Mocna, ale czy prawdziwa?
Od czasu do czasu słucham
tzw. „audiobooków” czyli po prostu czytanych książek. Sprawdza mi się to w
aucie, bo często jeżdżę po mieście i bywa, że taki przejazd trwa dłużej nawet
niż pół godziny. Jeśli narrator jest dobry, to taka „lektura” ma sens i sprawia
przyjemność nie gorszą niż samodzielne ciche czytanie. W przypadku „Egzekutora”
Stefana Dąmbskiego lektor jest kaptialny, powiedziałbym, że jego głos wręcz
znakomicie pasuje do tej w gruncie rzeczy ponurej historii. Głos Andrzeja
Warcaby po prostu przykuwa i rzadko zdarzało mi się rozproszyć, raczej wówczas,
gdy musiałem uważać na drodze. Zresztą słuchając „Egzekutora” trzeba uważać
jadąc autem, bo można się nadto „wkręcić” w opowieść i zapomnieć o świecie za
szybą. Dodatkowo wzbogacono głos Warcaby podkładem dźwiękowym, który świetnie
współgra z tekstem, choć może czasami wydawać się aż nadto prosty i oczywisty.
Jest więc to mocna rzecz,
bo kapitalnie przygotowana dźwiękowo i wciągająca. Ale też mocna, bo dostarcza
mocnych, tzw. „męskich” wrażeń. Z pewnością nie jest to lektura dla każdego. Z
początku przez dłuższy czas jej słuchania dziwiło mnie, że uważa się tę książkę
za kontrowersyjną. To, że wojna jest czymś brudnym, że może degenerować
człowieka, prowadzić do jego upadku, wyzwalając najgorsze instynkty nawet u
ludzi, którzy normalnie tak by nie postępowali, nie jest przecież niczym nowym.
Były już o tym książki i filmy (z polskiej literatury od razu przychodzi na
myśl „Do piachu” Różewicza, „W polu” i „Nagan” Rembeka, a z filmów
zagranicznych „Czas apokalipsy” Francisa F. Coppoli), zarówno opowieści
fikcyjne, jak i dokumentalne (choćby relacje z wojny w Iraku czy Afganistanie i
afery wybuchające od czasu do czasu, gdy jakiś psychopata pochwali się
makabrycznymi zdjęciami w Internecie). Tak więc przedstawienie tej brzydkiej
strony działalności żołnierza AK raczej nie szokowało, wręcz przeciwnie –
oczekiwałem, że nie będzie to miłe, bo czegóż w końcu można się spodziewać po
wspomnieniach człowieka, który wykonywał wyroki śmierci? Że będzie opisywał,
jak to na tej wojence ładnie i szlachetnie? Wolne żarty! To, co może bardziej
szokowało, to jego młody wiek – zaczął bowiem swoją służbę w AK jako
szesnastolatek, a jego pierwszym prawdziwym zadaniem z bronią w ręku było
wykonanie wyroku śmierci na swoim koledze. Do którego zresztą sam się zgłosił
wbrew protestom przełożonego. Tak to przynajmniej sam relacjonuje.
Cała relacja natomiast
wydawała mi się pasjonująca, idealnie również nadająca się na scenariusz
doskonałego filmu wojennego, w zasadzie już stanowiąca gotowca o działalności
jednostek specjalnych AK w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej. Reżyser
taki, jak np. Smarzowski (którego jednak wcale nie oceniam wysoko jako
reżysera, a może raczej co do którego twórczości mam sporo wątpliwości i
zastrzeżeń) mógłby z tego materiału zrobić hit kinowy, lepszy od historyjek
Tarantino, bo oparty na autentycznych wydarzeniach, pokazujący brutalne oblicze
wojny, ale też pełny dramatycznych zwrotów akcji, czasami tragikomicznych. W
jakimś sensie wizja ta przypomina zresztą słynną „Obławę”, choć w „Obławie” brak
spektakularnych akcji, jest raczej błoto, bieda, smród i podłość.
Krew dopiero zmroziły mi
fragmenty opisujące porachunki polsko-ukraińskie. Cały ten fragment jeży w
gruncie rzeczy włos na głowie, opisuje bowiem wydarzenia naocznego świadka. A
przynajmniej za takiego się podającego, o czym za chwilę. Sadyzm i okrucieństwo
jest tak niebywałe, że czytelnik/słuchacz jest wdzięczny autorowi, że
oszczędził mu bardziej szczegółowych opisów, choć i to, co podaje, jest
wystarczająco szczegółowe, by potem powracać w pamięci jak koszmar senny. Kontrowersyjność
tej części wspomnień Dąmbskiego polega na tym, że opisuje akcje odwetowe na
ludności ukraińskiej za mordy popełniane przez UPA. To nam się nie klei w
naszej historycznej pamięci i wyobraźni z wizerunkiem dzielnych żołnierzy AK
broniących polskich wiosek przed napaściami banderowców. Jesteśmy gotowi
dopuścić obraz przedstawiający szlachetnych, honorowych rycerzy odpierających
ataki, walczących z uzbrojonymi oddziałami wroga, ale nie chłopców ubranych w
polskie mundury, którzy urządzają jatkę na ludności cywilnej. Nawet jeśli jest
to „tylko” akcja odwetowa spowodowana niebywałym okrucieństwem ukraińskich
nacjonalistów.
I tutaj trzeba powtórzyć
pytanie z początku tej recenzji – książka Dąmbskiego jest mocna, ale czy
prawdziwa? Czy autora nie poniosła fantazja? Czy przypadkiem nie podkoloryzował
(a raczej zabarwił dodatkowymi litrami krwi) swoje wspomnienia? Wprawdzie
jeszcze na wstępie zaznacza, że ze względu na charakter tych wspomnień, nie
sądzi, by ukazały się one kiedykolwiek drukiem, ale czy to nie jest jedynie
rodzaj literackiej kokieterii?
Skąd te wątpliwości? Po
pierwsze, rzecz jasna stąd, że zapiski te kłócą się z obrazem AK, który jest się
gotowym akceptować, który utrwalił się w naszej (zbiorowej) pamięci. W tym
przypadku trzeba od razu zaznaczyć, że fakt, iż coś rozwala nasze wyobrażenia,
nie oznacza, by było to nieprawdzie. Może po prostu należałoby dokonać korekty
w naszych poglądach czy spojrzeniu na dane sprawy? Może nasz obraz AK jest
niepełny i po prostu obok szlachetnej strony, jest i ta druga, skrywana,
paskudna, niechwalebna? Poza tym – po co autor umierający na raka, a kończący
swoje życie samobójczą śmiercią, miałby zmyślać? Jaki miałby w tym cel?
Po drugie, w samej
książce znajdują się na końcu wypowiedzi Mieczysława Skotnickiego oraz Ireny
Filipowicz, którzy podważają autentyczność zapisków Dąmbskiego i przytaczają
konkretne argumenty, które chyba nie do końca zostały odparte przez dr
Grzegorza Ostasza , starającego się rozstrzygać wątpliwości i zastrzeżenia na
korzyść autora. Z grubsza argumenty przeciwko autentyczności tych zapisków
sprowadzają się do tego, że niektóre z podanych tu szczegółów (daty, miejsca,
nazwiska) się nie zgadzają z faktycznym przebiegiem opisywanych wydarzeń, a
wręcz są z nimi sprzeczne. Przykładem jest tutaj np. historia egzekucji
dziewczyny, która doniosła na gestapo na swojego chłopaka, powodując według
Dąmbskiego wymordowanie przez hitlerowców całej jego rodziny. Nie zgadza się w
tej opowieści według Ireny Filipowicz nic – ani nazwisko głównej winowajczyni,
ani rzekoma masakra rodziny. Kwestionujący te zapiski twierdzą również, że ich
autor przypisuje sobie czyny innych żołnierzy AK, a tym samym nadaje swoim
działaniom i swojej osobie rangę większą niż to miało miejsce w rzeczywistości.
O czym może świadczyć i to, że miejscowa ludność nie przechowała autora w swej
pamięci z wyjątkiem jednej osoby, a i tutaj poza faktem jego istnienia nic
więcej. Innymi słowy autor ubarwia swoją opowieść. Wciąż jednak nie do końca
wiadomo po co? Czy autor, który popełnił samobójstwo, urywając swoje
wspomnienia w pół słowa, mógł myśleć o jakimś ich sukcesie wydawniczym i
dlatego konfabulował?
Jedyne wytłumaczenie,
które mi się nasuwa (choć zdaję sobie sprawę, że słaby to argument), to po
prostu wzmocnienie konkluzji tych wspomnień, w której Dąmbski podważa sens
wychowania patriotycznego, winiąc je za wynaturzenia wojenne, za dokonywane w
jej czasie przez młodych, ideowych, kochających ojczyznę chłopców zbrodnie i za
ich własną, niepotrzebną zdaniem autora śmierć. Odpowiedzią na to może być
stwierdzenie, że jest to tylko jedna strona medalu. Druga bowiem jest zupełnie
inna, a kontrargumentem, jaki się z miejsca nasuwa, są po prostu wielkie, nietuzinkowe
postaci z okresu II wojny światowej, takie jak np. rotmistrz Pilecki czy zamordowana
w młodym wieku Danuta Siedzikówna „Inka” i wielu innych dzielnych ludzi, którzy
nie ulegli wojennej degrengoladzie, dla których wojna okazała się być
tragicznym wydarzeniem, ale jednocześnie wydobywającym z nich to, co najlepsze
– odwagę, szlachetność, miłość bliskich i rodaków okazaną czynem, poświęcenie…
Pilecki też zaczął swoją karierę wojenną jako młody chłopak, ale nie uległ
degrengoladzie, do końca był człowiekiem szlachetnym, kochającym ojcem i mężem.
I jeszcze jedna uwaga.
Wspomniałem wyżej polskiego reżysera, który budzi we mnie sprzeczne, a nawet mocno negatywne emocje –
Smarzowskiego. Otóż moje główne zastrzeżenie do filmów tego autora jest takie,
że pokazuje on świat brudny, jednowymiarowy w gruncie rzeczy, w którym nawet ci
lepsi są utytłani w błocie czy wręcz w gównie. W świecie Smarzowskiego nie ma
szlachetności, a jeśli są anioły, to z pewnością mają już utytłane brzydką
mazią skrzydła. Rzeczywistość opisywana przez Dąmbskiego jest nieco pokrewnego
rodzaju, choć sam wymienia też rzeczy pozytywne – jak na przykład ogromną
dyscyplinę wśród oddziałów AK.
Bez wątpienia jednak jest
to lektura godna polecenia tym, którzy nie zadawalają się lukrowaną wersją historii,
zadają pytania i szukają na nie odpowiedzi. Mocna rzecz dla ludzi o mocnych
nerwach.
Stefan Dąmbski, Egzekutor, czyta Andrzej Warcaba, Piotr Warszawski, muzyka –
Stanisław Szydło, Wydawnictwo Aleksandria, Katowice 2011.