Tym razem Wojciech Wencel „pojechał – jak mawiają młodzi – po bandzie”. W tym samym „Gościu Niedzielnym”, który wcześniej zamieścił pozytywną notkę Wojciecha Kudyby o najnowszym tomie Polkowskiego, autor „Imago mundi” w swoim felietonie zbył zbiór „Cantus” stwierdzeniem, że źródłem pomieszczonych w nim wierszy jest „estetyka, a nie rzeczywistość”.
Trudno raczej polemizować z tą konstatacją, bo felieton nie jest szczegółową analizą dzieła literackiego, a Wencel nie przytacza żadnych argumentów na poparcie swojej obserwacji, która dla mnie jest co najmniej zaskakująca, jeśli nie kuriozalna. Choć sztuka (zwłaszcza malarstwo), muzyka (przede wszystkim Jan Sebastian Bach) są jednym ze źródeł inspiracji i to od dawna w tych utworach, to nie jedynym, a to w tomie „Cantus” jest widoczne nawet po pobieżnej jego lekturze.
Zresztą autor znakomitego zbioru „Ziemia święta” (aby nie było wątpliwości, że cenię sobie przynajmniej część dokonań poetyckich Wencla) udaje idiotę w swoim felietonie już od samego początku, gdy stwierdza:
„Kiedy po wielu miesiącach lekturowej przerwy, postanowiłem sprawdzić, co się dzieje w polskiej poezji, usłyszałem od aktywnych twórczo kolegów po klawiaturze: - Daj spokój. Nie ma już nic. Wydawnictwa przestały publikować wiersze, bo to się im po prostu nie opłacało”.
Potem opisuje jeszcze swoją przygodę w lokalnej księgarni, gdzie na półce z poezją znajduje wszystko, m.in. „zbiory aforyzmów, głównie o tematyce erotycznej”, ale nie prawdziwą poezję. Poeta jakoś nie dostrzega – być może z powodu owej „lekturowej przerwy” – że istnieją co najmniej dwa poważne wydawnictwa literackie, które głównie specjalizują się w poezji i mają na tym polu już spore zasługi. Jednym z nich jest Wydawnictwo a5 Krynickich, które wydało m.in. tak sponiewierany przez Wencla tom Polkowskiego. Drugim jest prężnie działające we Wrocławiu Biuro Literackie. To znaczy Wojciech Wencel, owszem, zauważa istnienie tego pierwszego, ale nazywa je „niszowym” nie dostrzegając nawet fenomenu, jakim jest oficyna literacka opierająca swój byt wyłącznie na poezji. Oczywiście są też inne, chociaż poezja nie stanowi tam dominanty, co nie znaczy, że nie jest istotna. Wystarczy na przykład wspomnieć Wydawnictwo Literackie, to samo, które kilka lat temu wydało tomik Wencla czy Instytut Wydawniczy „Znak”, Świat Książki i parę innych. Wśród nich można by wymienić bliską niegdyś naszemu felietoniście „Frondę”, która opublikowała jego „Wiersze zebrane”. Zasłużone dla promocji książki poetyckiej są też niektóre czasopisma literackie, jak choćby bliski autorowi „Imago mundi” po względem regionalnym „Topos”, który do kolejnych numerów dołącza arkusz poetycki i tom wierszy. Chyba nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że gdybym dysponował czasem i odpowiednimi funduszami, to moja półka uginałaby się od najnowszych tomików poetyckich. Inną kwestią pozostaje jakość tej produkcji literackiej.
„Koledzy po klawiaturze” Wojciecha Wencla albo sami są niedoinformowani, bo za dużo czasu spędzają przed „kompem”, albo wprowadzają swojego mniej zorientowanego kolegę w błąd, albo to sam autor po prostu łże jak pies. Przy okazji informuję go, że tomik „Cantus” nabyłem właśnie w lokalnym empiku, gdzie znalazłem nieco więcej niż tylko aforyzmy o tematyce erotycznej. Zresztą, gdy o najnowszej książce Polkowskiego stało się głośno, reszta egzemplarzy szybko z tego samego sklepu znikła. We Wrocławiu znam parę księgarni. Niektóre z nich zapewne oferują na półkach z poezją zestaw wymieniony przez Wencla, jednak z reguły wybór jest nienajgorszy. A to, co prezentuje empik – zwłaszcza ten w Rynku – należy do lepszych. Ja rozumiem, że felieton ma swoje prawa, ale po co zaraz wypisywać bzdury?
Wróćmy jednak do poezji. Opisawszy swoje przygody w księgarni, Wencel wygłasza nie pozbawiony patosu pean pochwalny na temat poprzedniej twórczości poetyckiej Polkowskiego. O jego wierszach pisze tam m.in.:
„Obecne w nich nawiązania do kultury europejskiej nie redukowały doświadczenia «tu i teraz», autentycznego, jednostkowego bólu, który przeradzał się w zbiorową tęsknotę do wolności. To osadzenie w konkretnym życiowym dramacie było siłą wierszy Polkowskiego”.
Nieco dalej zaś tak wypowiada się o trwającym prawie 20 lat milczeniu poety:
„To spektakularne milczenie było dla mnie wielkim zwycięstwem poezji. Znakiem, że jest ona czymś głębszym niż językowa gra, estetyczna zabawka. Że jest w stanie podążać drogami «wzniosłymi i ukrytymi», które są tajemnicą Boga”.
Na najnowszej książce poetyckiej Jana Polkowskiego jednak Wencel nie pozostawia suchej nitki. Można by powiedzieć: „De gustibus non disputandum est”, a jednak trudno mi się z poetą z Matarni zgodzić, gdy pisze m.in.:
„Wiersze z tomu «Cantus» porażają wielosłowiem i duchową pustką. Za wszelką cenę chcą się podobać. Są jak dekoracje z papier-mâché albo jak pieśni sztucznego słowika, który w baśni Andersena błyszczał na dworze chińskiego cesarza. Nie chodzi o to, że nie mówią już o Polsce. Chodzi o to, że ich źródłem jest estetyka, a nie rzeczywistość. (...)
Ten odwrót od rzeczywistości jest klęską nie tylko Polkowskiego, ale całej polskiej poezji”.
Czy faktycznie najnowsza poezja Polkowskiego oderwała się lub „odwróciła” od rzeczywistości? Czy przestała odnosić się do doświadczenia „tu i teraz”? Czy nie jest już więcej osadzona „w konkretnym życiowym dramacie”? Czy to faktycznie tylko piękne „dekoracje z paier-mâché” i nic więcej? Mam wątpliwości.
CDN.
Tragedia satyryczna w jednym akcie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz