Są takie książki, które
leżą na półce czekając na swój czas. Jedną z takich moich książek był utwór
Henry’ego Jamesa „The Turn of the Screw”. Książeczka przeleżała u mnie grubo
ponad 15 lat, jak sądzę, a może nieco więcej. Kupiłem ją w Dublinie w księgarni
Eason (zachowała się na wewnętrznej stronie okładki nalepka z nazwą) przy
O’Connell Street. Prawdopodobnie kupiłem ją za pieniądze, które zbierałem z
czyszczonych przeze mnie tacek, gdy w latach dziewięćdziesiątych pracowałem w
stolicy Republiki Irlandzkiej w restauracji – wówczas to były jeszcze pensy i
funty. Zazwyczaj ludzie zostawiali jednopensówki lub czasami trochę więcej. Raz
nawet zdarzyło mi się, że ktoś zostawił grubszą sumę – chyba coś ponad 15-20
funtów, a że nie zgłosił się po odbiór, więc miałem labę. Takie monety jedno-
lub kilkupensowe zbierałem cierpliwie i kiedy uzbierał się jeden funt,
kupowałem książkę z klasyki literatury angielskiej z serii, w której każdy tom
był warty wówczas właśnie dokładnie tyle.
„The Turn of the Screw”
nie kupiłem przypadkowo. O książce wiedziałem coś wcześniej. Kilkakrotnie
wspominał o niej Gustaw Herling-Grudziński w swoich zapiskach w „Dzienniku
pisanym nocą”, chyba też przywoływał ją w wywiadach, uważając ją za arcydzieło.
Przed wyjazdem najpierw do Anglii, a potem do Irlandii przeczytałem praktycznie
wszystko, co zostało wówczas wydane, z pisarstwa autora „Innego świata”. Nic
więc dziwnego, że słynny, a rekomendowany przez polskiego pisarza, utwór Jamesa
znalazł się w końcu w moich zbiorach. Jednak książki nie przeczytałem i
przeleżała na półce aż do czasu, gdy przenosząc moje zbiory zapakowałem ją do
kartonowego pudła, by teraz wreszcie ją wyjąć i oddać się lekturze.
Być może powodem, dla którego
tak długo ta powieść grozy przeleżała na mojej półce, był język, a właściwie
styl – wielokrotnie złożone zdania, wtrącenia, sporo staroświeckiej egzaltacji
– co dla kogoś, dla kogo język angielski nie jest ojczystym językiem, wiąże się
z dodatkowym wysiłkiem, potrzebą skupienia. Jednak ten trud zostaje nagrodzony
sowicie. Powieść wciąga czytelnika i trzyma w napięciu do dosłownie ostatniego
zdania, a nawet słowa.
Niesamowitość utworu Jamesa
polega na tym, że można go odczytywać jednocześnie jako klasyczną opowieść o
duchach i jako psychologiczną i literacką zarazem analizę obłędu. Miłośnicy
historii o duchach i zjawach będą w pełni usatysfakcjonowani, bo przecież
opowieść – jak już napisałem przed chwilą – wciąga i zmusza do przewracania z
wypiekami na twarzy kolejnych stron. Są tu wszystkie komponenty takich historii
– stary tajemniczy dom ze swoimi licznymi pokojami i pomieszczeniami,
odosobnienie wiejskiej rezydencji, tajemniczy a bogaty opiekun dwójki dzieci,
których rodzice przedwcześnie zmarli, tajemnicza i przedwczesna śmierć
poprzedniej guwernantki, niewyjaśnione i zagadkowe wydarzenia sprzed przybycia
nowej guwernantki itd. A atmosferę zagadkowości podkręca narrator już od samego
początku utworu i z każdym słowem, z każdą stroną oczekujemy wyjaśnienia
tajemnicy albo przynajmniej odkrycia więcej szczegółów. Jest to też w gruncie
rzeczy opowieść w opowieści – kolejny sprytny zabieg, który jeszcze dodatkowo
nakręca atmosferę.
„The Turn of the Screw”
Jamesa jest więc świetnie opowiedzianą historią, taką, którą można ze sobą
zabrać w dłuższą podróż pociągiem lub kiedy zmuszeni do leżenia w łóżku z grypą
próbujemy zabić nudę samotnych godzin w domu.
Jednak na głębszym poziomie
jest to powieść o istotnej cesze rzeczywistości i dwojakiej tej rzeczywistości
percepcji. I wydaje mi się, że m.in. to mogło tak w tym arcydziełku Jamesa
pociągać Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Istotną cechą naszej rzeczywistości
bowiem jest niemożność całkowitego jej wyjaśnienia, rozgraniczenia tego, co
racjonalne od irracjonalnego. Jeślibyśmy odczytywali utwór Jamesa jako zwykłą,
acz znakomicie napisaną, opowiastkę o duchach i zjawach, to
strywializowalibyśmy całość. Gdybyśmy z kolei pokusili się o zracjonalizowanie
opisywanych w nim wydarzeń i doświadczeń i potraktowali ją jedynie jako studium
postępującego obłędu – ponownie nie oddalibyśmy powieści sprawiedliwości,
uprościlibyśmy coś, co jednak nie poddaje się całkowicie racjonalnej analizie,
wymyka badaniu rozumem. I tutaj jest widoczne mistrzostwo Henry’ego Jamesa –
połączył irracjonalne z racjonalnym w nierozłączną całość. I jeśli czytelnik
wybierze jedno ze wspomnianych wyżej odczytań, to wypaczy istotę przeczytanej
historii, musi po prostu zaakceptować zarówno interpretację psychologiczną, jak
i spirytystyczną, koegzystencję świata materialnego i duchowego, nakładanie się
i przenikanie tych dwóch światów, wzajemne się ich oświetlanie i przeczenie
sobie nawzajem – a więc również nieodłączny konflikt poznawczy.
Jeśli zatem ktoś szuka
znakomitej rozrywki, ale jednocześnie dającej sporo do myślenia, to warto w
długie zimowe wieczory sięgnąć po „The Turn of the Screw”.
Henry James, The Turn of the Screw, Penguin Books, London 1994.
PS
Postanowiłem swój blog
wzbogacić o dodatkowy dział, który umownie nazwałem sobie Corner Shop.
Zamierzam zamieszczać w nim od czasu do czasu moje notatki na marginesie
przeczytanych książek z literatury anglojęzycznej. Jak często to będzie, czas
pokaże.