „dziennikarze”,
„intelektualiści”, „autorytety moralne”!?! Oni po prostu gardzą Polakami,
brzydzą się nimi, czują do nich wstręt. Aż dziwne, że w ogóle tutaj jeszcze
mieszkają. No cóż, może po prostu nie znają języków, a w tej ich cudownej
„Europie” pewnie nie mieliby takich warunków, jakie mają żyjąc tutaj i plując.
Żeby nie było tak różowo po „naszej” stronie: zadziwia mnie
również buńczuczność niektórych reprezentantów władzy i sprzyjających im
dziennikarzy („dziennikarzy”?), którzy z niemniejszą pogardą i chełpliwą butą
odnoszą się do przegranej Konfederacji.
Panowie i Panie, Wy również gardzicie wyborcami, którzy na
nich zagłosowali. Chciałbym zauważyć, że wśród nich znajdują się także ci,
którzy wcześniej głosowali na Was, ale rozczarowali się Waszym stosunkiem do
tak ważnych (wręcz ważniejszych od pomnażania dobrobytu) kwestii jak ochrona
życia ludzkiego czy wystawieniem do wiatru frankowiczów. Potraficie w jeden
dzień zmienić ustawę, by uspokoić lobby żydowskie, nie potraficie od wielu
miesięcy zrobić nic, by uchronić niewinne dzieci przed śmiercią! Kiedyś
przyjdzie Wam za to zapłacić. Utrata głosów nie będzie jeszcze największą karą.
Każdy z nas wcześniej czy później musi spotkać się ze swoim Stwórcą. Wtedy nie
będzie już żadnych wykrętów, tylko goła prawda.
Wyniki wyborów w gruncie rzeczy nie są dużym zaskoczeniem.
Osobiście nie wierzyłem w możliwość zwycięstwa Koalicji Europejskiej. Chyba
trzeba było być pozbawionym jakiegokolwiek rozeznania politycznego albo być
zacietrzewionym, ślepym anty-PiSowcem, by na nią głosować. Co ciekawe, to
postsolidarnościowa partia, jaką jest PO, przyczyniła się do reanimacji PZPR.
Jeśli się nie mylę, Grzegorz Schetyna swego czasu nie głosował w kontraktowych
wyborach 4 czerwca. Teraz osobiście doprowadził do tego, że dinozaury z PZPR
będą wciąż brylować na salonach i bezczelnie pouczać naród i polityków
wywodzących się z Solidarności. No i trzepać kasę, bo posadka eruodeputowanego
to okazja do napchania sobie kabzy. Zwłaszcza, gdy się dobrze pokombinuje.
Niektórzy będą sobie mogli zrekompensować z nawiązką utraconą leśniczówkę.
Rozczarowuje wynik Konfederacji, która była o włos od
zdobycia przynajmniej trzech miejsc w europarlamencie. Ale to też może być bodziec
do przemyślenia strategii. Wydaje mi się, że Konfederaci powinni jednak trochę
popracować nad retoryką, bo niebezpiecznie staczali się momentami w leperiadę,
a przecież nie brak wśród nich ludzi inteligentnych, którzy wiedzą, jak
właściwie posługiwać się językiem.
Na słabszy wynik (choć i tak lepszy od wielu sondaży)
Konfederacji zaważyła też pewnie decyzja prawicowych wyborców, być może nawet w
ostatnim momencie przed wrzuceniem kartki wyborczej do urny, że oddając na nią
głos, daje się szansę na wygraną lewakom. I to pewnie będzie czynnik, który
zadecyduje również o ostatecznym wyniku wyborów do Sejmu i Senatu jesienią.
Wizja powrotu PO do władzy i to jeszcze w towarzystwie towarzyszy z PZPR będzie
dla wielu wystarczającym argumentem do oddania głosu na PiS. Zwłaszcza w
kontekście deklaracji Prezesa wykluczającej wszelką koalicję z Konfederatami.
Smuci przekroczenie progu wyborczego przez homoseksualną
Wiosnę. Partia homoseksualna reprezentująca katolicką Polskę w europarlamencie
to dość przykra sprawa. Nawet jeśli to tylko 3 eurodeputowanych, którzy sobie w
ten sposób zapewnią bezkarne głoszenie antykatolickiej (a tym samym
antyeuropejskiej) propagandy. Widać jest spora grupa antyklerykalnych wyborców,
być może wychowanków urbanowego „Nie” i innych antykatolickich pism. To – wbrew
niektórym komentarzom bagatelizującym wygraną Wiosny – duży sukces środowisk
homoseksualnych, które ewidentnie nasiliły ofensywę w Polsce, robiąc wszystko,
by o nich było głośno. Nie łudźmy się – ich celem jest zniszczenie Kościoła
katolickiego, a tym samym cywilizacji europejskiej w Polsce. Mimo tarć, mają
one też sojusznika w PO, a generalnie w Koalicji Europejskiej.
Okazuje się, że największa gazeta postępowej inteligencji z dużych miast powinna dostać oznakę Pawki Morozowa. W najbliższą niedzielę
komsomolskie piątki będą sprawdzać, czy wrogowie ludu nie brużdżą w kościołach
i z notatnikami w ręku będą pilnie słuchać, czy aby księża nie wyłamują się z
obowiązku i odczytają list Episkopatu Polski. Donosy pewnie wylądują na biurku
redaktora naczelnego, gdzie zostaną podane wnikliwej analizie, a postępowi
informatorzy dostaną odznakę wzorowego komsomolca i bezpłatny egzemplarz
gazety.
Walka z „czarnymi” przeszła do kolejnego etapu. A mądrość
etapu jest taka, że każdy klecha to potencjalny pedofil o konserwatywnych
poglądach, który będzie szedł pod prąd postępu postępów. Komsomolskim piątkom z
pewnością ochoczo pomogą towarzysze z postępowego ruchu LGBT-coś-tam. Ruch
LGBT-coś-tam jest szczególnie oburzony pedofilią wśród kleru, a swoje oburzenie
wyraża wyświetlaniem filmów na murach domów, w czym przeszkadza faszystowska
policja, która rekwiruje projektory.
W latach dziewięćdziesiątych miałem okazję oglądać w Anglii
od czasu do czasu serial komediowy „The Young Ones”, który zrealizowano jeszcze
w latach osiemdziesiątych. Głupawa ta komedia przedstawiała czwórkę młodych
ludzi wynajmujących razem mieszkanie. Każdy z nich reprezentował inną
subkulturę młodzieżową. W jednym z odcinków młodzieńcy jechali dokądś
pociągiem. Punk Vyvyan idąc przez wagon zwrócił uwagę na tabliczkę przy oknie,
na której było napisane: Nie wychylać się! Oczywiście natychmiast wystawił
głowę przez okno – bo dlaczego niby nie? – i stracił ją. W następnej scence
zobaczyliśmy tułów Vyvyana, który po zatrzymaniu pociągu wyszedł w poszukiwaniu
swojej głowy. Znalazłszy ją, zamiast nałożyć z powrotem na kark, zaczął ją
kopać jak piłkę.
Współczesna cywilizacja zaczyna coraz bardziej przypominać
Vyvyana. Ludziom cywilizacji europejskiej zaczęło się nagle wydawać, że
umieszczone tu i ówdzie tabliczki: „Nie wychylaj się”, „Nie wchodź”, „Nie dotykaj”
są bezsensowne, a nawet jeśli może w nich być jakiś sens, trzeba to sprawdzić
robiąc właśnie to, przed czym te tabliczki ostrzegają. To nic, że za tymi
zakazami, ostrzeżeniami i przestrogami stoi mądrość wieków i cywilizacja, jaką
na ich przestrzeganiu zbudowano. Lepiej wystawić głowę!
Prawdopodobnie jesteśmy już na etapie (albo jesteśmy go
blisko) oderwanej głowy, gdy tułów kręcąc się, próbuje ją po omacku znaleźć.
Potem pewnie zacznie ją kopać. A w końcu ją odpowiednio zmumifikuje i umieści w
muzeum ciekawostek.
Także w Polsce, będącej do tej pory jeszcze w miarę
normalnym miejscem, liczba Vyvyanów zdaje się przyrastać w tempie
astronomicznym i o jakim się nawet autorom science-fiction nie śniło.
Mimo swoich wątpliwości co do niektórych ludzi w
Konfederacji, na których prawdopodobnie normalnie bym nie zagłosował,
postanowiłem oddać swój głos w wyborach do parlamentu UE właśnie na tę nową
siłę na prawicy. To już drugi raz, kiedy nie oddam głosu na PiS. Jakoś nie
przerażają mnie ataki na Konfederatów i brednie o „ruskich agentach”. PiS-owi
należy się czerwona kartka i postanowiłem w tym roku nie ulegać szantażowi, że
jeśli nie zagłosuję na PiS, to wygra lewica.
Pisałem już na tym blogu, że wygrana Zjednoczonej Prawicy w
wyborach prawie cztery lata temu mnie cieszyła. W dalszym ciągu uważam, że był
to ważny przełom, a kolejne lata tylko potwierdziły, że dobrze się stało.
Śmieszą mnie też próby zwracania się przez liderów PO do wyborców PiS-u. Nie miejmy
złudzeń – normalny wyborca PiS-u nigdy na PO nie zagłosuje. Prędzej już chyba
oddałby głos na skrajnych nacjonalistów, gdyby tacy mieli jakąkolwiek szansę.
PO skompromitowała się do cna, a fasada, jaką tworzyła ta partia, już dawno się
pokruszyła i rozpadła. Jeśli ktoś tego nie widzi, to jest po prostu bardzo
naiwny. Wzięcie na pokład postkomuchów, coraz wyraźniejsze deklaracje o
wprowadzaniu związków partnerskich, ukłony w stronę lobby homoseksualnego – to
wszystko wyraźnie świadczy o tym, że nie mamy tutaj żadnej „chrześcijańskiej
demokracji”, żadnego „Kościoła łagiewnickiego”, ale po prostu coraz
radykalniejszą lewicę.
Ale moje sympatie do PiS-u, które żywiłem przez długie lata,
nie mogą przesłonić faktu nie wywiązania się z pewnych istotnych obietnic
wyborczych i robienia prawicowych wyborców w konia. Uważam zatem, że np.
ochrona życia nienarodzonych jest wręcz ważniejsza niż wszelkie projekty
poprawiający dobrobyt i zamożność społeczeństwa. Podważanie podstaw cywilizacji
europejskiej, a tym jest brak pełnej ochrony nienarodzonych, skończy się
wcześniej czy później totalitaryzmem i nie ukryją tego najpiękniejsze słowa o
tolerancji i braterstwie. Tchórzostwo PiS-u w tej sprawie jest czymś, co
szczególnie mnie bulwersuje. Nie jest to też jedyna kwestia.
Konfederacja nie jest dla mnie ideałem. Gdyby odniosła nawet
sukces umożliwiający w przyszłości rządzenie, z pewnością doszłoby do spięć i
konfliktów w paru sprawach. Jednak jest tam paru ludzi, na których spokojnie
mogę oddać głos. Jest jakaś szansa, że pojawią się tam wcześniej czy później
jacyś młodzi, którzy mają poukładane w głowach i może w jakiejś przyszłości,
jeśli ta formacja przetrwa, poprowadzą ją do zwycięstwa, broniąc prawdziwej
cywilizacji europejskiej i Kościoła katolickiego.
Tymczasem PiS-owi należy się czerwona kartka. Zamiast
wstrzymać się od głosu albo głosować z zaciśniętymi zębami na PiS (bo wygra
lewica), moim zdaniem lepiej oddać ten głos na Konfederację. Po tych wyborach
pomyślimy, co dalej. Może też liderzy Zjednoczonej Prawicy przemyślą sprawę.
Pisałem już na tym blogu, że zachowania lewaków nie są moim
zdaniem „hipokryzją”, tylko mentalnością, którą znakomicie opisał Sienkiewicz w
„Pustyni i puszczy”, a którą określa się zatem „moralnością Kalego”.
Hipokryzja, to jak podaje słownik PWN: „obłuda, dwulicowość, nieszczerość”, a
ci nieszczęśnicy naprawdę, szczerze wierzą w to, co głoszą.
Weźmy taką Manuelę Gretkowską, która wygaduje te swoje
bzdury i nie dostrzega, że ma ideologicznie wyprany mózg, w którym podzieliła
sobie wygodnie świat według określonych schematów i nie potrafi dostrzec, że
coś tu nie styka. Wygaduje jakieś totalne nonsensy, których nasz – obecnie
słynny – grubcio-celebryta (wiem – miało już o nim nie być) słucha, niemal
spijając jej z ust, i ten dziennikarzyna nawet nie parsknie śmiechem. Gdyby
serio przejmował się losem ofiar pedofilów, to od razu wytknąłby jej, że w
takim razie pedofile powinni mieć prawo postępować tak, jak dyktuje im natura
nieograniczona patriarchalnym zniewoleniem, czy co tam sobie jeszcze pani
Gretkowska wyobraziła.
Ale wydaje się, że pani Gretkowska „żyjąc swobodnie”, nie
dostrzega, że wygaduje bzdury. Ona to wszystko mówi szczerze i z przekonaniem.
Ona pewnie boi się wyjść z domu i z tego auta, w którym udziela wywiadu, bo
może jakiś patriarchalnie zniewolony katolik ją dopadnie i będzie grzebał jej w
majtkach albo coś.
Hipokrytą może natomiast być właśnie katolik, który głosząc
jedno, robi coś innego. Jak ktoś jednak zauważył: „hipokryzja to hołd, jaki
cnocie składa występek”. Jeśli ktoś nazwie mnie, katolika, hipokrytą, to nawet
się z nim zgodzę, bo bardzo często nie dorastam do tego, co głoszę. Wstyd mi z
tego powodu i dlatego się nie obnoszę z moimi przewinami, co z kolei może wiązać
się z posądzeniem mnie o hipokryzję. Nigdy jednak nie czuję się tak swobodnie i
tak wolny, gdy zmyję to plugastwo z siebie w spowiedzi (mimo że spowiedzi jako
takiej nie cierpię). Pani Gretkowska pewnie dorobiłaby do tego zaraz jakąś
ideologię i stwierdziła, że w rzeczywistości łudzę się, bo zniewolił mnie
opresyjny Kościół.
Pani Manuela Gretkowska natomiast i jej podobni „żyją
swobodnie”, więc pewnie nie mają dylematów, że nie dorastają do jakiegoś
ideału. Znając historię niektórych takich ludzi, domyślam się, że nienawiść do
Kościoła wynika u nich często z chęci zagłuszenia własnego sumienia, które mimo
wszystko, mimo całej tej „swobody” pewnie się u nich odzywa.
Ta wyimaginowana „swoboda” pozwala im na ocenienie tego
samego zachowania inaczej, w zależności od tego, kogo oceniają. I to jest
właśnie ta moralność Kalego, a nie hipokryzja, bo oni przecież nie mają żadnego
stałego punktu odniesienia. Nie wiem, jak pani Gretkowska oceniała czy ocenia
np. Romana Polańskiego, ale pamiętam innych lewicowych i liberalnych krytyków,
reżyserów, aktorów, dziennikarzy, intelektualistów i tym podobnych
„autorytetów”, którzy bronili twórcę „Dziecka Rosemary” przed zarzutami o
pedofilię. Jeśliby się okazało, że 100% tych obrońców Polańskiego jednocześnie
potępia księży pokazanych w głośnym ostatnio filmie, to wcale bym się nie
zdziwił.
„Swobodnie” jednak nie żyje najwidoczniej anonimowy
komentator rzeczywistości, który dopisał Polańskiemu tytuł „pedofil” w
warszawskiej „Alei gwiazd”. Z pewnością jest on „zniewolony” patriarchalnym
Kościołem. Być może mózg przytłoczył mu polski patriotyzm.
Gretkowska i jej podobni „intelektualiści” mają swobodne,
wolne mózgi i odgrzewają stare kotlety, jakim jest złudzenie o powrocie do
swobody i szczęśliwości człowieka pierwotnego sprzed wieków, i nawet tego nie dostrzegają,
jak bardzo są anachroniczni. No cóż, ale w końcu moralność Kalego to moralność
człowieka pierwotnego...
Vincent Lambert uratowany. Przynajmniej na jakiś czas… Ale nie wiadomo, jak
długo niestety. To dobra wiadomość, bo choć na chwilę cywilizacja śmierci
przegrała.
Niedawno pisałem, że Jerzy Buzek chyba chlapnął coś, co
media prawicowe przeoczyły, a mianowicie, jaki jest plan PO dla Polski:
wprowadzanie „oświecenia” stopniowo. „To trzeba robić stopniowo” powinno być na
czołówkach wszystkich portali prawicowych, bo wygląda na to, że Buzek zdradził
strategię tych lepszych – z miast, z wyższym wykształceniem, rozumnych, którzy
teraz zbratali się z postkomuchami, wciągając ich na pokład, zamiast dać
zatonąć.
Dlaczego o tym piszę, bo pewien szum wywołała w ostatni
łykend wypowiedź Rafała Grupińskiego o tym, że największa partia opozycyjna
„nie może wszystkich swoich zamiarów zdradzać Polakom, bo ich pogonią” – jak
pisze portal wPolityce. Dotyczy to także tzw. „związków partnerskich”. Oni chcą
działać „progresywnie”. Taka to „chrześcijańska demokracja”, taki to „Kościół
Łagiewnicki”.
Buzek więc mówi o działaniu „stopniowym”, a Grupiński o
„progresywnym”. A to nie oznacza nic innego, jak tylko stopniowe, progresywne
oswajanie Polaków z Sodomą i Gomorą, a także z przypadkami podobnymi do
przypadku Vincenta Lamberta, czyli z wprowadzaniem do Polski barbarzyństwa i
likwidacji tego, czego zlikwidować się nie udało ich partnerom w wyborach –
komuchom, a mianowicie: cywilizacji chrześcijańskiej, która oznacza prawdziwą
cywilizację europejską, a nie tę atrapę i imitację, jaką różnej maści lewicowcy i
liberałowie usiłują budować.
Wygląda na to, że tak. Europa, która odrzuca odwołanie do
chrześcijaństwa i Boga, stacza się w coraz większe barbarzyństwo, negując cały
swój dorobek, przecząc swemu dziedzictwu, tradycji, kulturze. Coraz bliżej jej
do hitlerowskich Niemiec niż do średniowiecznej Civitas Christiana.
Oto w majestacie prawa skazuje się kolejnego człowieka na śmierć, odmawiając podawania mu pożywienia, czyli po prostu zagładzając go na
śmierć. Naziści nie mieli litości dla słabych, upośledzonych, reprezentujących
inną rasę. Współczesna Europa też nie ma litości dla słabych, starych,
schorowanych. Vincent Lambert zostanie zagłodzony tak, jak zagłodzony został
np. ojciec Maksymilian Kolbe.
Nie chcę przez to powiedzieć, że Vincent Lambert jest
świętym. Być może jest i nawet o tym nie wiemy. Ale skojarzenia nasuwają się
same. Ojciec Maksymilian Kolbe został zagłodzony w celi w obozie
koncentracyjnym. Vincent Lambert zostanie zagłodzony w szpitalu. Nie wiem, czy
wstrzykną mu fenol, jeśli będzie żył za długo czy po prostu spokojnie
poczekają, aż umrze. Współczesna barbaria zajmuje coraz większe połacie Europy.
Najpierw świat obserwował, jak mordowano dwóch chłopców w Wielkiej Brytanii,
teraz będzie obserwować, jak mordują dorosłego człowieka we Francji.
Czyli ks. Oko o filmie Sekielskich. I chyba wystarczy tego
festiwalu „niezależnego” dziennikarza. Jeśli będę coś jeszcze pisał o tej
sprawie, to postaram się już nie robić reklamy panu redaktorowi. A czytelników
zachęcam do sięgania po niezależne media. Jest jeszcze inny świat poza
telewizją publiczną, poza tefałenami i „Gazetą Polską”, poza „złonetem” i „Niezależną”.
Radio „Wnet” to jedno z takich mediów.
To, że w Polsce, kraju, który przeszedł gehennę dwóch
totalitaryzmów, mogą rodzić się w głowach takie pomysły, wciąż jednak nie może
mi pomieścić się w głowie. Czy już wymarło pokolenie, które tamte czasy
pamięta, czy po prostu głupota jest wiecznie żywa i niepodatna na wszelkie
racjonalne argumenty? Historia
magistra vitae non est. Zdecydowanie nie. A o jakie pomysły chodzi? Poczytajcie
sobie, Państwo, tutaj.
I ponownie: nie będę wypowiadał się o samym filmie Tomasza
Sekielskiego, bo mając na głowie ostatnio inne sprawy, nie miałem czasu, aby
oglądać ponad dwugodzinny program. Zerkam jednak od czasu do czasu do Internetu
i widzę, co się dzieje. Powtórzę: trudno mi uznać czystość intencji autora.
Musiałby być totalnym głupcem, by nie rozumieć tego, że jego film wpisuje się w
kampanię wyborczą. Gdyby więc miał na celu dobro ofiar, wybrałby inny termin
premiery.
Druga sprawa: coraz więcej spływa informacji o skali
manipulacji i przemilczeń autora. A to okazuje się, że przedstawieni złoczyńcy
byli TW, o czym twórca w filmie się ponoć nie zająknął. A to znowuż czytam, że
przemilczał fakt, iż przełożonym jakiegoś zwyrodnialca był liberalny ksiądz,
ulubieniec salonu. A teraz okazuje się, że filmował w jednej parafii pedofila w
duchownych szatkach, ale nie poinformował o tym proboszcza, który zaprosił
tegoż zboczeńca bez wiedzy o jego mrocznej przeszłości. Taka to „rzetelność”
dziennikarska.
Trzecia kwestia to wykorzystanie tegoż filmu przez tych,
którzy raczej powinni milczeć, a zachowują się jak złodziej, który najgłośniej
krzyczy: „Łapać złodzieja!”, by odwrócić od siebie uwagę. Trudno mi bowiem
uznać, by promotorzy degrengolady moralnej i wprowadzania deprawacji do szkół
byli akurat najodpowiedniejszymi promotorami produkcji o pedofilii.
Swoją drogą czekam na takiego bohaterskiego redaktora,
filmowca, reportera, który zainteresuje się właśnie tym środowiskiem. Kapusta
murowana, bo nie wierzę, by ludziska nie chcieli obejrzeć filmu o plugastwie i
zepsuciu światka homoseksualnego. Proponuję na przykład zbadanie sprawy, jak to
się stało, że niegdysiejszy współautor skandalizującej książki o słynnym
Elektryku, jest teraz jego obrońcą i okazuje się mieć „męża” (a może „żonę”?).
Albo: co zrobił pierwszy jawny homoseksualny prezydent miasta w Polsce z aferą
pedofilską w urzędzie? A może z ukrytą kamerą pośledzić poczynania słynnego
niegdyś pisarza, który przyozdobił się na imprezkę symbolem SS?
Nim taki film powstanie, nie negując zaniedbań w Kościele w
walce z pedofilią, zastanówmy się tymczasem: Po co komu Sekielski?
się nie wypowiem. Dziwnie mi się to jednak zbiega z kampanią wyborczą, nową homoseksualną partią, ewidentnym nasileniem kampanii homobolszewickiej i bluźnierczymi atakami na Kościół. Nie mam do Sekielskiego zaufania i nie wierzę w jego czyste intencje, ale przede wszystkim nie oglądałem jego najnowszej produkcji. Jeśli/kiedy obejrzę, może parę słów napiszę.
Czyli budzący optymizm film z małej Łotwy, który pokazuje,
że jeśli tylko duchowni chcą wykazać się inicjatywą, mogą wiele zdziałać w
obronie cywilizacji europejskiej i wpłynąć na polityków. U nas niestety często
w kluczowych sprawach hierarchia zdaje się milczeć, zamiast dać do zrozumienia „konserwatywnym”
politykom, że narażają się na ekskomunikę. W moim rodzinnym Wrocławiu w dalszym ciągu nie widać zdecydowanej reakcji arcybiskupa na dofinansowywanie in vitro z kieszeni podatnika.
Materiał jest również budujący pod tym względem, że daje
świadectwo silnej wiary. Aż chciałoby się prosić o więcej. Wideo „Siła
biskupów, siła Kościoła. Jak na Łotwie gender zatrzymano” można obejrzeć na
stronie PChTV.
„(...) Tylko wola zadaje mękę człowiekowi. Ponieważ słudzy
moi wyzbyli się swojej woli, by przyoblec się moją, nie czują męki naprawdę
przygnębiającej i są nasyceni, gdyż czują mą obecność w swej duszy przez łaskę.
Lecz ci, którzy Mnie nie posiadają, nie mogą być nasyceni, choćby posiedli cały
świat, gdyż rzeczy stworzone są mniejsze niż człowiek; są bowiem stworzone dla
człowieka, nie człowiek dla nich. Nie mogą więc być przez nie nasyceni. Tylko
Ja mogę ich nasycić. Przeto ci biedacy, tkwiąc w takiej ślepocie, zawsze są
głodni; nigdy się nie mogą nasycić, ciągle pożądają tego, czego nie mogą
posiąść, bo nie proszą o to Mnie, który mogę im to dać.
Chcesz wiedzieć, czemu cierpią? Wiesz, jakie miłość zawsze
zadaje cierpienie, gdy człowiek traci coś, z czym się utożsamił. Tamci
utożsamili się przez miłość z ziemią w różny sposób; stali się ziemią”.
(...)
Teraz widzisz, jak mylą się i z jaką męką idą do piekła,
stając się męczennikiem diabła. I cóż ich oślepia? Chmura miłości własnej,
leżąca na źrenicy światła wiary. Widziałaś, jak udręczenia i prześladowania
świata, skądkolwiek przychodzą, dotykają sługi moje na ciele, nie mącąc ich
ducha, gdyż są pojednani z wolą moją; przeto chętnie cierpią dla Mnie.
Słudzy świata trapieni są jednak wewnątrz i zewnątrz, a
zwłaszcza wewnątrz, przez strach, aby nie stracić tego, co posiadają, i przez
miłość, która każe im pożądać tego, czego nie mogą mieć. Z tych dwóch cierpień
wypływają wszystkie inne, których język nie byłby zdolny opowiedzieć. Widzisz
więc, że nawet w tym życiu lepszą cząstkę mają sprawiedliwi niż grzesznicy”.
Św. Katarzyna ze Sieny, Dialog o Opatrzności Bożej,
tłum. Leopold Staff
O hipokryzji lewicy można by napisać tomy. Niemal każdy
dzień przynosi tego przykłady. Jedne większej, inne mniejszej skali. Zresztą
trudno tak naprawdę chyba mówić tu o hipokryzji. Przecież oni nie mają żadnych
trwałych punktów odniesienia albo te punkty odniesienia zostają przestawione,
jeśli okazuje się, że wadzą w „postępie” lub „Duch Czasu” uzna je za
anachroniczne. Jest to raczej mentalność Kalego tak znakomicie opisana przez Henryka
Sienkiewicza. Tych ludzi trzeba po prostu albo nawrócić, albo modlić się o ich
nawrócenie, jeśli stawiają opór.
Ta mentalność Kalego jest w istocie mentalnością ludzi
niedojrzałych, ludzi, którym wszystko się należy, których interesuje jedynie
własne „ja”, którzy może mają jakieś instynktowne przejawy dobra lub pozory
dobra. Oni może nawet w swej niedojrzałości sądzą, że postępują dobrze, nawet
wówczas, kiedy szydzą z tego, co święte dla innych. Może nawet szczerze wierzą
w to, co głoszą. Może szczerze sądzą, że ich pomysły przyniosą innym również
dobro. Ale w swej dziecinnej naiwności lub głupocie nie widzą, że realizacja
ich idiotyzmów może jedynie przynieść zarówno innym, jak i im samym krzywdę. Jak
głupiutkie dzieci, dla których raj to stół zastawiony lodami i słodyczami.
Przykład tej mentalności Kalego z dnia dzisiejszego: oto
Amnesty International broni bluźnierczej prowokatorki. Amnesty International
walczy o „prawa człowieka”. A jakże! Tyle tylko, że walczy o te prawa dość wybiórczo.
Nie wszyscy zasługują na to, by załapać się na wsparcie tej organizacji.
Wątpię, by na przykład członkowie tej organizacji wstawili się kiedykolwiek za
jakimś pro-liferem. Nie sądzę też, by obchodził ich los nienarodzonych dzieci
szlachtowanych w sterylnych rzeźniach, które dofinansowywane są z budżetu
państwa, czyli z kieszeni podatnika. Ale – żeby podać konkretny przypadek –
wystarczy przypomnieć tragiczny los Alfiego Evansa. I reakcję Amnesty
International wówczas. Mieli „za mało danych”, by podjąć działanie. Łamano
prawo dziecka do życia. Łamano prawo rodziców do opieki nad własnym dzieckiem.
A oni mieli „za mało danych”!
Tak można by streścić nową moralność, jaką chcą nam
zaserwować w Polsce homoseksualiści i ich zwolennicy, czyli pożyteczni idioci.
Kilka razy już pisałem o tym, że homobolszewia przyniesie
nam taką „wolność”, że piekło przy tym zblednie. Ostatnie wydarzenia z
bluźnierczymi działaniami homoseksualnego lobby pokazują to wyraźnie i naprawdę
trzeba mieć bardzo przyćmiony (a może zaćpany?) umysł, by tego nie zauważyć. Z
jednej strony odgrażanie się, że jak homoseksualiści dojdą do władzy, to za
„homofobię” będzie grozić więzienie, a z drugiej strony: „hulaj dusza, diabła
nie ma”, gdy dotyczy to działań wymierzonych w Kościół katolicki i wiernych
tego Kościoła.
Jeśli chodzi o Kościół katolicki, to można sobie kpić,
szydzić, opluwać, parodiować, drwić, naigrywać się, szkalować, bluźnić,
profanować, urządzać „happeningi” w świątyniach, oblepiać sanktuaria
bluźnierczymi plakatami, wystawiać ohydne sztuki z oralnym seksem, wkładać
krucyfiks w mocz i robić inne rzeczy przeciwko wierze praktycznie bezkarnie.
Taką przynajmniej wizję świata mają dewianci, którzy pragną, by już wkrótce w
Polsce nie można było nawet użyć słowa „dewiant”, chyba żeby słowo to odnosiło
się szyderczo do wyznawców Chrystusa.
Świat zgłupiał już do tego stopnia, że nawet nie dostrzega,
w jakie bagno się w pakował. Nawet w samym Kościele są pożyteczni idioci,
którzy bronią tego typu działań „artystycznych”, z jakimi ostatnio mieliśmy do
czynienia w Polsce. Ciekawe, czy sami byliby szczęśliwi i nie reagowaliby
ostro, gdyby ktoś na przykład oblepił ich dom wizerunkiem ich własnej matki w
nieprzystojnej pozie albo przedstawionej w sposób, który uznaliby za
uwłaczający? Uznaliby to za wyraz wolności artystycznej lub wolności słowa? Machnęliby
ręką i nie zawiadomili organów ścigania? Naprawdę?
Jadąc dzisiaj rano autem usłyszałem w lokalnym radiu
(którego nazwę litościwie przemilczę) określenie „policja religijna”. Rozumiem,
że jeśli ktoś obsmaruje im studio fekaliami, a policja drania złapie, to
będziemy mówić: „policja radiowa”? Puknijcie wy się wszyscy, mądrale, solidnie
czymś ciężkim w łeb, a może przejrzycie w końcu na oczy!
Tymczasem chyba były premier RP, Jerzy Buzek, niechcący chlapnął, o co chodzi, choć serwis „wPolityce”, streszczając jego wywiad dla
radia, jakby tego nie zauważył, choć przytoczył. Otóż według tego portalu pan
Buzek tak skomentował akcję z bluźnierczymi wizerunkami Matki Bożej: „Nie
jestem za skrajnymi demonstracjami, nawoływaniem poprzez tego rodzaju
demonstracje do skrajnego postępowania. To trzeba robić stopniowo”
(podkreślenie moje).
Stwierdzenie byłego premiera bardzo mi przypomina coś, co
kiedyś powiedział pewien „konserwatywny” europoseł o homoseksualizmie, że
mianowicie Polska nie jest jeszcze na to gotowa. Strategią tych bardziej
„oświeconych” jest więc wprowadzenie „nowoczesności” w oborze i zagrodzie
„stopniowo”. A tutaj nagle wyskoczy taki ktoś z bluźnierczym wizerunkiem i chce
przyspieszyć to wszystko. Tymczasem nasi „oświeceni” mówią: „To trzeba robić
stopniowo”. Innymi słowy: przyzwyczajajmy Polaków do takich rzeczy, ale nie „na
chama”, tylko kulturalnie, powoli, aż rodacy sami się nie zorientują, kiedy
będą wokół mieli bluźniercze wizerunki Matki Bożej, święte obrazy będą wieszane
na toaletach, zaś kochasie z LGBT-coś-tam będą mieli ochotę nie tylko poobcować
sobie z ich dziećmi, ale nawet z aniołami.
Wracając do Donalda Tuska – okazuje się on nagle być obrońcą
„wolności na polskich uczelniach”. Ciekawe, czy ktoś pamięta, jaka była jego
reakcja na pracę Pawła Zyzaka o „ikonie naszej wolności” Lechu Wałęsie? A może
Donald Tusk zabrał głos, kiedy nie chciano dopuścić do wykładu doktora Paula
Camerona na uczelni albo kiedy odmówiono sali w jego rodzinnym Gdańsku
Grzegorzowi Braunowi? Jakoś sobie nie przypominam, choć pamiętam jego reakcję
na publikację Zyzaka. Jeśli ktoś ma mózgową zaćmę albo pomroczność jasną, może to
sobie bez trudu wygooglować. Zachęcam.
Miniony „długi łykend” był łykendem lansu. Wylansowano pana,
który raczej nie był do tej pory znany szerszej publiczności. Konia z rzędem temu, kto to nazwisko wcześniej z czymkolwiek kojarzył. Wylansowano też
internetowe czasopismo, o którym z pewnością również niewiele osób słyszało.
Teraz ów pan, a może raczej hiena (czy też świnia?), którą spuszczono ze
smyczy, stanie się ekspertem i rozchwytywanym komentatorem, a jego czasopismo
organem „opiniotwórczym”. Organ opiniotwórczy pewnie będzie cieszył się
poczytnością wśród celebrytów i celebrytek, feministek i lewackich profesorów i
profesorek oraz intelektualistów o umysłach tak otwartych, że mózg wypada.
Ów mało dotąd znany jegomość, wziąwszy pod uwagę
okoliczności, w jakich go wylansowano, ma zapewne pełnić rolę „sztukmistrza z
Lublina” (czy też z Biłgoraju), który dawno już popadł w zapomnienie. Nie
wiadomo, czy będzie obalał „małpki”, ale z pewnością przez jakiś czas nie dadzą
nam o nim zapomnieć. Może będzie nawet zapraszany do różnych studiów i
redakcji, by podnieść oglądalność i czytelnictwo. Dowiemy się, co myśli nie
tylko o Kościele, ale również i o polskiej polityce, obyczajowości, produkcji
alkoholi wyskowych i „tymkraju”. Może nawet poznamy jego rodzinę albo elegancko
i ze smakiem urządzoną willę. To znaczy to ostatnie poznają czytelniczki czasopism dla pań
wyzwolonych, które będą mogły nacieszyć oko pięknie skadrowanymi zdjęciami na
kredowym papierze.
Temu wszystkiemu będzie się z dystansem i zagadkowym
uśmieszkiem na twarzy przyglądał „król Europy”, któremu nie wiadomo, czy pomysł
ów sam przyszedł do głowy, czy też podsunęli mu go spece od politycznego
marketingu. To nic, że sprawia on wrażenie politycznego deja vu. Ważne by
gadali. Ważne, by świnia tarzała się w błocie. Króla to nie ochlapie, choć
powinno. I nawet jakiś ksiądz Sowa czy inny Puchacz przyklaśnie albo
przynajmniej nie powie złego słowa.
I tak mi się przy tym wszystkim przypomniał stary skecz
jeszcze z czasów PRL-u. Bodajże Laskowika, który szedł mniej więcej tak:
„Biegnie świnia, biegnie, berecik ma, aktówkę, garnitur...” Wszystko w zasadzie
się zgadza. Tylko czasy trochę się zmieniły i berecika już nie ma, jest za to
elegancki, dobrze skrojony garnitur. A zamiast aktóweczki – laptop albo tablet.
Świnia (czy też hiena) może sobie też zaśpiewać: „Stoję przy mikrofonie, niech mnie który
przegoni...” Nikt nie przegoni, będą zapraszać i nagłaśniać i z pewnością „różne
sceny, brygady” (a może „sceny brygady”) nie dadzą mu rady. Kto wie, może na
jakimś kolejnym lansie czy benefisie tę piosenkę zaśpiewa młody Stuhr nawet,
który przecież też jest do przodu (choć nie wiem, czy aż tak bardzo, więc tylko
gdybam).
Kiedy swego czasu Andrzej Duda podniósł z ziemi hostię,
uważałem to za zdarzenie symboliczne w swojej wymowie. Wydawało mi się, że nowy
prezydent będzie oznaczać naprawdę nowe otwarcie i nową jakość w polskiej
polityce. Ale przede wszystkim, że będzie bronił tego, co stanowi podstawę
cywilizacji europejskiej – chrześcijaństwa, a jeszcze ściślej – Kościoła
katolickiego.
Po niemal czterech latach jego prezydentury mam co do tego
pewne wątpliwości. W dalszym ciągu uważam, że Duda jest lepszy niż Komorowski.
Ale czy to oznacza zaraz, że jest najlepszym z możliwych prezydentów? Z
pewnością, jeśli oddam na niego głos, to tylko w drugiej turze wyborów, jeśli
będzie grozić nam gorsze nieszczęście.
Obok szeregu różnych mankamentów jego prezydentury, doszedł
ostatnio kolejny. Kuriozalna propozycja wprowadzenia do naszej konstytucji
zapisu o Unii Europejskiej i obecności w NATO. Nasuwa mi to najgorsze z
możliwych skojarzeń i dziwne wydaje mi się, że takich skojarzeń najwidoczniej
nie nasuwa to prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Proponuję kolejne pomysły: na
przykład wpisanie do naszej konstytucji zapisu o stałym stacjonowaniu wojsk
amerykańskich na terenie Polski; o odwiecznym i nierozerwalnym sojuszu ze
Stanami Zjednoczonymi; o przewodniej roli PiS-u; o obowiązku składania
pierwszej wizyty przez kolejnego prezydenta w Waszyngtonie; o odwiecznej
wrogości wobec Moskwy; o zależności i podrzędności wobec Brukseli; o
nadrzędności praw UE nad prawami Polski itp., itd. Myślę, że pomysłowość
internautów może podsunąć panu prezydentowi szereg innych wpisów, które
należałoby uwzględnić. Najlepiej byłoby stworzyć cały aneks do Konstytucji RP
jako osobny dokument i wydać to w postaci książeczki do nabożnego czytania w
domu.
A co z frankowiczami, panie prezydencie? – że się tak zapytam z głupia frant.
Czyżby miał wreszcie nastąpić jakiś przełom w podboju
kosmosu? Nasze możliwości są ciągle jeszcze słabe, rozwój technologiczny nie
nadążył za wizjami autorów science-fiction. Bazy na księżycu i loty
międzyplanetarne to ciągle jeszcze bardziej kwestia fantazji niż codzienna
rzeczywistość.
Jednak różne inicjatywy, które są podejmowane na świecie,
mogą przyspieszyć realizację tego, czego do tej pory zdołano osiągnąć.
Przyznam, że kolejne próby nowych rakiet kosmicznych wyglądają imponująco,
nawet jeśli weźmie się poprawkę na ciągle prymitywne możliwości techniczne,
jakimi ludzkość dysponuje. Czy ten wyścig zakończy się sukcesem i w ciągu kilku
lat uda się nadrobić to, co zostało zaprzepaszczone przez światowe mocarstwa?
A może nasza cywilizacja sama wykończy się wcześniej,
rozbierając podstawy, na których została zbudowana? Podbój kosmosu wymaga
przecież nie tylko pieniędzy, ale ludzi z charakterem, gotowych zaryzykować
wszystko, nawet własne życie. A czy mogą zrobić to tacy, których uwaga skupia
się już nie na własnym pępku nawet, ale na własnym kroczu?
Postanowiłem wywalić z listy „Prawych mediów” dwa kolejne
tytuły. Wywalam je z dwóch różnych powodów.
Pierwszy jest portal „Niezależnej”. Już od dawna mam dość
propisowskiej propagandy, jaką uprawia to medium. Nie chciałbym, być źle
zrozumiany – wygraną PiS-u w wyborach uważałem i dalej uważam za wybawienie od
sitwy PO-PSL. Jaka jest PO-wska wizja Polski i jej miejsca w Europie, najlepiej
świadczy stworzenie wielkiej koalicji wyborczej, w której uczestniczą byli
komuniści. Choć Grzegorz Schetyna nie brał udziału jako wyborca w pierwszych
kontraktowych wyborach, teraz jego partia sojuszników znajduje wśród byłych
komuchów, lansując ich do parlamentu UE.
Nie potrafię jednak bezkrytycznie patrzeć na to, co robi
obecnie PiS, a rolą mediów sprzyjających obecnie rządzącej partii nie powinno
być bałwochwalcze kadzenie, ale rozsądna krytyka. Jestem gotów strawić
popieranie rządu, nawet jeśli miałbym odmienne zdanie. Trudno jednak mi
popierać tego rządu okadzanie. Szalę przeważyła idiotyczna krytyka
Konfederacji, która (nie po raz pierwszy zresztą) przypisuje jej politykom
pro-rosyjskie sympatie, a nawet zarzuca im, że są drugą Targowicą.
Drugim portalem, który postanowiłem zdjąć z listy „Prawych
mediów”, jest strona internetowa... przeciwników ideowych „Niezależnej” i
„Gazety Polskiej”, a mianowicie: „Najwyższego Czasu!”. Muszę powiedzieć, że
jest to, jak dla mnie, człowieka przywiązanego do wartości konserwatywnych,
bardzo dziwna strona. Coś, jakby skrzyżowanie pomiędzy portalem plotkarskim a
poważnym dziennikiem. Choć moje wrażenie jest takie, że przechył jest bardziej
w stronę tego pierwszego. To znaczy, ku mojemu zdziwieniu i zaskoczeniu,
lansuje się na tej stronie pewnego „jasnowidza”. I nie jest to kwestia jednego
czy dwóch tekstów, ale całej serii. Chyba niemal co kilka dni pojawia się o nim
jakaś informacja. Częstotliwość tych artykułów jest tak duża, że mogłoby to
skłaniać do przypuszczeń, że ów „jasnowidz” sobie ten lans sam sfinansował.
Odkąd zacząłem stronę „Najwyższego Czasu!” odwiedzać
regularnie, nagle przypomniałem też sobie o istnieniu różnych gwiazdek i
celebrytów, o których już dawno zapomniałem i których istnienie do szczęścia
nie było mi w ogóle potrzebne. Nawet gdyby inne prawicowe media zawzięcie
milczały na ich temat, to „Najwyższy Czas!” nie dałby mi o nich zapomnieć.
Poczesne miejsce zajmuje wśród nich m.in. „król TVN-u”. Co chwilę kolejne
teksty poświęca się problemom rodzinnym pewnej gwiazdy disco-polo. Bohaterowie
seriali telewizyjnych wydają się być na tej stronie równie ważni, co działacze
Konfederacji. Cała plejada bohaterów kultury pop defiluje przede mną każdego
dnia, kiedy odwiedzam to medium.
Ten bulwarowy charakter „Najwyższego Czasu!” bulwersował
mnie już od dłuższego czasu. Był już kiedyś taki moment, kiedy chciałem
ściągnąć tę stronę ze swojej listy. Zamieszczono tam artykuł o jakimś procesie,
w którym partner seksualny jakiejś gwiazdy zeznawał w sądzie i przytaczał
intymne szczegóły ich pożycia. Dziennikarz „Najwyższego Czasu!” informował o
tym z oburzeniem, przy czym... przytaczał właśnie te szczegóły, których
ujawnienie uważał za skandal! Litościwie uznałem to wówczas za wypadek przy
pracy i postanowiłem jeszcze poczekać. W końcu powiedziałem sobie, że „enough
is enough” i najwyższy czas pożegnać się z „Najwyższym Czasem!”